Helmucik potrafi być czuły i dobry
- Myślę, że obsadzenie mnie w tej roli to szalony pomysł i prowokacja - mówi aktor MACIEJ ZABIELSKI, tytułowy Helmucik w spektaklu Ingmara Villqista, którego premiera odbędzie się jutro (5 listopada) w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku.
"Helmucik" Ingmara Villqista, którego premiera odbędzie się w piątek [5 listopada] w Malarni Teatru Wybrzeże jest opowieścią o przemocy oraz okrucieństwie, które dokonują się w zaciszu gabinetów totalitarnego państwa. Chorych, kalekich, niedołężnych czeka tam eksterminacja. Rozmawiamy z odtwórcą tytułowej roli Maciejem Zabielskim [na zdjęciu z Marią Mielnikow w scenie z "Helmucika"].
Mirella Wąsiewicz: Przyjmując propozycję zagrania Helmucika, nie obawiał się Pan zarzutów, że zadecydowały Pana warunki fizyczne? I że to zbyt dosłowne rozwiązanie, najprostsze rozwiązanie?
Maciej Zabielski: To nie jest najprostsze rozwiązanie. W poznańskiej inscenizacji tego dramatu nikomu nie przyszło na myśl, żeby wziąć kogoś o wzroście metr trzydzieści. Tam tytułową rolę grał wysoki, postawny aktor. Myślę, że obsadzenie mnie w tej roli to szalony pomysł i prowokacja.
Jaki jest Pana Helmut?
- Jest to facet, który ma świadomość, co się wokół niego dzieje. Widzi poranionych ludzi, zło i tragedię, a mimo to potrafi być czuły, delikatny i dobry. Prostota i ciepło, troskliwość ujawnia się zwłaszcza w relacji z Panią Wilde (tu gra ją pani Maria Mielnikow). Jest to widoczne w jego gestach, spojrzeniach i nastawieniu.
Zgodzi się Pan ze stwierdzeniem, że "Helmucik" jest sztuką o strachu?
- Tak. O strachu jednostki przed gadem ludzkim - takie określenie przychodzi mi do głowy. Przed okropnością, do której jest zdolny człowiek. Żadne zwierzę nie jest w stanie wyrządzić tyle krzywdy, co człowiek. Zresztą oglądając to, co się dzieje na świecie, każdy myślący człowiek powinien odczuwać strach. Obojętnie, gdzie mieszkamy, w jakim środowisku, jakie mamy pochodzenie, nie powinniśmy być od niego wolni.
Pan również go odczuwa?
- Też, chociaż nie jestem katastrofistą. Uwielbiam świat, słońce, niebo, śpiew ptaków i mojego kota. Moją życiową maksymą są słowa z Talmudu "największym szczęściem w życiu jest życie, a największym cudem świata jest ludzkie dziecko".
Ma Pan za sobą współpracę z teatrami w rodzinnym Poznaniu, Krakowie, Legnicy, Gdyni, Warszawie. Jak Pan się znalazł na scenie?
- Zaczęło się od kontaktów ze środowiskiem skupionym wokół Teatru Nowego za dyrekcji Izabeli Cywińskiej. W połowie lat 80. w spektaklach, które wystawiał tam Janusz Wiśniewski, dostałem propozycję zastępstwa za Jasia Sternińskiego (miał 97 cm wzrostu), który wyjechał do Niemiec. To były przedstawienia "Koniec Europy" i "Modlitwa chorego przed nocą". Ćwiczono ze mną, lepiono mnie do tych ról. Później przyszły kolejne propozycje.
Dziesięć lat później zdał Pan eksternistyczny egzamin aktorski. Kogo Pan grał?
- Odbieram życie na serio, nie jestem królikiem z kapelusza. Przygotowałem fragment z jednego z lepszych dzieł Pära Legerkvista "Karzeł". Wybrałem monolog ludzkiej podłości i dwulicowości. Po egzaminie pracowałem w macierzystym Teatrze Polskim w Poznaniu. Teraz jestem wolnym strzelcem.
Jakie plany po "Helmuciku" ?
- Ostatnie zdjęcia do filmu Ksawerego Żuławskiego "Chaos", potem zamierzam trochę odpocząć.