Pamiętnik współczesny
Na opisaną w przedostatnim rozdziale "Pamiętnika" wystawę obrazów Aneri Weissowej trafiłem przypadkowo, gdyż właściwym powodem skłaniającym mnie do krakowskiej podróży była chęć obejrzenia nowego spektaklu w Starym Teatrze w reżyserii Jerzego Jarockiego. Choć było to przeszło dwa tygodnie temu, warto żebym opisał co tam zobaczyłem, gdyż jest to chyba spektakl nie tylko z bieżącego repertuaru, ale i z historii teatru polskiego.
Wykonano go z przedziwnej materii, sposobem, który nazywam żartobliwie chałupniczą metodą wytwarzania scenariuszy teatralnych. Nie jest to bowiem sztuka dramatyczna, nie jest to tak modna teraz adaptacja teatralna powieści czy reportażu. Jerzy Jarocki i Józef Opalski zmontowali tę rzecz z okruchów różnych historycznych przekazów i dokumentów, a także i z fragmentów dzieł literackich, traktowanych jednakże bardziej jako dokumenty epoki niż jak sztuka słowa. Głównym literackim tworzywem utworu jest twórczość Żeromskiego, ale i Mickiewicz, i Norwid, i Bóg raczy wiedzieć, może ktoś jeszcze - są tam obecni. "Sen o bezgrzesznej" jest zatem opowieścią o tym jak Polacy wybijali się na niepodległość. Opowieścią skrótową, chaotyczną, poplątaną. Nie służy ta niby sztuka do uczenia historii, lecz służy do przypominania kilku bardzo ważnych spraw zapomnianych, albo w ogóle młodszym rocznikom nie znanych. Więc na przykład przypomina o tym, te państwa zaborcze miały armie, w których stugiwali polscy żołnierze. Armia zaś to przede wszystkim mundur. I sztuka zaczyna się rewią żołnierskiego ekwipunku, na wzór rewii mody. Modele maszerują po scenie prowizorycznie zmontowanej w westibulu teatralnym, a Stuhr objaśnia tak, jakby prowadził rzeczywistą rewię mody. Ze ściany patrzą kukły trzech cesarzy. Autorzy przypominają dalej, że byli w kraju zesłańcy, że szło się do więzień, gdzie stosowano tortury, że były nielegalne wiece i zebrania, gdzie przypominano, iż to Rząd polski, powstańczy, Narodowy a nie zaborczy pierwszy zażądał uwłaszczenia chłopów, że toczyły się krwawe walki o wolność. Przypominają, iż kiedy wybuchła wielka wojna wszyscy zaborcy zaczęli kokietować Polaków i proponować im niepodległość pod własną kuratelą, zaś kiedy kraj uzyskał wreszcie tę wytęsknioną wolność, to już po kilku latach znowu żołnierze strzelali do cywilów a cywile do żołnierzy, bo zdarzyła się krakowska tragedia pokazana poprzez relację z procesu. A więc walka o niepodległość i sny o niepodległości, i gorzkie spełnienie marzeń.
Mój opis jest tak skrótowy, że może się wydać wręcz chęcią skarykaturowania przedstawienia, ale ja tu nie opowiadam wszak treści tego co się dzieje w teatrze, zaledwie sygnalizuję niektóre ważniejsze problemy. Chcę natomiast powiedzieć kilka obszerniejszych zdań o najbardziej niezwykłej scenie w tym przedstawieniu, czyli o tym co się dzieje w czasie przerwy. Bo jej właśnie przebieg sprawia, że nie oglądamy utworu z bieżącego repertuaru teatralnego, lecz z dziejów sceny polskiej. Sztukę ogląda się przez cały czas na chodząco. Widzowie są ustawicznie przeprowadzani z miejsca na miejsce. W czasie owej przerwy trafiają do dwu dużych sal i siadają na ławach pod ścianami. Chwilę wszyscy milczą a potem wchodzą aktorzy i ktoś zapowiada, że teraz zostaną pokazane rodzinne pamiątki osób uczestniczących w przedstawieniu, związane z walkami o niepodległość. I oto okazuje się, a nie ma w tym żadnego naciągania, że w przypadkowo jednak dobranym zespole osób, jakim jest każda trupa teatralna, w każdej rodzinie da się odnaleźć coś związanego z walkami o niepodległość. Więc Anna Polony pokazuje rodzinny sztambuch, pamiętnik węgierskich emigrantów osiadłych w Wadowicach pod Krakowem, gdzie sporo wydarzeń historycznych opisano, Teresa Budzisz-Krzyżanowska czyta fragmenty utworów poetyckich swego ciotecznego dziada, regionalnego poety kaszubskiego Derdowskiego, który był jednym z krzewicieli polskości na Kaszubach; ktoś tam inny obnosi lampę naftową, piecyk raczej, towarzyszący ongiś jego rodzinie na zesłaniu w głąb Azji; ktoś ma tylko jeden malutki przedmiot, ale jakże wymowny i tragiczny: rozpoznawczy wojskowy znak, medalion noszony na szyi, a w nim imię, nazwisko, rok urodzenia i numer ewidencyjny. Medalion ten babka aktora dostała od nie znanego jej człowieka w czasie tamtej wojny. Nieznajomemu zabrakło odwagi na rozmowę osobistą, na opowiedzenie w jakich okolicznościach zginął dziadek, żołnierz austriacki. Nieznajomy podrzucił medalion i uciekł. I tyle zostało po chłopie-żołnierzu, którego prawdopodobny mundur widzieliśmy na początku spektaklu.
Ta cała scena, właściwie spoza tej sztuki, scena, w której aktorzy nie grają, lecz są, rozmawiają, pokazują, tłumaczą, ma siłę przekonywania, oddziaływania większą niż mogą osiągnąć wszyscy reformatorzy teatralni spod znaku psychologicznych głębin i przeżyć, wszyscy Grotowscy i ich naśladowcy. Drobne pamiątki, drobne ślady historii w każdej rodzinie. I każdy kto to ogląda wie, że takie same ślady mógłby znaleźć w swoim domu. A zatem kończy się podział na aktorów i widzów. Wszyscy okazujemy się uwikłani w tę samą sprawę. W niepodległość Polski. W jej pomyślność i niepomyślność. I każdy jej sukces jest wspólną radością i każda jej klęska jest wspólną rozpaczą...
Czyż można żądać więcej od teatru?