Artykuły

Wędrujący czarny wąsik

"Pajęcza sieć" w reż. Wojciecha Malajkata w Teatrze Syrena w Warszawie. Pisze Temida Stankiewicz-Podhorecka w Naszym Dzienniku.

Jest późne, spokojne popołudnie. W wytwornym salonie podlondyńskiego dworku w Copllestone pani domu Klarysa, młoda i piękna żona wysokiego urzędnika ministerstwa spraw zagranicznych Henry'ego Hailshema-Browna, zabawia gości. Ci trzej dżentelmeni to przyjaciele domu i jego stali bywalcy. Właśnie wychodzą do elitarnego klubu na partię brydża, zaś Klarysa oczekuje na powrót męża z pracy. Towarzyszy jej pasierbica. Mąż na krótko wpadł do domu, aby tylko poinformować żonę, że niedługo przybędzie tu z bardzo ważnym gościem, rosyjskim dyplomatą, i należy tę niecodzienną wizytę zachować w absolutnej tajemnicy, bo to sprawa państwowej wagi. Wszystko toczy się więc jak należy do momentu, gdy Klarysa znajduje w owym wytwornym salonie zwłoki mężczyzny leżące na podłodze za piękną, stylową kanapą. Tak wygląda zawiązanie akcji w "Pajęczej sieci" Agathy Christie w Teatrze Syrena.

A dalej, to już krok po kroku dochodzenie do sedna sprawy, czyli poszukiwanie sprawcy zbrodni i pytanie: kto to zrobił? Słowo "zbrodnia" kieruje naszą wyobraźnię w stronę makabrycznych obrazów wypełnionych krwią ofiary. A jeszcze nim ofiara stanie się denatem, najczęściej w dzisiejszych kryminałach katuje się widza horrostycznymi scenami mordu, pastwienia się jakiegoś zwyrodnialca na przykład nad niewinną dziewczyną i scena po scenie czy sekwencja po sekwencji ukazywania tego w sposób wręcz naturalistyczny. Tak bywa w tzw. kuchennych serialach kryminalnych. Ale - jak wiadomo - nie u Agathy Christie.

Tutaj wszystko odbywa się w białych rękawiczkach, takich jak rękawiczki kamerdynera zapowiadającego przybycie gości czy wnoszącego na tacy drinki do salonu. Owszem, jest trup, ale nie po to, by epatować czytelnika czy widza scenami mordu. U najsławniejszej na świecie pani Agathy ważny jest element pewnej gry, do której włączony jest widz. Tą grą jest rozwiązywanie zagadki: kto z postaci występujących w tej sztuce jest faktycznym zabójcą. Pisarka w swoich powieściach czy sztukach tak prowadzi czytelnika lub widza, by czuł się on w pełni dowartościowany przez inteligentne współuczestniczenie w procesie stopniowego wykrywania tajemnicy morderstwa.

Wszystko tu jest wypełnione elegancją. Począwszy od wystroju wnętrza wypełnionego pięknymi, stylowymi meblami, aż po dobrze skrojone, znakomicie prezentujące się kostiumy, w które przyodziane są postaci, oraz pełen elegancji, wytworny sposób bycia bohaterów uczestniczących w owym zdarzeniu. Ta elegancja manier u Agathy Christie jest zachwycająca. Tak w stylu zachowania bohaterów, jak i w sposobie dialogowania. Język, którym posługują się postaci, nie zawiera nawet krzty wulgaryzmów, do których przyzwyczaiła nas współczesna kultura właściwie we wszystkich już dziedzinach sztuki. Nie ma tu też agresji, brutalizmów i erotycznych scen, czyli tego wszystkiego, co na co dzień spotykamy w sztuce i co dziś jest jej nieodłącznym składnikiem. Jawi się zatem pytanie, czy twórczość Agathy Christie, zwłaszcza jej sztuki teatralne, mają dziś szansę powodzenia? Czy mogą być odbierane z żywym zainteresowaniem ze strony widowni, czy tylko jako wydobyty z archiwum relikt epoki. Zresztą nie tak dawnej przecież.

Jak pokazują dane statystyczne, książki Agathy Christie są najchętniej sprzedawanymi pozycjami, mimo iż nie powstają jej nowe utwory, bo autorka nie żyje już od ponad trzydziestu lat. Nadal jest tłumaczona i nadal wznawiane są jej powieści, opowiadania, sztuki teatralne, a nawet dwa tomiki wierszy, których też jest autorką. W swojej "Autobiografii" pisarka wyznała, że jest bardzo zadowolona z życia. Robiła to, co chciała robić. To akcentowanie radości życia, mimo różnych przecież zawijasów losowych, pojawia się też w jej twórczości. Tak podstawowe wartości, jak właśnie życie, rodzina, są stałym elementem tej twórczości. Nie przypominam sobie, by w którymkolwiek utworze pisarki mordercą był ktoś z rodziny. Bardzo szanowała wspólnotę rodzinną. To właśnie te wartości, prócz doskonałego warsztatu pisarskiego, siły wyobraźni twórczej i wspaniałego poczucia humoru, zapewniają największej autorce kryminałów nie tylko popularność. Agatha Christie jest pisarką ogromnie szanowaną i wciąż kochaną przez odbiorców. Nigdy bowiem ich nie zawiodła. A tło rzeczywistości historycznej, społecznej i obyczajowej, w które wpisała fabuły swoich utworów, stanowią także wartość nie do przecenienia.

Na scenie zaś różnie to wygląda, ale nie jest to winą pisarki. Tutaj panem sytuacji bywa reżyser i aktorzy, którzy mogą spektakl poprowadzić w różnych kierunkach, od komedii kryminalnej, przez farsę, po nawet absurdalną groteskę. Wojciech Malajkat (który ostatnio częściej występuje jako reżyser aniżeli aktor, nie tak dawno widzieliśmy w jego reżyserii "Wędrowca" w Teatrze Małym) poszedł w kierunku - można powiedzieć - nie tyle komedii kryminalnej, ile farsy. Głównie jeśli idzie o grę aktorów. Atrakcyjna Magdalena Wójcik jako Klarysa ogrywa swoją urodę. Owszem, ma co ogrywać, ale zbytnia przesada, jak na przykład scena pozowania do fotografii, odbiera wiarygodność postaci. Tadeusz Borowski od pierwszej po ostatnią scenę jest sędziowską, lordowską mością z nieodłączną laseczką i nie zmieni go nic, nawet wiadomość o morderstwie. Pozostali dwaj dżentelmeni, czyli Włodzimierz Press jako sir Delahaye i Piotr Szwedes w roli Jeremy'ego Warrendera, także cenią sobie formę farsową w rysunku granych postaci. Pojawiający się wprawdzie na chwilę, ale za to wyraziście, Tadeusz Pluciński jako pan domu Henry Hailshem-Brown obrał bardziej kierunek czarnej komedii aniżeli farsy.

Ale najbardziej charakterystyczną i ucharakteryzowaną postacią tego spektaklu jest Piotr Polk jako Inspektor Lord. Jego czarny, ruchliwy wąsik gra swoją rolę nawet wtedy, gdy aktor stoi plecami do widowni. Posługując się slangiem małolatów, to "superzakręcony" jegomość, dziwacznie poruszający się, zaskakujący nagłymi zwrotami sylwetki. Zabawna i wyrazista rola jest konsekwentnie prowadzona przez aktora przez cały spektakl, tyle tylko, że nie bardzo mu wierzymy, traktując Inspektora Lorda jako pobudzacza śmiechu. Tak więc przedstawienie świetnie nadaje się do tzw. lekkiego, letniego repertuaru teatralnego, gdzie publiczność może się pośmiać i zrelaksować, absolutnie nie obciążając przy tym aparatu mózgowego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji