Artykuły

Czy za 20 lat będą jeszcze dramatopisarze?

To pytanie towarzyszyło festiwalowi Nowe Sztuki z Europy, który zakończył się w niedzielę w niemieckim Wiesbaden. Większość z 26 spektakli pokazanych na festiwalu miało niewiele wspólnego z tradycyjnym tekstem teatralnym, opartym na dramaturgii postaci i opowiadanej historii. Rolę dramatopisarza przejął w nich reżyser, który "pisze" na scenie sztukę za pomocą fragmentów tekstu, projekcji wideo, instalacji i muzyki - pisze Roman Pawłowski w Gazecie Wyborczej.

Tak powstał belgijski spektakl "Śpiewaj i bądź szczęśliwy" oparty na starym flamandzkim śpiewniku. Zamiast tradycyjnych dialogów pojawiają się cytaty z gazet, telewizji czy osobiste wspomnienia, jak we włoskim spektaklu "Gomorra", będącym adaptacją cyklu reportaży o neapolitańskiej mafii. Nawet aktor się nie utrzymał: jego miejsce zajmują autentyczni bohaterowie, na przykład seniorzy z Polski i Niemiec, którzy w spektaklu "Transfer!" [na zdjęciu] Jana Klaty z wrocławskiego Teatru Współczesnego opowiadają o swoich traumatycznych doświadczeniach związanych z wojną i wysiedleniem. Jeśli nawet na scenie pojawia się sztuka teatralna, to jedynie jako pretekst. Tak dzieje się w spektaklu "Ostatni ogień" wg sztuki Dei Loher z hamburskiego Thalia Theater, w którym główną rolę odgrywa nie tekst, ale inscenizacja Andreasa Kriegenburga. Reżyser umieścił aktorów na obrotowej scenie, na której zbudowano wnętrza kilku mieszkań. Historia tragicznej śmierci dziecka, która jest osią dramatu, ma drugorzędne znaczenie, uwagę przyciąga przede wszystkich ruch postaci, przemieszczających się z pokoju do pokoju na metaforycznej karuzeli życia.

Trudno tu winić Kriegenburga, który ratował w ten sposób dramat, pozbawiony niemal zupełnie akcji, oparty na poetyckich, wewnętrznych monologach. W efekcie dynamika spektaklu nie pochodzi od dramaturgii, ale od silnika, który napędza obrotową scenę. Oglądając spektakl z Hamburga, zastanawiałem się, co będzie, jeśli silnik się kiedyś zepsuje.

Odejście od dramaturgii słowa na rzecz obrazu, technicznych sztuczek i nowych mediów jest skutkiem upowszechnienia w Europie idei teatru postdramatycznego, którą wprowadził niemiecki teoretyk Hans Thies Lehmann. W wydanej w 1999 r. książce analizującej prace takich twórców jak Jan Fabre, Robert Wilson czy Tadeusz Kantor wyłożył koncepcję nowego teatru multimedialnego, afabularnego, opartego na cytatach z rzeczywistości i przeciwstawił go staremu teatrowi reprezentacji.

- Teatr powinien skupić się na widzu. To, co odróżnia go od kina czy telewizji, to sytuacja live, na żywo. Dlatego trzeba sobie postawić pytanie, jak wciągnąć widzów do przedstawienia. Zły teatr to po prostu trójwymiarowe kino - mówił parę lat temu na spotkaniu z warszawską publicznością, która przyjmowała go jak gwiazdę.

Dzisiaj widać, że postdramatyzm, tak jak każda doktryna traktowana bezkrytycznie przez swoich wyznawców, przynosi więcej szkody niż pożytku. Wciąganie widzów do przedstawienia zamienia się w rozrywkę w stylu Disneylandu, tyle że zamiast Myszki Miki publiczność spotyka terrorystów. W spektaklu "Borys Godunow" katalońskiej grupy La Fura dels Baus aktorzy inscenizują atak na teatr. Ma to być wierna rekonstrukcja ataku na moskiewski Teatr na Dubrowce w 2002 r., podczas którego uzbrojeni Czeczeni uwięzili 850 zakładników.

Katalończycy bardzo się starają, aby wystraszyć widzów, pokrzykują na nich, strzelają w powietrze, montują na widowni atrapy bomb. W jednej ze scen wybierają spośród publiczności podstawionego zakładnika, którego "rozstrzeliwują" w kulisach. Mimo realistycznych strzałów nie umiem się jednak przejąć widowiskiem. Wiem, że za półtorej godziny wstanę z fotela i wyjdę swobodnie na ulicę, w przeciwieństwie do prawdziwych zakładników, z których ponad stu straciło życie.

Ten zwrot w kierunku symulowanej rzeczywistości, która była dotąd domeną telewizyjnych reality show, jest elementem szerszego zjawiska infantylizacji kultury. Pisał o nim niedawno amerykański politolog Beniamin R. Barber w głośnej książce "Skonsumowani". Według niego neoliberalny kapitalizm w pogoni za zyskiem infantylizuje dorosłych i manipuluje dziećmi, aby kreować sztuczne potrzeby i zwiększać konsumpcję. Postdramatyzm jest odpowiednikiem marketingu na gruncie teatru: chodzi o to, aby odejść od trudnego w odbiorze teatru opartego na literaturze, wymagającego wyobraźni i wysiłku, i zastąpić go mniej wymagającym teatrem multimediów, w którym obraz jest ważniejszy od słowa, ruch od myśli, a realność od pracy wyobraźni.

Spektakle oparte na projekcjach wideo i fragmentaryzacji tekstu są odpowiednikiem gier komputerowych i muzycznych kanałów telewizyjnych, wymyślonych po to, aby zatrzymać uwagę coraz bardziej rozkojarzonych nastolatków. Na pozór ratują teatr zagrożony konkurencją telewizji, w istocie przyczyniają się do kryzysu tej dziedziny sztuki, która dziecinnieje razem ze swoją publicznością.

Na festiwalu w Wiesbaden pojawiło się jednak kilka staroświeckich dramatów, których autorzy nie zapomnieli, co to dialog i konstrukcja. Należała do nich serbska sztuka "Obumieranie" Dusana Spasojevica, elegijna opowieść o Serbach, którzy emigrują na Zachód, porzucając własną przeszłość i tradycję. Jej metaforą jest skrawek pola, który chłopak z prowincji musi sprzedać, aby zebrać pieniądze na podróż do Niemiec. Chodzi o to, że razem z polem sprzedaje grób własnego ojca, który zostanie zaorany przez nowego właściciela.

Spasojevic łączy surową prowincjonalną rzeczywistość z poetycką metaforą, aby przedstawić sytuację wykorzenienia, która stała się powszechną chorobą dzisiejszego społeczeństwa. Z południa na północ i ze wschodu na zachód płynie fala emigrantów, którzy zostawiają za sobą zaorane groby. Od przeszłości nie można jednak uciec bezkarnie - w finale dramatu martwi upominają się o pamięć.

Drugą stronę tej samej rzeczywistości przedstawił niemiecki autor Falk Richter w "Stanie wyjątkowym" z berlińskiej Schabuehne. To studium strachu zachodniego społeczeństwa, które chroni się przed emigrantami, takimi jak bohater "Obumierania", za systemem płotów, kamer i kodów. Akcja rozgrywa się w niedalekiej przyszłości, bohaterami jest małżeństwo z finansowej elity (Bibiana Beglau i Bruno Cathomas), które mieszka na strzeżonym osiedlu. Ale ani całodobowa ochrona, ani puszczany z głośników szum morza nie dają poczucia bezpieczeństwa. Kiedy okazuje się, że jedno z nich może stracić pracę, a w konsekwencji prawo do mieszkania na strzeżonym osiedlu, spokojny wieczór zamienia się w piekło.

I jeszcze rosyjskie przedstawienie z Barnaula na Syberii "Cudowne daleko" Daniły Priwalowa, rzecz o sowieckim raju, do którego trafiają ofiary wojny ojczyźnianej, przypadkowo postrzeleni żołnierze z Afganistanu i budowniczy komunizmu, którzy zginęli w wypadkach. Raju, który bardziej przypomina łagier, niż Niebo: nie ma tu Boga, a mieszkańcy są skazani na siebie. Życie wspominają tak, jak więźniowie wolność.

Jak pokazują te trzy przykłady, tradycyjny dramat ma wciąż siłę mówienia o współczesnym człowieku, jego lękach i nadziejach. Dopóki będziemy wyrażać swoje myśli i emocje w słowach, dramaturgia nie zginie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji