Artykuły

Nawoływania nad morzem

241. Krakowski Salon Poezji. Strofy Williama Blake'a czytali: Tomasz Augustynowicz i Bartosz Mazur. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

Dwanaście lat po zawrotnej chwili, w której jako czteroletni chłopiec w mistycznej wizji spotkał Boga i zobaczył drzewo aniołów - William Blake długo dotyka kamiennych grobów. Jest rok 1773. Wiele księżyców minie, nim na piśmie zacznie oznajmiać światu, że przedmiotem tęsknoty człowieka może być tylko nieskończoność. Póki co ma w pamięci twarz Boga spotkanego w powietrzu i widmowe drzewo aniołów, a w Opactwie Westminsterskim jest pusto. Ma czas. Opada noc za ostrymi oknami? Nieistotne. W gotyckich komnatach zawsze jest zmierzch. Blake ma dużo czasu i ogrom szarej ciszy wokół. Dotyka.

Długo patrzy na rzeźby święte. Będzie je rysował. Długo muska palcem ciemną twardość królewskich grobowców. Będzie je rytował. Rylec sunie po dnie wyżłobionych epitafiów. Kamienny zgrzyt jest twardy. I twarde jest nieskończone echo stukotu rylca uderzającego w posadzkę. Po czym znów ogrom szarej ciszy z ciemnymi grobami - jedyną formą nieskończoności po naszej stronie świata - na dnie.

Tamten twardy zgrzyt, tamten daleki stukot twardy - słychać je było w saksofonie Leszka Szczerby i w dzwonkach, tamburynach, bębenkach i innych drewnach o czarnym brzmieniu, na których to cudeńkach rytmu Sławomir Berny wystukiwał czystą, konkretną suchość. Żadnych mistycyzmów w ich nutach i taktach. Nawet najlichszego cienia nastrojowej powłóczystości. Doskonała nieobecność fraz mglistych, głębinnie mętnych, z nawiedzonego gatunku "cicho wszędzie... głucho wszędzie... co to będzie?... co to będzie?...". Nie. Tylko twardość, sucha i chłodna, prawie do dotknięcia, do schwytania w palce - niczym tamte dalekie kamienie grobów Opactwa Westminsterskiego w 1773 r. A za chwilę nagła cisza i w ciszy wersy nieogarnionej "Pierwszej Księgi Urizena" Williama Blake'a, czytane przez Tomasza Augustynowicza i Bartosza Mazura.

Taki to był Salon Poezji ostatniej niedzieli. Wyśmienity. Wszystkiego - 40 minut zaledwie. Czterdzieści minut zawrotnej mistyki, która nie przerażała głębiami bez dna. Wypadałoby teraz coś o niej powiedzieć, nazwać naczelne jej pasma, wskazać jej filozoficzno-teologiczno-wizjonerskie potęgi, wypadałoby - lecz cóż ja mogę? W "Ziemi Urlo", eseju, którego tytuł Czesław Miłosz wziął od autora "Pierwszej Księgi Urizena", czytam: "Zapewne, można przeciwko Blake'owi wysunąć ten argument, że jakiż to poeta, jeżeli nawet pięćsetstronicowy słownik jego symbolów (autorstwa S.F. Damona) nie wystarcza, żeby uporządkować i wytłumaczyć zawarte w jego ťKsięgach ProroczychŤ, grawiurach i malunkach, posłanie do wiernych". Tak, ja niewiele mogę. Poeta to był taki, że lepiej siedzieć cicho, jak ostatniej niedzieli na salonie.

Lepiej siedzieć cicho i słuchać Augustynowicza i Mazura. U nich - niczym u Szczerby i Bernego - też kojący brak. Intonacyjna wata? Koturnowe akcenty? Pełne bezdenności zawieszenia głosu? Kościelne mruczanda? Zawodzenia nawiedzonych mnichów na mszy wieczornej? Jęki cmentarnych bab? Sekciarskie uniesienia? Nic z tych bombastyczności. Nic, tylko to, co w muzyce. Twardość, sucha i chłodna. Nie chcieli się dać zwieść mgłom. Czytali tak, jakby ciemnych duchów Blake'a napisane napowietrzne wędrowanie między naszym i nie naszym światem - sprowadzali na ziemskie ścieżki. W końcu droga niknąca za horyzontem to też jest ziemska forma nieskończoności. A gdy któryś rzekł: "Jakże los zachwycił się grzechotem kości!" - przypomniały się zdania, co je o nawołujących człowieka okruchach doczesnych Blake w liście do Thomasa Buttsa napisał.

"Pobiegłem szybko, bowiem przywoływały mnie samotne nad morzem, wołając: Każde ziarnko Piasku, Każdy Kamień na Ziemi, Każda skała i każde wzgórze, każda fontanna i strumień, każda roślina i każde drzewo, góry, wzgórza, ziemia i morze, Obłok, Meteor i Gwiazda - są Ludźmi widocznymi z dala". Czy bardzo się omylę, gdy do tych wszystkich rzeczy świata tego dorzucę - słowa?

To chyba jest sedno salonu. Augustynowicz i Mazur czytaniem dotykali fraz Blake'a, tak jak Blake dotykał kamieni nagrobnych w Opactwie Westminsterskim - i wciąż trafiali na to samo, na co trafiały jego palce w wiecznym zmierzchu gotyku błądzące po twardych epitafiach królów. Na ludzką twarz.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji