Artykuły

Po pierwsze: Mozart

- Mogę powiedzieć, że mam pełną obsadę do większości z 88 oper w naszym repertuarze, a na pewno komplet do dzieł Mozarta. Nie wyobrażam sobie, aby festiwal musiał zostać któregoś roku odwołany z powodu braku obsady. To byłaby nie tylko wielka osobista porażka, to byłby zwyczajny wstyd! - mówi STEFAN SUTKOWSKI, dyrektor Warszawskiej Opery Kameralnej i Festiwalu Mozartowskiego.

Z założycielem i dyrektorem Warszawskiej Opery Kameralnej, Stefanem Sutkowskim, rozmawia Maciej Łukasz Gołębiowski:

Spotykamy się na kilka tygodni przez rozpoczęciem XVIII Festiwalu Mozartowskiego - wydarzenia bez precedensu w skali światowej. Od czego się zaczęło?

- Najważniejszą inspiracją była 200. rocznica śmierci Mozarta w 1991 roku. Nie jest to może najmilsza okazja, ale jednak sposobność, by jeszcze raz uczcić jego pamięć, geniusz i dorobek, z których korzysta cały świat. Około rok wcześniej odbył się zjazd we Włoszech, niedaleko granicy z Austrią, w mieście, w którym młodziutki Mozart dał niegdyś koncert na organach w miejscowym kościele. Zaproszono delegacje z całego świata i wszyscy przedstawiali propozycje rocznicowych działań. Jadąc tam, wiedziałem, że chcę u nas wystawić wszystkie jego dzieła sceniczne - większość z nich mieliśmy już nawet w repertuarze. Do przygotowania pozostało około siedmiu premier i to udało się zrealizować w ciągu roku. Przygotowaliśmy też inne dzieła Mozarta, które dopełniają festiwal i co roku część z nich się zmienia.

Potrzebne były znaczne zmiany organizacyjne. Stworzyliśmy wtedy od podstaw drugą orkiestrę i zatrudniliśmy nowych śpiewaków. Do organizacji festiwalu co roku potrzeba około 250 wykonanych partii instrumentalnych i wokalnych. Od początku staramy się, by zespół był stały, a gościnne występy ograniczamy do minimum. Dzięki tym ludziom możemy teraz przygotować, tak jak w tym sezonie, nawet do siedmiu premier operowych.

Festiwal ma już 18 lat. To średni czas kariery śpiewaka, a nawet nieco więcej. Wymienia pan zespół?

- Zmiany personalne są konieczne. To jedna z najtrudniejszych spraw w prowadzeniu teatru. Ze śpiewaków, którzy występowali w pierwszej edycji festiwalu, nie mamy już ani jednego. Okazuje się bowiem, że ludzie, którzy kiedyś byli świetni i przez lata opracowali mnóstwo partii w wielu operach, dziś są jedynie wspomnieniem swego dawnego brzmienia. Zawód śpiewaka jest okrutny, a rola dyrektora wyjątkowo niewdzięczna, szczególnie jeśli sam artysta nie znajdzie w sobie na tyle obiektywizmu, by w porę zejść ze sceny. A tacy się zdarzają, niestety. Zatrudnienie na ich miejsce nowej, nawet bardzo zdolnej osoby to dopiero połowa sukcesu. Miną lata, zanim taki śpiewak opanuje repertuar, a potem kółko się zamyka.

Mimo wszystko mogę powiedzieć, że mam pełną obsadę do większości z 88 oper w naszym repertuarze, a na pewno komplet do dzieł Mozarta. Nie wyobrażam sobie, aby festiwal musiał zostać któregoś roku odwołany z powodu braku obsady. To byłaby nie tylko wielka osobista porażka, to byłby zwyczajny wstyd! Dziś festiwal to ogromne zobowiązanie i choć doświadczenie na pewno pomaga w organizowaniu kolejnych edycji, to wcale nie jest znacznie łatwiej. Bywa nawet trudniej.

Zmiany dotyczą nie tylko wykonawców, ale także stylu grania. Dziś muzykę Mozarta gra się inaczej niż dwie dekady temu. Prawda jest taka, że gdyby przytoczyć opinie wyrażane w specjalistycznej prasie europejskiej, to się okaże, że Warszawska Opera Kameralna jest nie tylko na bieżąco z najnowszymi badaniami i stylem wykonawczym, ale nawet sama tworzy nowy europejski styl grania muzyki dawnej. Tak jest w przypadku Monteverdiego, tak też jest z Mozartem. Udało nam się wprowadzić nowe spojrzenie i nie mamy się czego wstydzić.

Nasz zespół Musicae Antiquae Collegium Varsoviense jest uznawany za jeden z najlepszych na świecie, a istnieje od ponad 50 lat. Dziś mamy coraz lepszych i bardziej wykształconych muzyków oraz kompletne instrumentarium. Nagrane przez nas wszystkie koncerty fortepianowe i klawesynowe Mozarta znakomicie się sprzedają za granicą. Nasi śpiewacy występują na najbardziej liczących się festiwalach na świecie i wszyscy są specjalistami w swojej dziedzinie. Wszyscy także cały czas się dokształcają, obserwują, co się dzieje na świecie i reagują na to. Nie mamy kompleksów wobec innych.

Mógłby pan jakoś podsumować te siedemnaście lat z Mozartem w WOK?

- Utwierdziłem się w przekonaniu, że jeśli chcemy myśleć o Mozarcie i go oceniać, to trzeba tego geniusza dogłębnie poznać. Poznać każdy z gatunków, który uprawiał, a uprawiał praktycznie wszystkie, jakie wówczas istniały, zarówno w muzyce świeckiej, jak religijnej. Celem festiwalu było i pozostaje stworzenie miejsca, gdzie każdy może poznać tego twórcę w jakimś wycinku jego spuścizny. Bywają melomani, którzy odwiedzają nas na jedno przedstawienie, a są i tacy, którzy co roku przyjeżdżają na cały festiwal. Staramy się każdemu zapewnić miłe wrażenia i wspomnienia. Bardzo ważne jest dla mnie to, że wszystko dzieje się w Polsce, gdzie przecież Mozart nigdy nie był, ale jego muzyka - owszem. Jego opery trafiały do nas nawet kilka miesięcy po premierze w Wiedniu. Cały festiwal robimy naszymi siłami, co także warto podkreślić i to cenna rzecz.

Skończył pan muzykologię, ale także akademię muzyczną na oboju. Skąd u muzyka instrumentalisty zainteresowanie operą?

- Maturę zrobiłem w roku 1950 i zaraz po niej dostałem kartkę z wezwaniem do UB. Chcieli deklaracji współpracy, ale odmówiłem. Niedługo później od kolegi, działającego w ZMP, dowiedziałem się, że do akademii mogę nie zdawać, bo i tak mnie nie przyjmą. Tymczasem mój starszy brat zaczął studia na muzykologii. Pomyślałem, że warto spróbować i, o dziwo, dostałem się. Najwyraźniej ubecy nie wzięli pod uwagę, że mogę próbować na tym kierunku. I tak po cichu studiowałem trzy lata, do śmierci Stalina, kiedy przyszła odwilż i mogłem bez przeszkód zdać na obój.

Przygoda z operą zaczęła się wkrótce po tym, jak założyłem zespół. Zgłosili się wtedy państwo Kulmowie z Zofią Wierchowicz oraz Andrzejem Sadowskim i zaproponowali wspólne wystawienie jakiejś kameralnej opery. Obiecałem sprawę przemyśleć i gdy byłem akurat w Wiedniu, zajrzałem do dużej księgarni, niedaleko tamtejszej opery. Udało mi się kupić niewielką książeczkę, na owe czasy bezcenną, bo w Polsce o nuty było bardzo trudno. Tytuł na okładce brzmiał "La serva padrona" - Giovanni Pierluigi da Palestrina. Od tego zaczęła się moja przygoda z operą. Nota bene, 30 lat później w tej samej wiedeńskiej księgarni kupiłem wszystkie dzieła Mozarta, z których narodził się nasz festiwal.

Słyszałem o legendzie, jakoby w budynku pańskiego teatru odbywały się niegdyś spotkania loży masońskiej, a w czasie remontu znaleziono tam ludzką czaszkę. Ile w tym prawdy?

- Nic. Żadnej czaszki nigdy u nas nie znaleziono, a spotkania loży masońskiej odbywały się nie w tym budynku, ale kawałek dalej, w pałacyku, którego nazwy teraz nie pamiętam. Ale wiem, że ludzie lubią takie mroczne legendy. Dla mnie ważniejsze jest, że nasz teatr ma świetną akustykę, że mamy najnowsze urządzenia sceniczne oraz świeże powietrze, które możemy ogrzewać i chłodzić wedle potrzeby.

W pańskim gabinecie zauważyłem głośniki Andrzeja Lipińskiego. Czyżby dowód audiofilskiej pasji?

- Jeśli słuchać muzyki to tylko na dobrym sprzęcie. Poza głośnikami mam tu jeszcze wzmacniacz, też od Lipińskiego. To znakomity sprzęt, tylko bardzo drogi. Na same kable głośnikowe trzeba było wydać majątek. Kupiliśmy ten zestaw na potrzeby teatru, ale jeśli tylko mogę, trzymam go tutaj i słucham, długo słucham. Za to w domu mało mam kontaktu z muzyką, bo też sprzęt nie tej klasy. Ostatnia, choć z pewnością niezwykle ważna rzecz, o której chciałbym powiedzieć, to sprawa sali koncertowej dla Warszawy. To miasto nigdy nie będzie mogło w pełni konkurować z największymi muzycznymi ośrodkami Europy, jeśli nie zbudujemy znakomitego, nowoczesnego obiektu. Szukaliśmy kilka lat odpowiedniego projektu i uważamy, że najlepszą współczesną realizacją jest oddana w 2002 roku sala Santa Cecilia w kompleksie Auditorium Parco Della Musica w Rzymie, autorstwa Renzo Piano. Udało się dotrzeć do tego architekta i zgodził się zbudować podobny, a nawet lepszy obiekt na 2000 miejsc w Warszawie. Pojawiła się więc realna szansa, by każda orkiestra miała możliwość grania w świetnych warunkach, a publiczność mogła słuchać prawdziwego brzmienia muzyki, a nie tylko jej echa. Warto, by ludzie wiedzieli o tej szansie. Może wówczas łatwiej będzie nam przekonać dotąd nieprzekonanych.

Bardzo dziękuję za rozmowę i trzymam kciuki za festiwal oraz nową salę dla Warszawy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji