Artykuły

Lubię niezmiennie ten sam zapach mojej Warszawy

- Cieszę się, że nad profilem mojego teatru pracują razem ze mną i stoją twardo przy moim boku ludzie, którzy są dla mnie autorytetami. Są też między nimi tacy, którzy tworzą wielki biznes. Jestem im bardzo wdzięczny. Chciałbym, żeby się nie cofnęli i żeby się przekonali, że razem osiągniemy sukces - mówi warszawski aktor, MICHAŁ ŻEBROWSKI.

JOANNA KOLIŃSKA: Czy to prawda, że Warszawie ma przybyć nowy teatr i że pan ma być jego właścicielem?

MICHAŁ ŻEBROWSKI: Od dłuższego czasu budzę się i zasypiam głównie z myślą o tym. I mogę panią zapewnić, że w drugim kwartale przyszłego roku teatr ruszy.

Na siedzibę Centrum Sztuki Teatralnej wymarzył pan sobie opuszczoną kamienicę na rogu Targowej i Wileńskiej.

- Chciałbym, żeby tak było. Niestety w tym przypadku nie wszystko ode mnie zależy. A szkoda, bo to ciekawe miejsce obok cerkwi, pięknego przedwojennego budynku kolei, pięknego liceum Władysława IV, poczty, dworca, parku. To mogłaby być wizytówka Pragi - wielki, wspaniały, europejski teatr... Teraz mogę tylko powiedzieć, że w tej chwili plany lokalizacyjne się zmieniły, moje starania dotyczą innego równie atrakcyjnego miejsca. Cieszę się, że nad profilem mojego teatru pracują razem ze mną i stoją twardo przy moim boku ludzie, którzy są dla mnie autorytetami. Są też między nimi tacy, którzy tworzą wielki biznes. Jestem im bardzo wdzięczny. Chciałbym, żeby się nie cofnęli i żeby się przekonali, że razem osiągniemy sukces. Chcę robić klasyczny literacki teatr, taki, który ludzie kochają. Jestem artystycznym dzieckiem wybitnych przedstawicieli polskiego teatru, którzy poświęcili mi kawałek życia. Chciałbym i ja im od siebie coś dać. Zawsze byłem takim chłopakiem trochę retro. W liceum, mimo że większość czasu spędzałem, grając w koszykówkę, pijąc piwo i paląc papierosy, to namiętnie też odwiedzałem teatry. A były to czasy; kiedy stały one na bardzo wysokim poziomie. Żył Janusz Warmiński, więc kwitło Ateneum, Współczesny jak zawsze był w dobrej formie, Grzegorzewski pracował na lata świetności Teatru Studio. Niezależnie od tego, czy spektakle były lepsze, czy gorsze, w teatrach czuło się ducha sztuki. Grzegorzewski nie zawsze bywał obecny w teatrze, często przesiadywał w Akwarium, ale zawsze czuło się, że Studio to jest teatr, który ma wodza i swoją linię repertuarową.

Często wspomina pan swojego dziadka, postać ważną dla Warszawy lat 30. XX wieku.

- Bo tak w istocie jest. Z moim dziadkiem Franciszkiem Urbańskim, posłem na Sejm II Rzeczypospolitej i działaczem rządu Polski Podziemnej skazanym w słynnym procesie szesnastu, rzeczywiście czuję głęboką więź. Był ciekawą postacią, wspaniałym człowiekiem, który pozycję zawodową i polityczną osiągnął ciężką pracą. Był cenionym politykiem Stronnictwa Chrześcijańskiej Demokracji i członkiem Rady Jedności Narodowej. I potrafił też czerpać pełną garścią z życia, był bardzo towarzyski. Dziadek z babcią prowadzili dom otwarty dla przyjaciół. Dziadek godzinami potrafił przygrywać gościom na fortepianie i pięknie śpiewać, miał podobno wybitny tenor. Dziadkowie mieszkali przy Wspólnej. Ta kamienica stoi do dziś, ale niestety jest ruiną... Moja rodzina dzięki pracy dziadka była wtedy bardzo dobrze sytuowana - dziadek jeździł własnym volkswagenem! I mieliśmy nawet dom letniskowy w Sochaczewie. Dziś jest tam szpital.

Pana rodzina zawsze była związana ze Śródmieściem. Pan wychowywał się na Krakowskim Przedmieściu.

- Jestem chłopakiem z Krakowskiego Przedmieścia, ze Starówki, znam tam na pamięć każdą kamienicę. Grałem tam w piłkę, łobuzowałem. Przez całe dzieciństwo najchętniej grywałem z kolegami w nogę przy trasie W-Z, po prawej stronie, tam są tzw. górki i tam zawsze rozgrywaliśmy mecze albo na bruku ulicy Koziej. Cudowne czasy... Ale największą frajdą było chodzenie po śmietnikach hoteli Forum i Victoria i wybieranie z takich wielkich kontenerów śmietnikowych różnych puszek po zachodnich napojach. To była wtedy namiastka Zachodu. Mieliśmy całe kolekcje, ja się dochowałem około 60 takich puszek, ale moi koledzy mieli ich chyba i po 120... Na Krakowskim Przedmieściu, jeśli chodzi o mieszkańców tej ulicy, był wtedy totalny przekrój środowisk. Od ludzi byłego PZPR po opozycjonistów, od melin i handlarzy kwiatami po pracowników telewizji i aktorów. Teraz doceniam to miejsce, mieszkałem przecież przy głównym deptaku Warszawy. Ten trakt zawsze kipiał ciekawymi ludźmi i był świadkiem wielu ważnych wydarzeń w dziejach miasta.

Które z takich wydarzeń najbardziej utkwiły panu w pamięci?

- Byłem świadkiem wszystkich wizyt papieża, wszystkich mszy. Najbardziej jednak wzruszyło mnie przemówienie pewnego młodego biskupa, dzień po tym gdy papież

zmarł, kiedy Warszawa w liczbie kilkuset tysięcy przyszła na pi. Piłsudskiego i w śmiertelnej ciszy stała i słuchała mszy. Pamiętam, że biskup zaczął od takich słów: - "Warszawo, po raz kolejny zdałaś egzamin!". I ja właśnie też tak myślę, że Warszawa jest miastem ludzi, którzy zdają egzamin. Nie przepadam za tym kretyńskim narzekaniem na stolicę ludzi przyjezdnych, tych, którzy uwielbiają mówić, że to miasto jest brzydkie. Absolutnie się z nimi nie zgadzam. Uważam, że to miasto pełne energii, miasto, które gdyby miało zręczniejszych polityków, ludzi z charyzmą, takich, którzy potrafiliby przywrócić autorytet władzy, byłoby najwspanialszym miastem w Polsce. Bo historia Warszawy jest wielka. Szkoda tylko, że jej włodarzom nie przeszkadzają dziury w chodnikach... Ja chcę powiedzieć, że bardzo to miasto kocham. Lubię zapach Warszawy. Zawsze mi towarzyszył, kiedy wracałem z wakacji, z gór. Jako młodzian wjeżdżałem pociągiem do miasta i czułem ten sierpniowy zapach stolicy. I on jest niezmiennie ten sam, cały czas, przez wszystkie lata.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji