Artykuły

Pudełko zapałek

Kim jest Nowak przez godzinę? Kim być usiłuje? Życiem legendarnej Kitschman? Gorzej - usiłuje być, pokazać, dać posmakować długiego umierania Kitschman, wystygania kolosalnej damy, którą Najwyższy skazał na fiasko marzeń - o spektaklu "Bez mężczyzn" w reż. Katarzyny Nowak w Śródmiejskim Ośrodku Kultury w Krakowie pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

W teatrze bywa, że chwilowa ciemność daje frenetyczną ulgę. Mrą światła, na scenę egipska czerń spada i połyka tandetę scenografii, męczącą brzydotę kostiumów, biedę wreszcie, biedę tych za linią rampy niezgrabnie miotających się ludzików, inaczej zwanych aktorami, biedę ich ciałek spanikowanych, biedę ich gestów chybionych, min zupełnie nie na miejscu i nieusuwalnym fiaskiem naznaczonego stąpania. Umordowane oko odpoczywa.

Odpoczywa, oddycha po swojemu, raduje się, gdyż pot na rzęsach schnie. I nawet jeśli z czerni wciąż dobiegają głosy ludzików - chybione jak wszystko - wykrawa z ciemności inną przestrzeń, świat bez przykrej duchoty, bez ołowiu kształtów i barw, świat lekkości, pełen nieuchwytnych smug - może sekretów?, może pytań bez odpowiedzi?, może scenicznych metafor, co ich do końca nigdy, Boga chwalić, nie odczytasz? Finalną pieśń swego mówiono-śpiewanego recitalu "Bez mężczyzn", pieśń "Pojadę na spacer w Aleje", grająca Andę Kitschman Katarzyna Nowak wykonywała w ciemnościach. Ulga. Połowiczna, niestety. W środku songu wraca światło - i znów wszystko jasne. Na scenie znów widać coś na podobieństwo dziewczynki z zapałkami, a raczej sam futerał, co po dziewczynce pozostał, tylko futerał, bo Andersenowskich delikatności, czułości i goryczy - ni śladu. Wraca światło i jest, jak przez godzinę recitalu było. Znów pot na rzęsach.

Dziewczynka? Nowak była nią dawno. Więc nie dziewczynka. Dojrzała kobitka. Mikra, dotknięta tym, co zwą mizdrzeniem się, obarczona nieokiełznaną "miniastością". I wszędzie zapałki. Tak. Patyczki te, biedne, łamliwe, skazane na rychły popiół, kraszone kolorowymi łebkami z siarki, której tyle, co kot psiknął (i tyle też potencjalnego ognia w nich) - to istota seansu Nowak, jego zasada, alfa i omega, figura całej jego niemocy i żałości całej.

Kim jest Nowak przez godzinę? Kim być usiłuje? Życiem legendarnej Kitschman? Gorzej - usiłuje być, pokazać, dać posmakować długiego umierania Kitschman, wystygania kolosalnej damy, którą Najwyższy skazał na fiasko marzeń. Przecież pragnęła zostać wielkim kompozytorem i jeszcze większym dyrygentem! Przecież po ukończeniu wiedeńskiego konserwatorium miała prawo ufać, że na kluczowych scenach filharmonicznych świata całego nuty jej niebawem zabrzmią gdzieś pomiędzy Mozartami a Beethovenami. I co? Gorycz kabaretów. Tym skończyła się ufność. A dalej - włóczęga. Lwów. "Miraż", "Czarny Kot" i "Argus" w Warszawie. Wreszcie Kraków powojenny i przez Mariana Eilego założony kabaret "Siedem Kotów". Po czym - już nic. Powolne zamieranie w jakiejś norze kamienicy przy Świerczewskiego. Tyje monstrualnie. Coraz mniej o niej pamięci na ulicach. Już nie wychodzi. Już jej nie ma...

Słowem, los damy, wielkiej damy kabaretu, idącej przez narastające ciemności - a tu mikra kobitka z zapałkami wszędzie. Bolesna nieprzystawalność. Dama, której estradową arystokratyczność odmieniano przez przypadki wszystkie - a tu zapałczane gesty Nowak, drewniane obycie, zapałki między powiekami, trzeszcząca mimika i ten sopranik lichy, sopranik-patyczek kraszony szczyptą siarki, co tym się kończy, że na najniższych górach skali - w gardle Nowak koguty pieją. Jak tu być damą? Inaczej spytam - po co męczyć siebie i nas? W końcu, czy tak trudno pojąć, że czarny niczym noc Murzyn z Wybrzeża Kości Słoniowej, choćby nawet był aktorem genialnym genialnością Łomnickiego - w życiu sensownie nie zagra ani Jana Pawła II, ani Piłsudskiego, ani nawet Janosika? Czy tak trudno pogodzić się z oczywistością, że w aktorstwie są czeluści nie do pokonania?

Przywołałem Murzyna, by Nowak przykro nie było. Chodzi po prostu o organiczne ograniczenia. Jest się, jakim się jest - i nic już z tym nie da się zrobić. A już z pewnością nic nie da się zrobić - na siłę. Nie warto. Gdy zaś ktoś mimo wszystko się uprze - upór kończy się jednako. Drewnianą maleńkością. Uparła się Nowak - z tym, niestety, też już nic nie da się zrobić. Trzeba patrzeć...

W nieprzyjemnym, coraz gęstszym stuporze siedzieć trzeba i patrzeć, jak artystka punkt po punkcie rozmija się z dawno skończonym, dokumentnie obcym jej, cierpkim życiem Kitschman. Wciśnięta w wieczorową suknię i pończochy, czasem wskakująca w dziwne płaszcze albo otulająca szyję lisami i boa z czarnych piór, przez godzinę brnie Nowak przez legendę, której smaku nie ogarnia. Pęcznieje żałość, narasta pot na rzęsach. Czas kapie morderczo wolno, a Nowak do końca sądzi uparcie, że szkolne, a raczej przedszkolne odbębnienie fraz Kitschman i muzyki Kitschman - wystarczy.

Otóż - nie wystarczy. Gdy na scenie chce się dotknąć cudzego życia - wymachiwanie chorągieweczką oficjalnej powłoki cudzego życia nigdy nie wystarcza. Więcej powiem, więcej i prowokacyjnie - tu frazy i muzyka Kitschman są istotne tylko w drugiej kolejności. Jeśli nie poczuje się tamtego ciemnego powietrza (dwie wojny w końcu, dwie nie byle jakie wojny i lichota dni codziennych między nimi) - radosne songi kabaretowe, co miały choć na chwilę przykryć ciemne powietrze, staczają się w to, czym były w seansie Nowak. W zapałczaną dziecinadę, gdzie żaru tyle, co wtedy, kiedy papierosa podpalasz. Trzy sekundy.

Śródmiejski Ośrodek Kultury, ul. Mikołajska 2. "Bez mężczyzn". Tekst i muzyka Anda Kitschman. Scenariusz i reżyseria Katarzyna Nowak. Przy fortepianie Monika Bylica.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji