Artykuły

Wolno zlepiające się powieki

Pół wieku, może dłużej, pół wieku i jeszcze dziesięć lat - niespiesznie smakował teatr świata całego, niczym książę tytoniowych sybarytów papierosy uparcie obracał w popiół, a powieki rozklejały się z roku na rok coraz oporniej. Było tak, jakby nie chciał zbyt wyraźnie widzieć, w którą stronę, ku jak mocno sparszywiałym daniom brną świeże polskie trupy teatralne - o zmarłym Jerzym Koenigu pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim dodateku.

Nie chciał widzieć, co przeczuł, gdy w 1989 wolność nad Wisłą wybuchała? A może przeczuł miałkość grubo wcześniej? Wiedział, jakie mózgowe i estetyczne tektury nas czekają - i milczał? Dlaczego? Jego klasa zwyczajnie ludzka nakazywała zachować taktowną ciszę? Pamięć o duchach odległych czasów - Tamie, Puzynie, Swinarskim, Łomnickim, Dejmku, stu innych, choćby o wielkich Niemcach i takich Rosjanach, których słowa i czucia znał na wylot - nie pozwalała wstępować w tekturę? Rad bym zapytać, ale już za późno. W sobotę zmarł Jerzy Koenig [na zdjęciu]. Nie ma kogo pytać. W ogóle nie ma już kogo pytać o cokolwiek. Trzeba błąkać się samopas.

Na starych zdjęciach, dajmy na to tych z epoki pierwszych numerów miesięcznika "Dialog", Jerzy ma oczy jeszcze szeroko otwarte. Ale spójrzcie na fotografie ostatnie, na podobizny sprzed końca. W zewnętrznych kątach powieki zlepione na amen, a dalej - mikre szparki na źrenice. Szparki wielkości, powiedzmy, łzy. To musiało działać jak swoiste sito. To musiało odcedzać wszelki ze scen nowoczesnych sunący banał oczywistości, wszelką myślową małość, każdy tik nachalnego amatorstwa. Dużo tego było od 1989, z miesiąca na miesiąc - coraz więcej.

Chałupnictwo scenograficzne, gruntownie ubabrane skrajną tandetą. Dojmująca brzydota kostiumów. Światła płaskie płaskością prosektoryjnej poświaty. Rozchlastywanie klasyków - Szekspirów, Molierów, Ibsenów, Beckettów, obojętne, kogo jeszcze - by dali się wcisnąć w trampki, dresy, wojskowe buciory, panterki z Iraku bądź w moździerze z Afganistanu, że już o laptopach, plazmach i komórkowych telefonach nie wspomnę. Trywialnie na scenie używane gołe zady, damskie i męskie, a obok fatalna sceniczna żonglerka waginami i klejnotami rodzinnymi... Szkoda gadać. Cała ta tektura szła mimo głowy Koeniga. Przez szparki wielkości - łzy wsuwało się w nią tylko to, co naprawdę istotne. Pewnie czyjś profil, nagle w gasnącym świetle zamarły po prawej stronie sceny. Lęk nie z naszego świata w oczach starego aktora. Może jakiś szloch tuż przed finałem. To dużo.

Tak, historia wolno zlepiających się powiek Koeniga - jednego z największych krytyków - może być historią dotykającą sedna polskiego teatru wolności. Tak jak "Potęga smaku" Herberta winna być teatru tego zmorą codzienną. "Zanim zgłosimy akces trzeba pilnie badać/ kształt architektury rytm bębnów i piszczałek". Tyle wystarcza.

Badał więc pilnie tekturowe bębny i piszczałki paździerzowe. Do końca badał - i zamykał oczy. Powiadają, że chodził coraz ostrożniej. To zwyczajne dzieje. Coraz wolniejsze spacery, coraz częściej puste Jerzego fotele w teatrach, coraz dłuższe cisze między słowami, coraz więcej popiołu. Aż wreszcie

- dalej już nic. Coraz więcej popiołu na świecie. Co dodać? Powtórzę, co ongiś rzekłem po odejściu Jerzego Skarżyńskiego. Wystygł smak.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji