Artykuły

W Teatrze Groteska nie czuć siarki

"Mistrz i Małgorzata" w reż. Waldemara Wolańskiego w Teatrze Groteska w Krakowie. Pisze Magda Huzarska w Gazecie Krakowskiej.

Pamiętacie swoją pierwszą lekturę "Mistrza i Małgorzaty" Bułhakowa? Pamiętacie to delikatne muśnięcie motylich skrzydeł, które zostawiły za sobą zapach siarki? Przypominacie sobie to niepomierne zdziwienie, że książka, którą przed chwilą zamknęliście, śni wam się po nocach? A może ciarki przechodzą was na wspomnienie kolejnej jej lektury, kiedy to, choć minęła północ, nie mogliście zmrużyć oka, a w waszej głowie wciąż toczyła się walka dobra ze złem, pojedynek Lucyfera z siłą miłości, Jeszui z Prokuratorem Judei?

Idąc do Teatru Groteska na spektakl "Mistrz i Małgorzata", przygotowany przez Waldemara Wolańskiego, zapomnijcie o dotyku subtelnych skrzydeł, o dreszczach, które wstrząsną wami niczym prąd elektryczny. Za to możecie liczyć na prawdziwe love story, które momentami wzbudzi w was pewnie wzruszenie. Bowiem tym razem czeka was nie magiczny seans, a jedynie sprawnie opowiedziana historia miłości pisarza i pięknej kobiety, podszyta iluzjonistycznymi sztuczkami. Dzieje się tak m.in. dlatego, iż reżyser pozbawił nas niezwykle istotnego wątku Jeszui i Piłata, bez których spektakl traci swoją iście diabelską moc.

Sceniczną opowieść snuje tu Iwan Bezdomny (Franciszek Muła), nieudaczny poeta, zamknięty w domu wariatów, do którego trafił goniąc za pewnym zagranicznym konsultantem. To z głowy tego małego człowieczka, schowanego za ogromnym biurkiem, wychodzi opowieść o Mistrzu, zakochanej w nim Małgorzacie i spalonej powieści. To on powołuje do życia siły zła w postaci Wolanda (Krzysztof Grygiel), Korowiowa (Bartosz Watemborski), Azazello (Marek Karpowicz), Behemota (Lech Walicki) i Helli (Iwona Olszewska).

Diabelska drużyna pociąga tu za wszystkie sznurki i to całkiem dosłownie, prowadząc lalki, zarówno te małe, przedstawiające bohaterów pobocznych wątków, jak i te ludzkich rozmiarów, uosabiające bladolicego Mistrza i piękną Małgorzatę. Śledzimy, jak rodzi się ich uczucie, które jednak szybko wpada w banalne melodra-matyczne tony. Choć trzeba przyznać, że scena śmierci obydwojga jest jedną z najlepszych w spektaklu.

Mniejsze wrażenie robi bal u Wolanda, gdzie pojawiają się wycięci z papieru grzesznicy, tak samo płascy jak teatralna wymowa adaptacji genialnej powieści. Na scenie i ekranie mierzono się z nią nieraz, ale strzegą jej chyba diabelskie moce, które sprawiają, że niewielu udało się dosięgnąć doskonałości oryginału.

Tak więc, gdy chcecie poczuć prawdziwy zapach siarki, siądźcie w fotelu, zatopcie się w książce Bułhakowa i dajcie jej płonąć w waszych rękach.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji