Artykuły

Pod patronatem Adama Didura

O II Międzynarodowym Konkursie Wokalistyki Operowej im. Adama Didura w Bytomiu pisze Józef Kański w Ruchu Muzycznym.

Całkiem bez echa minęła w Polsce przed dwoma laty 60 rocznica śmierci Adama Didura -jednego z największych artystów, jakich zna historia sztuki śpiewaczej i teatru operowego, przez równe ćwierć wieku solisty Metropolitan Opera, a przedtem także La Scali. W tym roku natomiast - zresztą akurat w sto lat od jego debiutu w Aidzie na nowojorskiej scenie - przypomniał wyraziście tę barwną postać ósmy już z kolei, a drugi jako międzynarodowy Konkurs Wokalistyki Operowej, który od 20 do 28 kwietnia rozegrał się w Katowicach i Bytomiu.

Zorganizowany - jak i poprzednie - staraniem przez Adama Didura właśnie założonej ongiś Opery Śląskiej, Konkurs ten, choć nie towarzyszył mu szczególny rozgłos, potwierdził, jak wolno sądzić, swą rangę jednej z najważniejszych w naszym kraju imprez - obok Konkursu Pianistycznego im. Chopina, Skrzypcowego im. Wieniawskiego i Dyrygenckiego im. Fitelberga. Wzięło w nim udział 46 młodych śpiewaków z 9 krajów (zgłoszonych i dopuszczonych do udziału było ponad 50 osób).

Program Konkursu przewidywał wykonanie w pierwszym etapie dwóch arii operowych, a w dwóch następnych etapach - po trzy arie, przy czym w drugim etapie jedna z nich obowiązkowo winna była pochodzić z twórczości Mozarta (za jej najlepsze wykonanie przewidziana była specjalna nagroda), zaś w finale -już z towarzyszeniem orkiestry - obowiązywała aria z polskiego repertuaru, a jedną z trzech arii w tym etapie należało wykonać w kostiumie i z elementami gry scenicznej. Czy i jak dalece ten oryginalny pomysł się sprawdził - to już temat do odrębnych rozważań.

Pierwsze dwa etapy Konkursu, z towarzyszeniem fortepianu, rozgrywały się w gościnnych murach katowickiej Akademii Muzycznej; terenem finałowych zmagań była scena Opery Śląskiej. Poziom całego Konkursu jego jurorzy i przybyli z różnych stron zawodowi obserwatorzy zgodnie określili jako wysoki (tzw. artystyczne nieporozumienia właściwie wcale się tu nie trafiały), a jego przebieg w niejednym momencie był prawdziwie pasjonujący.

Młodzi adepci przedstawili wiele bardzo rzadko wykonywanych utworów; niektóre ich kreacje mogły budzić podziw, choć wyraźnie krystalizujących się artystycznych osobowości (a to przecież, poza walorami samego głosu, jest u operowego śpiewaka najważniejsze) dostrzegało się raczej niewiele. Dodać jeszcze wypada, iż zdecydowaną przewagę - co zresztą nietrudno było przewidzieć - mieli kandydaci polscy: ponad dwie trzecie uczestników.

Bardzo ładnie i niebanalnie pomyślany został inauguracyjny wieczór, który wypełniło swym śpiewem kilkoro jurorów Konkursu (tak!), jak też wyróżniający się laureaci Konkursów poprzednich.

Po trzech etapach przesłuchań międzynarodowe jury pracujące pod przewodnictwem Wiesława Ochmana i ze Stefanią Toczyską jako wiceprzewodniczącą, przyznało -jak już donosiliśmy w numerze 10 - Grand Prix czyli główną nagrodę Elenie Xanthoudakis , 30-letniej australijskiej sopranistce greckiego pochodzenia. Obdarzona ślicznym i znakomicie wyszkolonym głosem o srebrzystym brzmieniu, a do tego świetnymi warunkami zewnętrznymi, podbiła słuchaczy zwłaszcza pięknie wykonaną arią Aminy z I aktu "Lunatyczki" oraz arią Leili z II aktu "Poławiaczy pereł". Drugą nagrodę w grupie żeńskiej otrzymała kształcąca się w Hamburgu Chinka Lina Liu, ślicznie śpiewająca m.in. arię Hrabiny z "Wesela Figara", wzruszającą arię tytułowej bohaterki z "Madame Butterfly" oraz pieśń Roksany z "Króla Rogera", trzecią zaś - koreańska sopranistka Lee Eun Hee, w której programie zwracała uwagę rzadko słyszana aria Szimeny z "Cyda" Masseneta i przejmująco zaśpiewana aria Liu z III aktu "Turandot".

W grupie męskiej zwycięzcą został 23-letni bas z Litwy Liudas Mikalauskas, student Akademii Muzyki i Teatru w Kownie, rozporządzający wartościowym, choć nie całkiem jeszcze dojrzałym głosem, obdarzony także wyraźnie już rysującą się osobowością i talentem aktorskim, którym nawet chwilami nadmiernie szarżował, jak np. w popularnej arii Don Basi Ha z Cyrulika sewilskiego. Najwyżej z Polaków oceniony baryton Jarosław Kitala, 24-letni student katowickiej Akademii Muzycznej, otrzymał w tej grupie drugą nagrodę, budząc uznanie zwłaszcza brawurowo wykonaną arią hrabiego Almavivy z Wesela Figara oraz arią Miecznika ze Strasznego dworu i arią Tabora z mało u nas znanej opery Douglasa Moore "The Ballad of Baby Doe". Zdobywcą trzeciej nagrody okazał się Stanisław Kufliuk, 25-letni baryton z Iwanofrankiwska (Ukraina, niegdyś Stanisławów), ujmujący i ciekawą barwą głosu, i znakomitą dykcją - także w języku polskim.

Tak oto ukształtowała się czołówka tegorocznego Międzynarodowego Konkursu im. Adama Didura. Czy jest ona choćby w pewnym stopniu reprezentatywna dla współczesnej młodej wokalistyki światowej i czy tworzący ją artyści mają szanse zająć godne miejsca na światowej arenie? Wydaje się, że na pierwszą część tego pytania trudno z pełnym przekonaniem odpowiedzieć twierdząco, skoro ponad dwie trzecie ogólnej liczby uczestników Konkursu stanowili młodzi adepci z kraju-gospodarza, a przedstawicieli niektórych krajów o wielkich śpiewaczych tradycjach (Francja, Włochy) w ogóle tu nie było. Na drugą natomiast część pytania odpowiedź, jak sądzę, może być pozytywna w odniesieniu do co najmniej trzech osób - zakładając pewną dozę szczęścia, które - bywa - istotniejszą odgrywa rolę aniżeli talent. Żałuję nawet, że w finale Konkursu nie mogło znaleźć się więcej osób, jak choćby obdarzony wspaniałym zaiste (mimo, że nie całkiem jeszcze ukształtowanym) materiałem głosowym reprezentujący Ukrainę polski bas Marek Gierczak rodem z okolic Sambora, czy też nasze sopranistki - Sylwia Strugińska oraz Anna Wiśniewska. Ale cóż - liczba laureatów i wyróżnionych finalistów z natury rzeczy musiała być ograniczona...

Organizacja całej machiny konkursu, jak to zwykle na słynącym z "dobrej roboty" Śląsku, imponowała sprawnością, a panująca atmosfera ujmowała ciepłem i serdecznością, za co wszystkim przyczyniającym się do tego osobom należą się wyrazy szczerego uznania.

Ciemną natomiast stroną tego pięknego obrazu było słabe przygotowanie orkiestry Opery Śląskiej, która niejednokrotnie grała poniżej swego zwykłego poziomu. Za całkowicie niedopuszczalny zaś uznać wypada fakt, iż prowadzący tę orkiestrę trzej dyrygenci podzielili między siebie nie finalistów Konkursu, lecz... przewidziane do wykonania utwory, co oznaczało, że i tak już zestresowany młody śpiewak - w skrajnym przypadku - każdą z trzech arii wykonywać musiał pod batutą innego kapelmistrza! Czyżby ktoś zapomniał, że to młodym uczestnikom Konkursu, nie zaś dyrygentom kierującym się karygodnym wygodnictwem stwarzać należało jak najbardziej dogodne warunki występu? Pomijam już fakt, że dyrygent, który - nawet mając określony czas przewidziany na próbę - nie potrafi ex promptu towarzyszyć śpiewakowi w każdej arii, sam siebie dość gruntownie deprecjonuje. Podobną praktykę obserwowaliśmy zresztą już dość dawno na Konkursie im. Wieniawskiego i została ona wtedy gremialnie potępiona.

Poza tym uchybieniem Konkurs był jednak bez żadnej wątpliwości piękną, wysoce wartościową imprezą, która nie tylko promuje utalentowanych młodych śpiewaków, ale także z powodzeniem przyczynia się do ożywienia pamięci o jej wielkim patronie.

Na zdjęciu: Elenie Xanthoudakis i Liudas Mikalauskas, zwycięzcy Konkursu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji