Artykuły

Dziumdziu, dziumdziu, cmoku, cmoku

"Sen Menaszego" w reż. Adama Sroki w Teatrze Ludowym w Krakowie. Pisze Magda Huzarska w Polsce Gazecie Krakowskiej.

Dzieci to dziwne istoty. Niby to takie małe, głupie jeszcze, ale jak się czasami odezwie, to dorosłym z wrażenia mogą spaść buty.

Dlatego też zawsze wychodziłam z założenia, że dzieci należy traktować z pełną powagą. Żadne tam dziumdziu, dziumdziu, cmoku, cmoku i seplenienie nad kołyską. Z dzieckiem trzeba na serio, bo inaczej można się nieźle zdziwić.

Na Scenie pod Ratuszem Teatru Ludowego podczas premiery "Snu Menaszego", w reżyserii Adama Sroki, maluchy potraktowano nieco inaczej. Z jednej strony zaproponowano im infantylne zabawy, modnie zwane interaktywnymi, a z drugiej oniryczny spektakl, nad którego przesłaniem wyrobiony widz musiał się nieźle nagłowić.

Ale zacznijmy od początku. Wchodzące na widownię dzieci dostawały do ręki tzw. przeszkadzajki, które miały pomóc im włączyć się w muzyczną warstwę przedstawienia. Szczęśliwe maluchy od razu uruchomiły instrumenty, co dało w sumie całkiem sympatyczną kakofonię dźwięków. Rzut oka na bajecznie kolorową scenografię i kostiumy aktorów, autorstwa Joanny Pielat-Rusinkiewicz, też wróżył widowisku całkiem dobrze, tym bardziej że piosenki z muzyką Andrzeja Zaryckiego wprawiły od razu widzów w doskonały nastrój.

I wszystko byłoby fajnie, gdyby na widowni nie pojawiło się dziumdziu dziumdziu, cmoku, cmoku w postaci Iwony Sitkowskiej. Reżyser zaproponował jej rolę kogoś w rodzaju przedszkolanki, która zwracała się do dzieci jakby były troszkę niedorozwinięte, zadając pytania typu: "Kochane dzieci, czy lubicie śpiewać i tańczyć? ". Część młodej widowni z przekory odpowiadała "nie", wprawiając tym aktorkę w lekką konsternację.

Notabene było to bardzo piękne, przepojone poezją opowiadanie I. B. Singera. Historia chłopca, który zasnął w lesie i trafił do zamku, spotkał tam zmarłych rodziców, przeszedł 7 pokoi, by zrozumieć, iż na końcu długiej drogi czeka miłość, mogła zrobić wrażenie przynajmniej na nieco starszych widzach. Gdy jednak zaczynał oddziaływać na nich nastrój i plastyczna uroda scenicznego obrazu, to pojawiała się pani przedszkolanka .Przerywała akcję i zadawała dzieciom, ni z gruszki ni z pietruszki, zagadki czy opowiadała niezbyt mądre żydowskie bajki, dekoncentrując je kompletnie i odciągając od i tak wątłej fabuły. A na dodatek przy wyjściu odebrano im instrumenty...

Na zdjęciu: Projekt kostiumu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji