Artykuły

Teatrzyk diabła

"Mistrz i Małgorzata" w reż. Waldemara Wolańskiego w Teatrze Groteska w Krakowie. Pisze Łukasz Drewniak w Dzienniku, dodatku Kultura.

"Mistrz i Małgorzata" z Groteski nie jest pośpiesznym, książkowym brykiem. To przewrotna, osobista interpretacja historii o szatanie w Moskwie

W adaptacji Waldemara Wolańskiego historię miłości Mistrza i Małgorzaty opowiada nam stary profesor Ponyriow, czyli ukąszony "piłatyzmem" dawny beztroski poeta Iwan Bezdomny (Franciszek Mulą). Jest pełnia księżyca, minęło wiele lat od złowrogich moskiewskich wydarzeń, a dręczony bezsennością, tęsknotą i niepokojem Ponyriow powtarza frazy o ciemności, która nadeszła nad Jeruszalaim. Wtedy do jego pokoiku wchodzi świta Wolanda: Behemot, Azazello, Korowiow, Helia i sam Szatan. Zaciekawiona, przywołana jakimś slowem-kluczem, gotowa do działania. To oni będą wcielać się we wszystkie postaci tej opowieści, animować lalki, przekształcać sceniczną przestrzeń w kolejny mansjon stację diabelskiej męki. Biurko w gabinecie Ponyriowa w pomysłowy sposób i z niewielką diabelską pomocą zmieni się i w mieszkanie na Sadowej, i w suterenę mistrza, i dom wariatów. Ale uwaga - czarni wędrowcy nie są demiurgami scenicznego świata, nawet zakapturzony niczym chaldejski mag lub celtycki druid Woland (Krzysztof Grygier). Nie dokonują cudów, ale opowiadają o cudach. Diabelska kompania po prostu odgrywa dobrze znaną sobie opowieść, jest na kolejnym występie, w nowym, tym razem krakowskim Variete. Ani przez moment nie ukrywa swojej piekielnej tożsamości, Helia jest Małgorzatą (Iwona Olszewska), Behemot - Mistrzem (Lech Wolicki). Lalki moskiewskich kochanków są naturalnej wielkości, noszone przez aktorów na wysokości twarzy dają złudzenie prawdziwych postaci. Dzięki temu zabiegowi diabelscy lalkarze mogą rozmawiać z animowanymi przez siebie bohaterami, stwarzać złudzenie podwójności, poczwórności ich istnienia.

Wolański osiąga w ten sposób jeszcze jeden cel: od razu odkrywamy wiedźmi pierwiastek w Małgorzacie, kocią przekorę w Mistrzu. Już wiadomo, czemu Woland ich wybrał, pomógł, ocalił. Oni od początku należeli do jego królestwa, w ich pięknej miłości, niewiarygodnym spotkaniu od zawsze tkwiło ziarenko zła. Szkoda tylko, że reżyser nie wyciąga ostatecznych konsekwencji z tak skonstruowanej narracji, tak rozumianej natury bohaterów. Bo skoro mamy diabelskie wcielenie w Mistrza i Małgorzatę, musi też być scena zerwania masek, pokazanie, jak kochankowie z Zaułka Arbackiego stali się Hellą i Behemotem. Kiedy za podszeptem Azazella lalki wychylają toast zatrutym winem, powinny opaść na podłogę, odsłaniając twarze wiedźmy i kota. To byłyby nowe narodziny, nowa szansa dla nich, którą przyrzekł Woland. U Wolańskiego aktorzy po prostu zasypiają wraz z ich lalkami. Szkoda pomysłu. Ten rodzaj zaniechania, wstrzymania się przed decydującym krokiem jest chwilami typowy dla tego spektaklu z Groteski. Mało efektownie wypada bal u szatana, diabli po prostu wnoszą na scenę wyciętych z tektury gości, a potem wieszają ich w szubienicznym szpalerze z tyłu sceny. Nie ma lotu Małgorzaty nad Moskwą, w śmierci Berlioza pod tramwajem trudno dopatrzeć się czegoś przerażającego. Widać też cały czas, że reżyser bardzo chciał się zmieścić ze spektaklem w dwóch godzinach. Dlatego wygłupy Korowiowa i Behemota skrócono do minimum i nie ma panoramy cwaniackiej Moskwy. Na podstawie spektaklu trudno też zrozumieć naturę bułhakowowskiego szatana. Woland nie za bardzo jest materializacją niepojętego w swej logice zła. Zwłaszcza że reżyser wyciął apokryf o Poncjuszu Piłacie, ze spalonej powieści zostały tylko pojedyncze słowa, które pojęcia o dziele mistrza i jego "teologii" nie dają. Na szczęście pod rękę z błędami Wolańskiego idzie jego bezsprzeczna reżyserska chwała.

Bałem się przed spektaklem o plan aktorski, który ostatecznie okazał się bardzo mocnym punktem tej realizacji (brawa zwłaszcza dla Walickiego i Olszewskiej). Kapitalnie wypadają iluzjonistyczne triki w Variete. Piotr Nazaruk napisał klimatyczną, prawie filmową muzykę, która musiała rozbrzmiewać w głowie zafascynowanego produkcjami Mosfilmu Ponyriowa. "Mistrz i Małgorzata" z Groteski nie jest książkowym brykiem. To przewrotna, osobista interpretacja historii o szatanie w Moskwie. Wolański stawia fundamentalną tezę: miłość pochodzi od diabła, ale nie jest ani dobra, ani zla. Trzeba ją po prostu pięknie odegrać.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji