"Król Lear" Holoubka i Jarockiego
SCENA z rozbudowanym do przodu proscenium spowita kirem. Przez prawie całą jej szerokość, nieco ukosem, unoszący się w górę podest, drugi w głębi. W tej surowej, mrocznej scenerii, bez żadnych rekwizytów, rozegra się jedna z największych tragedii w historii teatru - "Król Lear" Szekspira, porażające swym tragizmem dzieje mitycznego króla brytyjskiego. Zniweczony wszelki porządek moralny, ludzki i boski. Nie ma kary dla winnych, nie ma nagrody dla prawych. Giną kaci i giną ich ofiary. Nawet Błazen, który wprowadza do tragedii akcenty tragigroteski i intelektualnego dystansu, przybliżając dzieło naszej współczesnej wrażliwości, znika w momencie nasilającego się obłędu króla ("odchodzę spać w południe") - jest już niepotrzebny, jego rolę przejmuje Lear.
W Teatrze Dramatycznym króla Leara gra Gustaw Holoubek, a reżyserem spektaklu jest Jerzy Jarocki. Nazwiska tych wybitnych artystów sceny wyznaczają rangę przedstawienia, o którego kształcie i klimacie współdecyduje również nowy przekład Macieja Słomczyńskiego - agresywny, jędrny i krwisty w warstwie językowej, precyzyjny w przekazie partii filozoficznych, chociaż widza, przywykłego do poprzednich przekładów, mogą razić serwowane w nadmiarze zbyt dosadne określenia. Ale taki właśnie jest Szekspir.
W "Królu Learze" jest wprawdzie "szekspirowska jatka", nie ma jednak - jak w jego innych dramatach historycznych - mechanizmu okrucieństwa władzy. Ginie stary król, ale nie ma kandydatów, ba - nie ma chętnych do tronu. Bo "Król Lear" jest sztuką o rozpadającym się świecie. Nawet wierny do końca królowi, szlachetny Hrabia Kentu, przestał wierzyć w sens "zaczynania od nowa" - chce pójść za swoim królem.
I tak chyba jest w Teatrze Dramatycznym. Żadnej iluzji teatralnej, żadnych akcentów naturalistycznych. Nagi, okrutny, bezsensowny świat. Zbędność a więc bezsens cierpień Hioba-Leara, zbędność i bezsens cierpień hrabiego Kentu i grabiego Gloucestera, syna Leara Edgara i jego córki Cordelii. Ale też zbędność i bezsens łajdackich i krwawych intryg bękarta Edmunda oraz obu wyrodnych cór Leara.
Góruje w przedstawieniu rzecz jasna kreacja Holoubka. Ale tylko do pierwszych scen obłędu. Lear jest żywiołem (to jednak barbarzyńca na tronie, żyjący ok. 7 wieków przed nar. Chr.) - aktorstwo Holoubka jest refleksyjne, skupione; tu jednak dokonał wyłomu w swym aktorstwie, poszerzył je o nowe ostre środki wyrazu, które jednak nie wystarczały w scenach obłędu na tyle, by zapobiec rozpadowi kreowanej postaci: do tej cezury jest postacią tragiczną, po cezurze - pokazuje tylko obłęd Leara.
Kreacji jest zresztą kilka w tym wybitnym przedstawieniu: hrabia Kentu - Zbigniewa Zapasiewicza, Regana - Magdaleny Zawadzkiej i Cordelia - Joanny Szczepkowskiej, Hrabia Gloucester (chociaż mniej od tamtych spójny) Józefa Nowaka i jego syn Edgar - Marka Walczewskiego, no i wreszcie Błazen (zbyt może efektownie grany, gubiący w tych efektownych nagraniach i wyrazistość dykcji i niektóre istotne partie filozoficzne, słowem zbyt "zewnętrzny") Piotra Fronczewskiego.
W dość miałkim repertuarze dobiegającego końca sezonu warszawskiego - premiera, o której się mówi: wydarzenie.