Artykuły

Czasami musi boleć

- Teatr, który mnie interesuje - energetyczny, wymagający dużego zaangażowania emocjonalnego i czasowego, łatwiej tworzyć z młodymi - mówi JANUSZ JÓZEFOWICZ przed dzisiejszą [5 listopada] premierą prasową musicalu "Romeo i Julia" na warszawskim Torwarze.

Monika Kucia: Jak od czasu "Metra" zmieniały się pańskie metody pracy?

Janusz Józefowicz: Do "Metra" pierwsi w Polsce robiliśmy castingi. Absolwenci szkół artystycznych nie rozumieli, że tu wszyscy są równi: i amatorzy, i zawodowcy. Na te castingi przychodziły wówczas także osoby przypadkowe, których umiejętności sprowadzały się do śpiewania "Sto lat" albo kolęd. Przesłuchaliśmy kilka tysięcy osób, z których 80 proc. się nie nadawało. W tej chwili jest inaczej. I choć nie ma szkolnictwa przygotowującego do pracy w branży musicalowej, to młodzi chłopcy i dziewczyny są znacznie lepiej przygotowani niż kilkanaście lat temu. Sami wykształciliśmy grupę, która gra w kolejnych przedsięwzięciach.

- Gdy pracowałem w warszawskiej szkole teatralnej, chciałem reaktywować wydział estradowy. Temat nie został jednak podjęty przez władze uczelni. Myślę o stworzeniu własnej szkoły i zrobię to. Mam fantastycznych fachowców, którzy mogą uczyć innych, jest tylko problem z miejscem.

- Już kilkakrotnie pracował pan z bardzo młodymi amatorami - jakie są zalety, a jakie wady takiej pracy?

- Mogę mówić tylko o zaletach. Teatr, który mnie interesuje - energetyczny, wymagający dużego zaangażowania emocjonalnego i czasowego, łatwiej tworzyć z młodymi. Oni nigdzie się nie spieszą, nie mają żon, domów, dzieci. Poza tym nie męczą się tak szybko. Teatr zinstytucjonalizowany nie ma takiej atmosfery. Wolę pracować z młodzieżą, która jest pełna zapału i pasji, i robi więcej, niż przewiduje norma, niż wystarczyłoby, żeby co miesiąc otrzymać pensję.

- Jest pan tyranem i katem?

- Łagodnieję z wiekiem. Mam coraz większe doświadczenie. Funkcja reżysera polega także na dyscyplinowaniu dużej grupy bardzo różnych osób - w wypadku "Romea i Julii" ponad stu. Trzeba zgrać aktorów, balet, chór, orkiestrę, kaskaderów, oświetleniowców, akustyków. Umiem to robić. A sposobów jest wiele i każdy jest dobry, jeśli jest skuteczny. Czasem trzeba krzyknąć, czasem warknąć. I ja to potrafię, choć staram się tych metod nie nadużywać. Uważam, że z tego wszystkiego rozgrzesza mnie efekt. Każdy, kto poważnie traktuje to, co robi, ma do tego stosunek emocjonalny. To nie jest spacerek za rączkę, coś, co przychodzi lekko i bezboleśnie. Czasami musi boleć.

- Dlaczego robi pan musicale polskie, a nie zachodnie?

- Polska widownia po 1989 roku była złakniona kina amerykańskiego, chciała filmów, których nie można było oglądać wcześniej. Tak samo było i jest z produkcjami muzycznymi. Jednak od czasu "Metra" myślę o polskim musicalu. Gdy pracowaliśmy przy "Metrze", zarzucano nam, że jest to przeciwne tradycji polskiej. Podobno gatunkowo musical jest nam obcy. Odpowiadaliśmy, że tradycję tworzą ludzie, a nie odwrotnie. I my właśnie rozpoczynamy tradycję polskiego musicalu, czy się to komuś podoba, czy nie. Chcę tworzyć polski kanon spektakli muzycznych. Mam nadzieję, że będziemy nie tylko importować obce tytuły do Polski, ale także eksportować nasze spektakle. Już powoli tak zaczyna się dziać. Premiera "Metra" odbyła się w Moskwie, za chwilę będzie w Bratysławie. Być może premiera naszej wersji "Piotrusia Pana" (a nie amerykańskiej!) pojawi się w Toronto. Wersja "Romea i Julii" trafi do Moskwy. Współpracuję z Januszem Stokłosą, kompozytorem klasy europejskiej, wspaniałymi scenografami: Andrzejem Woronem i Markiem Chowańcem. Nie mam kompleksów. Nasi młodzi wykonawcy warsztatem nie ustępują rówieśnikom z Niemiec, z West Endu czy z Broadwayu. Stąd nasza śmiałość. Jednak w Warszawie nie ma gdzie realizować dużych przedsięwzięć muzycznych. Mam pretensje do Teatru Roma o to, że ta scena jest zdominowana przez repertuar anglosaski. Brakuje tam miejsca dla polskich twórców. Uważam, że to karygodne, tym bardziej że jest to teatr w dużej mierze utrzymywany z dotacji publicznych. Mam o to żal do jego gospodarzy.

- Kogo dziś uważa pan za swoją konkurencję?

- Nie zobaczyłem w Polsce nic takiego, co wzbudziłoby we mnie duże emocje: radość czy zawiść. Ostatnio zachwycił mnie w Londynie musical "The Lion King". W sensie rynkowym każdy polski teatr muzyczny jest dla nas konkurencją i, niestety, w jakiś sposób konkurencją nieuczciwą. Studio Buffo jest przedsięwzięciem samofinansującym się, a wszystkie teatry muzyczne w Warszawie korzystają z publicznych dotacji. Buffo jako spółka z o.o. nie może tego robić. Próbowaliśmy zwracać się o środki na konkretne produkcje. Bezskutecznie. Funkcjonujemy na rynku od kilkunastu lat, a miasto w sposób cyniczny tego nie zauważa.

- Konkurujemy o widza z innymi, dotowanymi teatrami, a u nas w cenie biletu jest naprawdę wszystko - gaże, energia elektryczna, czynsz itd. Kiedy zrobiliśmy "Metro" i zakładaliśmy Buffo, wydawało się nam, że wyprzedzamy rzeczywistość. Myśleliśmy, że za kilka lat przynajmniej część teatrów zostanie sprywatyzowana, a pieniądze dotąd dla nich przeznaczane będą szły na przedsięwzięcia, które nie miałyby szansy zaistnieć komercyjnie. Okazało się, że się pomyliliśmy. Jednak jakoś w tej rzeczywistości funkcjonujemy i mamy się całkiem nieźle.

Janusz Józefowicz [na zdjęciu] - lat 45, choreograf, scenarzysta, aktor, reżyser. Twórca musicalu "Metro", pierwszej w historii polskiego powojennego teatru prywatnej produkcji. Od 1992 roku jest dyrektorem artystycznym teatru muzycznego Studio Buffo w Warszawie. Zrealizował tu m.in. przedstawienia: "Do grającej szafy grosik wrzuć", "Tyle miłości" i "Panna Tutli Putli". Na scenie Teatru Roma wystawił "Piotrusia Pana" Jeremiego Przybory, z muzyką swego stałego współpracownika Janusza Stokłosy. Obecnie przygotowuje musicalową wersję autobiografii Poli Negri, polskiej aktorki, gwiazdy kina niemego.

Najchętniej oglądane w Polsce musicale w latach 1984 - 2004

Tytuł - Scena - Liczba widzów - Liczba spektakli - Czas wystawienia

1. Metro Studio Buffo w Warszawie 1 250 tys. 1200 1991 do dziś

2. Skrzypek na dachu Teatr Muzyczny w Gdyni 300 tys. 500 1984 - 1999

3. Miss Saigon Teatr Roma w Warszawie 174 tys. 226 2000 - 2004

4. Piotruś Pan Teatr Roma w Warszawie 165 tys. 206 2000 - 2002

5. Scrooge Teatr Muzyczny w Gdyni 130 tys. 122 1998 - 2003

6. Koty Teatr Roma w Warszawie 125 tys. 148 2004 do dziś

7. Skrzypek na dachu Teatr Rozrywki w Chorzowie 94 tys. 244 1993 do dziś

8. Evita Teatr Rozrywki w Chorzowie 60 tys. 170 1994 do dziś

9. Człowiek z La Manchy Teatr Muzyczny w Łodzi 47 tys. 82 1998 do dziś

10. Cabaret Teatr Rozrywki w Chorzowie 40 tys. 141 1992 - 2002

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji