Artykuły

Nieskończoność

Spektakl nie wpisuje się w nurt teatru politycznego. W tym świecie istnieje jedynie prosty podział na mityczne Dobro i Zło - o spektaklu "Infinity" w reż. Heidi Carlsen we Wrocławskiej Zajezdni Tramwajowej pisze Marta Bryś z Nowej Siły Krytycznej.

Wrocławscy artyści odkryli kolejną przestrzeń idealną dla alternatywnych spektakli. Zajezdnia to miejsce, w którym jeżdżące po mieście tramwaje stoją obok tych starych, skorodowanych, zapomnianych. Pod ścianami opustoszałych ceglanych budynków leżą stosy rur i metalowych części pojazdów. Ogromne poddasze jednej z kamienic zaadaptowano na scenę, na której Heidi Carlsen, amerykańska reżyserka teatralna i performerka, wystawiła taneczny spektakl "Infinity" - poetycką próbę opowiedzenia doświadczenia totalitaryzmu.

Postindustrialna przestrzeń - z prawej wiszące w szeregu wiadra, przestronny kwadrat pola gry ograniczają cztery drewniane belki, zawieszone na linach. Na proscenium ustawiono trzy żelazne konstrukcje w kształcie rombów. Pozornie obca przestrzeń, stopniowo odkrywa swoje mroczne funkcje - belki to działa, zawinięte w srebrną folię rury to płot i druty więzienne. Wiadra, na początku spektaklu symbolizujące narodziny, szybko stają się przedmiotami upokorzenia - czerpakami na deszczówkę, którą trzy aktorki (Sarah Kocz, Marta Mączewska, Weronika Podkowska) wypatrują w suficie. Spektakl otwiera czytany spoza sceny tekst o sensie narodzin i cierpienia, naturalnie dopełniającego życie na człowieka. Ta perspektywa porządkuje spektakl i zaznacza, że spektakl nie będzie bezlitosnym obrazem rzeczywistości. W programie przywołano teorię Campbella o przemianie bohatera i podróży. W "Infinity" jest jedna postać, rozbita na trzy aktorki. Ubrane na biało młode dziewczyny, nerwowymi ruchami, raz synchronicznie, raz osobno, walczą o uwagę widza, obrazując kolejne etapy historii. Carlsen uzupełnia, że ruchy aktorek są cielesnym ekwiwalentem alfabetu ormiańskiego. To skojarzenie niekoniecznie jest czytelne dla wszystkich widzów, ale miało sugerować, że spektakl nie dotyczy jedynie traumy XX wieku, lecz wszystkich eksterminacji w historii świata, walki z Losem o narodową tożsamość, pamięci potomków.

W głębi sceny przechadza się stara kobieta (Danuta Feliksiaw). Nikt nie zwraca na nią uwagi, aż do momentu, gdy nagle podbiega do okna, otwiera je i znika. Kim jest? Świadkiem historii? Medium przyszłości? Uosobieniem doświadczenia, życiowej mądrości? Spektakl zamyka obraz dziewczyn stojących we wnętrzu metalowych konstrukcji. Ciągnąc za górne części figur, przyciągają je do ziemi, zamykając się w środku.

Spektaklu Heidi Carlsen nie można wpisać w nurt teatru politycznego, reżyserka unika radykalnych opinii, nie prowokuje. I choć chwilami można go uznać za naiwny, to na pewno jest bezpretensjonalny, subtelny i nie ukrywa, że stanowi intymne wyznanie autorki. W świecie Carlsen są tylko dwie siły - Dobro i Zło. Dobro to trzy dziewczyny, Zło to niewidzialna siła, ujawniająca się w dźwiękach i świetle. Najmocniejsze gesty spektaklu, jednoznacznie przywołujące totalitarne czasy, to rzucane na podłogę książki, stłumione dźwięki krótkofalówki, stylizowane na szczekaczkę i gwałtowne ruchy snopów światła latarek. Brzmi niewinnie, ale wobec subtelnej całości te pozornie nieistotne gesty nabierają siły. Podobnie zresztą muzyka, stylizowana na orientalną, kilkakrotnie przywołuje klezmerskie dźwięki klarnetu, zamieniając poetycki obraz w upiorny konkret.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji