Artykuły

Studium nienawiści czystej

"Pseudonim Anoda" w reż. Mariusza Malca w Teatrze Telewizji. Pisze Wojciech Piotr Kwiatek w Gazecie Polskiej.

Na spektakl Teatru TVP o zamordowaniu Jana Rodowicza - "Anody" można (i trzeba!) patrzeć przynajmniej z dwóch punktów widzenia: jak na najlepszy sposób wydawania przez publiczną telewizję pieniędzy i jak na program o niedającej się przecenić wartości poznawczej i edukacyjnej. To ważne, bo oba podejścia nie są niestety w TVP. regułą...

Siedemdziesięciominutowe przedstawienie sztuki Pawła Mossakowskiego "Pseudonim Anoda" to o wiele, wiele więcej niż tuzin szkolnych (szkolarskich!) lekcji historii. W czasach gdy do czytania czegokolwiek, a już na pewno do lektury ojczystej historii lub literatury trudno przeciętnego ucznia w ogóle namówić, godzinna świetnie zrealizowana opowieść o tym, jak rodzimy stalinizm bestialsko niszczył Polskę w imię najkrwawszej utopii w dziejach, może spełnić swoje zadanie: przybliżyć prawdę dziś tak chętnie odsuwaną, "zakurzoną", "niewspół-czesną". Prawdę też niełatwą do przyjęcia: że był czas, kiedy zbrodnią było być Polakiem, do tego Polakiem uczciwym, patriotą. Taka aura wystarczała, by ten, kogo otaczała, znalazł się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. To była istota stalinizmu: nienawiść do uczciwych a niezłomnych.

Normalny bohater

Czy Jan Rodowicz "Anoda", oficer harcerskich formacji Armii Krajowej, był żywym pomnikiem? I tak, i nie. Paweł Mossakowski, a za nim Mariusz Malec, twórca scenariusza i reżyser spektaklu, pokazują zwykłego młodego chłopaka; z marzeniami, fantazją, słabostkami i... z charakterem jednocześnie. Bo "pomnikowe" było w "Anodzie" to, co zwyczajne w każdym przyzwoitym człowieku: odwaga, uczciwość, jednoznaczność moralna... Te cechy osobowości Rodowicza nieprzypadkowo są akcentowane w czasach, gdy przyzwoitość staje się synonimem frajerstwa, a wierność wartościom nazywana jest fanatyzmem, integryzmem bądź oszołomstwem.

Za Rodowiczem stała II Rzeczpospolita - z etosem obywatelskim i patriotycznym; brat i wuj byli wysokimi oficerami sanacyjnymi (ten pierwszy zginął później w powstaniu warszawskim!), ojciec, Kazimierz, profesorem, a więc człowiekiem ze szczytów elity intelektualnej... To były dla Bolszewii aż nadto wystarczające powody do nienawiści po prostu śmiertelnej. 23 tysiące takich ludzi trafiło do katyńskich dołów śmierci. Tysiące innych do katowni UB na Koszykowej i Rakowieckiej. Jan Rodowicz znalazł się wśród tych drugich. Zakatowano go podczas przesłuchań w MBP na Koszykowej.

Sztuka Mossakowskiego-Malca to chwilami niemal antyczna tragedia o konflikcie życiowych postaw: o odwadze i tchórzostwie, wielkości i małości, wierności - i zaprzaństwie. Wreszcie - o dramacie wiary w uczciwość... morderców, o estetycznym zgoła (bo czystym) tragizmie tych, którzy chcieli wreszcie -jak "Anoda" - po sześciu latach wojny zacząć normalnie żyć, a którym ich czas postawił inne zadania. Jest tam Rodowicz - i jest Bogdan Krzyżagórski, major, lotnik polskich formacji RAF-u, który wraca z Zachodu do Polski ze świeżo poślubioną angielską żoną, bo -jak sam mówi - "ubzdurało mi się, że Polska mnie potrzebuje". Ubecy łamią go, aresztując żonę - Krzyżagórski podpisuje, co mu każą, przyznaje się do absurdalnych zarzutów... Wychodzi. "Anoda" zostaje, bo nie chce przyznać się do niczego, czego nie zrobił.

Są w sztuce i inni. Jest profesor medycyny sądowej Krzywo-Dębowski, który odmawia podpisania "w ciemno" protokołu stwierdzającego, że Rodowicz... popełnił samobójstwo. Ubecki śledczy ostrzega go: "Nie próbujcie nawet otwierać trumny". Ale Dębowski też jest człowiekiem innych zasad, innej etyki. I dlatego rodzice "Anody" dowiadują się w końcu koszmarnej prawdy. Choć oficjalna wersja głosiła: samobójstwo przez skok z okna. Ktoś, jakiś inny profesor, taki protokół podpisał. Miał racj° ubecki śledczy mówiąc do Krzywo-Dębowskiego: "Znajdą się tacy, co podpiszą. Zdziwicie się ilu"... Fakt, zawsze znajdą się tacy, co podpiszą. Podpiszą wszystko. Na takich, co gotowi byli podpisać wszystko, wszystkiemu przytwierdzić, a ostatecznie milczeć, ufundowano kraj zwany Polską Rzeczpospolitą Ludową. Przetrwał prawie pół wieku. Dziś jego budowniczowie mają wysokie emerytury I są zawsze niewinni. I niczego nie pamiętają.

Pośmiertny hołd

Gdy pojawia się konieczność zatarcia śladów ubeckiej zbrodni na Janie Rodowiczu przez sklecenie wersji o jego samobójczej śmierci, wątpliwości mają nawet niektórzy z tych, co go masakrowali. "Kto uwierzy, że taki twardziel, taki kozak popełnił samobójstwo?" - mówi jeden z nich. Trzeba więc coś do tego "wizerunku" dołożyć. Trzeba odbrązowić posąg. Do tego najlepiej nadaje się kłamstwo, opluskwienie, oszczerstwo. Ubecka wierchuszka fabrykuje więc wersję: załamał się, wydał przyjaciół, nie wytrzymał psychicznie.

Tym kłamstwem składają "Anodzie" pośmiertny hołd. Kto zna choć trochę tamte czasy, wie, że "ulica" nauczyła się, iż trzeba zawsze odwracać znaki. Ten, o kim propaganda powiedziała: załamał się, był w rzeczywistości z pewnością niezłomny. Jak "Anoda" - biegun zawsze dodatni.

Mam prywatny pomysł: takie dokumentalne spektakle (a było ich wcześniej kilka - o łączniczce "Ince", o ostatnich dniach i godzinach poprzedzających wybuch powstania warszawskiego) powinno się rejestrować na płytach i rozprowadzać jako materiał dla szkół. Niech "kultura obrazkowa" znajdzie wreszcie swój wkład w edukację, nie tylko w infantylizację.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji