Teatr Dramatyczny z Warszawy: "Pieszo" Sł.Mrożka w ramach 32 Berliner Festwochen
W Polsce bilety na "Pieszo" Sławomira Mrożka, które inscenizował polski reżyser Jerzy Jarocki najpierw z krakowskimi aktorami, a następnie w marcu 1981 roku z zespołem Teatru Dramatycznego w Warszawie były co wieczór wyprzedane. Można by było przy tym przypuszczać, że Polakom od 13 grudnia, gdy wprowadzono stan wojenny, trudniej się było dostać do teatru niż poruszać po ulicy. Przyczyną tego nieustającego sukcesu jest fakt, ze inscenizacja Jarockiego jest teatrem politycznym w najlepszym tego słowa znaczeniui metaforyczna, bez skłonności do mistyfikacji, tak często spotykanej na polskich scenach, zawierająca odpowiednią dawkę dowcipów politycznych, aby ponownie wywołać śmiech,który mógł w obliczu rozpaczliwej sytuacji politycznej u Polaków zniknąć.
Spektakl Jarockiego rozpoczyna się wymowną aluzją. Jarocki wprowadził do sztuki Mrożka jako prolog - scenę z "Matki" Witkiewicza, w której dwoje młodych, mieszczańskich intelektualistów, zamkniętych w szafie, snuje rozważania filozoficzne o upedku Europejczyka i awansie społecznym szarego człowieka. Ich czcze dywagacje rozpaczliwie zaniknęły w ogłuszającym huku dział i przy dźwiękach 5 Symfonii Beethovena.
W sztuce Mrożka przeskok w czasie wprowadza nas w godzinę zero - krótki okres demokracji w Polsce pod koniec 1944 i na początku 1945 roku, gdy niemieccy okupanci wycofali się, a radzieccy oswobodziciele jeszcze nie wkroczyli. Garstka rozproszonych Polaków mozolnie posuwając się naprzód, błąka się pieszo /zgodnie z sugestią tytułu/ po spustoszonej ziemi w poszukiwaniu własnego domu.
Scenograf Juk - Kowarski przeciągnął trudną do przebycia drogę daleko pomiędzy rzędami widowni.
Ta wywierająca wrażenie skromna, realistyczna scenografia sugeruje, że akcja dramatu musi wyjść poza granice architektonicznego podziału teatru na widownię i scenę. Na tej zniszczonej przez wojnę polskiej ziemi pozostały tylko: bela słomy, stara szafa i rdzewiejące tory kolejowe, które dzielą przestrzeń na wschód i zachód.
Sztuka Mrożka traktuje o roli intelektualisty w społeczeństwie, które walczy o przetrwanie. Jest to spektakl sięgający tradycji polskiego teatru; wyrażający się w niezliczonych politycznych i poetyckich cytatach, bezwzględny dialog z własną historią. Intelektualista, jest tutaj irracjonalnie dowcipny, niekiedy zaś wydaje się śmieszny. W zabłoconych butach woła o Eau de Cologne i rozmyśla przy goleniu, że "najlepszą szansą na przetrwanie jest cierpliwe znoszenie przeciwności losu". Ten nakreślony ironicznie i sprzecznie intelektualista jest z drugiej strony jedynym, który przeciwstawia się ślepej walce o przeżycie. Typowi przedstawiciele społeczeństwa, którzy błąkają się rozproszeni po okolicy, gotowi są pokładać pocieszające i złudne nadzieje w ciągle niejasnej przyszłości. "Po wojnie będzie dobrze" mówi wieśniak do swego syna i zaraz wskazuje na odwrotne, represyjne oblicze obecnej sytuacji. "Będziesz mógł chodzić po ulicach, jak zechcesz". Te aluzje,po wydarzeniach ostatnich miesięcy, są rozumiane bardzo jednoznacznie przez publiczność.
Postać Superiusza, intelektualisty ma podłoże dokumentalne. Przedstawia los polskiego filozofa, malarza i pisarza, który odebrał sobie życie w 1939 roku na wschód od Warszawy, pomiędzy dwoma frontami, gdy Niemcy z zachodu a wojska radzieckie ze wschodu wkroczyły, aby podzielić między sobą jego Ojczyznę.
Jedną z najpiękniejszych i najbardziej lirycznych scen w tym spektaklu jest ta, w której Jarocki przywołuje z tamtego świata pisarza Witkiewicza i każe mu wystąpić jeszcze raz na końcu. Jako tancerz balansuje on na linie wysoko ponad ponurą, polską rzeczywistością powojenną i woła do tych na dole: "Miałem rację, że nie zostałem " i "fundamentalną korzyścią niebytu jest to, że można postarać się o swoje własme towarzystwo".
W powójennjm epilogu z oddali rozlega się "Międzynarodówka" jak ciche, ironiczne upomnienie. Wysoko w górze, pod polskim niebem przyszłości przeciągnęła sztafeta bombowców. Niedorosły chłopak stoi z szeroko otwartymi oczami przed tym szyderczo gorzkim, ciągle trwającym momentem historii. Tym chłopcem mogłyby być młody Mrożek, urodzony w 1930 roku - czyni to prawdopodobnym analitycznie ostra i melancholicznie poetycka inscenizacja Jarockiego. Zakończenie pozbawione jest zupełnie patosu, zawiera typowy dla Mrożka złośliwy ton. Stary wieśniak spogląda w górę na radzieckie bombowce i mówi do syna: "Ci tam mają dobrze, my musimy iść pieszo".