Artykuły

Proch i pył

"Klątwa" w reż. Piotra Tomaszuka w Teatrze Wierszalin w Supraślu. Pisze Łukasz Drewniak w Dzienniku - dodatku Kultura.

Ostatnie realizacje Piotra Tomaszuka, w tym nową "Klątwę", cechują wizualne odwołania do teatrów Kantora i Grotowskiego. Są próbą sklejenia ich estetyk w jedną konwencję, mówienia w tej samej chwili w dwóch językach naraz.

"Klątwa 2008", drugie podejście reżysera do tragedii Wyspiańskiego, wygląda jak kolejny test pojemności tej stylistyki, ale nie wydaje się dziełem wybitnym, przełomowym. Inne "Klątwy" z tego sezonu - Wysockiej i Opryńskiego - mocniej zapadały w pamięć. Na pewno jednak po raz kolejny udało się Tomaszukowi stworzyć wyrównany, świetnie dopełniający się zespół. Siódemka aktorów działa jak jeden organizm. Widowisko zaczyna się monologiem z "Powrotu Odysa". Pustelnik w wojskowej czapce spełnia tajemniczy rytuał suszy. Mówi o powrocie do świata zdegradowanego, zniszczonego, odmienionego. Po podłodze pośród desek wyschniętych na wiór pełza gromada obdartusów, żebraków, cieni. Nie można powiedzieć, że to świat zarażony złem. Owszem, wynaturzony, dziwny, chorobliwie rozpustno-kopulacyjny, ale przecież nie mający żadnej "pięknej" i harmonijnej alternatywy. Wszyscy aktorzy zostali okaleczeni kostiumem: z ramienia Parobka sterczy sucha ręka, nienarodzone dziecko Dziewki jest noszone w drewnianym pudełku na brzuchu. Ich ciała okrywają łachmany, nagość wyłazi z nich jak kamienie z suchej trawy.

Wierszalin akcentuje rytualność tekstu Wyspiańskiego. Nie czyta "Klątwy" ani przez antyk, ani naturalizm. Buduje spójny, skończony świat, ale jego skończoność jest tak zupełna, że aż nieprzenikniona. Za dużo znaków, hermetycznych symboli. Odrywa tragedię Wyspiańskiego od konkretu. Od żywych ludzi. Zamiast człowieka, który cierpi, grzeszy i wątpi, widzimy tylko sam ból, grzech i wątpienie. Coś dzieje się z wierszem Wyspiańskiego w scenach dialogowych, to na moje ucho zwyczajnie źle, sztucznie brzmi. Monologi bohaterów lepiej przystają do wyschniętego świata, pyłu i prochu przesypywanego w misach.

W centrum interpretacji Tomaszuka jest na pewno starcie księdza-cudzołożnika (Dariusz Zakrzewski) i pustelnika-pielgrzyma (Rafał Gąsowski). Ale co lub kogo reprezentują w scenicznym świecie? Bo przecież nie grzech i czystość. Nie-prawdę i nie-kłam-stwo. Żaden nie ucieleśnia tylko zdrady Boga ani tym bardziej bliskości Boga. Obaj są torturowani przez gromadę, jeden jest naznaczony czerwoną farbą, drugi niebieską. Czemu? Tomaszuk jakby z premedytacją nie odpowiada, mnoży pytania. Nowa "Klątwa" jest jakby schowana za zasłoną, niby widać czym jest, ale niedokładnie. Ostatnia trylogia Tomaszuka ("Edyp", "Niżyński", "Wierszalin"), z której ten spektakl wyrasta, miała jasny punkt startu i klarowny przebieg. Człowiek walczył w niej o własną świętość. Zmagał się ze swoim wyobrażeniem Boga. W "Klątwie 2008" wszystko jest zagadką. Razi niejasność wywodu, niejasność puenty. Bóg nie objawia się w żaden sposób. Bohater nie przekracza własnego bydlęctwa.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji