Mrożek trochę inny
"DRAMATY Mrożka to mikrospołeczeństwa. W tym teatrze człowiek jest ostatecznie określony przez swoją pozycję do innych. (...) Związki międzyludzkie w teatrze Mrożka stają się niemal absolutem" - pisze Marta Piwińska w artykule pt. "Mrożek, czyli słoń a sprawa polska". Artykuł ten ukazał się w numerze "Dialogu" z maja 1966 roku. A później widz miał możność oglądać m.in "Emigrantów", "Do piachu" "Pieszo".
Czy ostatecznie ten sąd sprzed piętnastu laty potwierdzają nowe utwory pisarza? Mrożek posługuje się jak zauważono, schematem zaczerpniętym z rzeczywistości zakrzepniętej w stereotyp. Bywa to często stereotyp przeniesiony przez tradycję literacką, właśnie, jako stereotyp zdeformowany i wykorzystany przez Mrożka do stworzenia rzeczywistości która tylko pozornie ma postać absurdu, a w istocie jest konstrukcją bardzo logiczną. Potem Mrożek sięgał po stereotypy już nam bliższe. Z życia wycinał jakby małe jego tkanki i hodował owe mikrospołeczeńtstwa, które nigdy nie dawały prawdy ogarniającej całą rzeczywistość, ale jakby dziedziczyły po niej cechy charakterystyczne, tworząc skojarzenia i wywołując u widza obraz całości poprzez jej fragment.
Sztuki Mrożka są jakby utworami szybkiego ale i głębokiego zarazem oddechu. Nie zawsze, poza "Tangiem" wytrzymują dobrze pełnospektaklowe realizacje.
Może dlatego, że każde z nich niesie jakiś jeden główny wątek, wypowiada się jednym motywem, a reszta okazuje się ozdobnikami nie rozbijającymi oczywiście całości. Świadoma gra schematów, także postaci wymaga lapidarności i skrótów na scenie.
I dlatego inscenizacja Jerzego Jarockiego jednej z najnowszych sztuk Mrożka "Pieszo", niezwykle ciekawa i wsparta doskonałym aktorstwem w Teatrze Dramatycznym, pozostawia wrażenie, że nie skorzystano z zaproszenia autora do lapidarności. Józef Kelera określił twórczość Mrożka jako "dowcip wyobraźni logicznej". Przynajmniej dwa człony tego trafnego określenia zakładają kondensację. Wyobraźnia może sobie pohasać byle nie rozpraszała wartości tekstu. To jest może jedyny zarzut wobec realizacji scenicznej "Pieszo" dokonanej przez Jerzego Jarockiego, a wspaniale wspartej przez aktorów i trafnie przez wizję plastycznego scenografa. Uzyskano wrażenie przestrzeni wiosennego pola, na którym w błocku i deszczu taplają się ludzie między dwoma rzeczywistościami: koszmarem kończącej się okupacji i wojny (a nawet z koszmarem zżyć się można) i oczekiwaniem na niewiadome, w którym nie wszyscy umieją zakotwiczyć swoje dzieje. Ludzie brnący pieszo z tłumokami w swoich sprawach, obok stert nie ostygłego jeszcze żelastwa, w grozie ziemi jeszcze niczyjej. Mrożek wprowadza swoje marionety wycięte ze schematu, ale żyjące przez ostrość konturów - groteskowym i intensywnym życiem. Aktorzy pomogli tej sztuce podkreślając, że nie jest to tylko jeszcze jedną prześmiewką z tradycji. Tak jak i w innych sztukach Mrożka, a przede wszystkim w "Emigrantach" zaczynają grać sytuacje i postacie już o wiele nam bliższe, bardziej uniwersalne.
Na szczególną uwagę wśród doskonale zagranych postaci zasługują: Gustaw Holoubek w roli Superiusza, któremu obok śmieszności dodał i cech tragicznych i Zbigniew Zapasiewicz jako Ojciec.
Superiusz Holoubka to nie tylko intelektualista przewrażliwiony i świadomie zgrywający, się na kabotyna, ale też i wielki pozer, który i w nowej sytuacji znajdzie swoje miejsce i nowe ofiary. Inaczej Ojciec Zapasiewicza, człowiek, który, troskliwie przeniósł przez lata wojny swoje ideały, przyzwyczajenia, już nieco kostniejące, a przez to powierzchowną moralność. Wytrwale trzymający się wartości, uważanych i słusznie za nieprzemijające i czerpiący z nich godność zachowaną nawet po chwilowych upadkach.
I dlatego choć drogi Ojca i Syna - grał go przekonywająco Konrad Łatacha - ich światopogląd, a nawet układy wartości mogą się rozejść, Zapasiewicz ujawnia istnienie więzi międzypokoleniowej, która ma źródło w rodzicielskiej miłości i przywiązaniu dziecka.
Autorytet Ojca został zaciwiany, ale przecież dalej idą z Synem razem i zbliża ich ta, jakby nie z Mrożka wzięta scena, w której Ojciec oddaje chłopcu swoje wygodne buty w geście szorstkiej miłości. O wiele słabiej wypadły inne końcowe fragmenty sztuki, podtrzymywane efektownymi sztuczkami technicznymi, jak owa eskadra samolocików rozpościerających ochronne smugi wstążek nad błotnistą ziemią. Różnorodne postacie przedstawienia rozpraszają się, przeobrażają, gubią w śmiesznostkach, ale z tego przedstawienia pozostaną w pamięci te dwie sylwetki starszego człowieka i młodego chłopca. Tak różne, a jednak ściśle ze sobą związane.
Wspólne brnięcie przez błoto, gdy wszyscy się rozproszyli, owe "pieszo" pełne rezygnacji, cierpliwości, a nie pozbawione nadziei jest jakby nowym przesłaniem w twórczości Sławomira Mrożka.