Artykuły

Kochajmy się bez podtekstów

"Trans-Atlantyk" w reż. Mikołaja Grabowskiego w Starym Teatrze w Krakowie. Pisze Jacek Cieślak w Rzeczpospolitej.

Premiera w Krakowie. W "Trans-Atlantyku" Gombrowicza na scenie Starego Teatru Mikołaj Grabowski radzi konserwatystom i modernistom, by rzucili się sobie w ramiona, bo każde getto i radykalizm to paranoja.

Kiedy Mikołaj Grabowski w 1981 r. wystawił po raz pierwszy "Trans-Atlantyk" Witolda Gombrowicza o perypetiach polskiego emigranta, największą sensacją był Gonzalo, homoseksualista polujący bezwstydnie na chłopców. Choć dla grającego go Jana Peszka najważniejszy był żywioł anarchii - otrzymywał bukiety kwiatów z liścikami od panów.

W nowym "Trans-Atlantyku" Peszek gra fantastycznie, ale tym razem kwiatów od gejów raczej nie dostanie. Jego Gonzalo podważa stereotyp: nie jest ani zadbany, ani szczęśliwy. Włosy ma zmierzwione, garnitur i koszulę wymięte i niechlujne, podobnie jak schodzone sandały. Okulary przesadnie za duże. Karykatura.

Karykaturalnie przedstawia też aktor swojego bohatera. Zmęczonym głosem opowiada o nudzie i rutynie codziennego podrywu. Peszek zdecydowanie dystansuje się od swojej roli, a gdy zaczyna polowanie na Ignaca - akcentuje idiotyzm zalotów do młodszego o 40 lat chłopca: strzyże okiem, rzuca kuflem, pokazuje język i puszcza balonik. Można mieć nadzieję, że organizacje gejowskie nie uznają roli za homofobiczną, a jeśli tak się stanie - powinny protestować przed Starym Teatrem wraz ze skrajną prawicą. Grabowski, pokazując bowiem sceny z udziałem patriotycznego Zakonu Kawalerów Ostrogi, ośmiesza również polską ksenofobię i kłótliwość. Kpi z kompleksów, które każą przedstawiać Polskę jako naród bohaterów i geniuszy, nawet jeśli sami w to nie wierzymy.

Reżyser przekonuje też, że marzenia o wspaniale działającym państwie długo nie zostaną spełnione. Minister Kosiubidzki (znakomity Tadeusz Huk) ma senatorski wygląd, nienaganną sylwetkę i garnitur, ale to jedyne atuty polskiego polityka. Za groźnymi minami i buńczucznymi deklaracjami kryje się słabość państwa targanego idiotycznymi ambicjonalnymi sporami.

Najsmutniejsza w spektaklu jest scena, kiedy Huk - chcąc dać kolejny pokaz propaństwowej propagandy - z każdym zdaniem staje się coraz słabszy, a w końcu uchodzi z niego powietrze jak z balonu.

Pierwszy akt rozgrywany jest na tle biało-czarnej panoramy przedstawiającej dziki brzeg Wisły. W akcie drugim zastępuje ją burdelowa kotara w pałacu Gonzala. Ten, po sfingowanym pojedynku i polowaniu, kiedy uratował Ignaca przed śmiercią, nareszcie jest sobą, anarchistą. Rzymskiej tuniki, złotych sandałów i bransolet nie nosi w zniewieściały sposób.

A gdy z każdego kąta sceny wychodzą półnadzy chłopcy i idą w zwartym pochodzie, mocując się i przepychając - trudno zobaczyć coś więcej, jak tylko manifestację młodości. Gombrowiczowską Synczyznę wyzwoloną spod ucisku Ojczyzny: młodych szukających swej szansy we współczesnym świecie. Podczas gdy uwikłane w historię starsze pokolenie nie może skończyć chocholego tańca i galopad w sadomasochistycznych uprzężach na twarzy.

Grany przez Marcina Kalisza Gombrowicz jest w tym polskim teatrze historycznych i seksualnych masek postacią na wskroś współczesną. Podkreśla dystans wobec obu jednostronnych sposobów widzenia świata. Finał przynosi oczyszczający śmiech. Patrioci i chłopcy Gonzala, zmęczeni odgrywaniem ról w narodowej szopce, padają sobie w ramiona. Grabowski powtarza za Mickiewiczem: "Kochajmy się!", a za Gombrowiczem: wyzwólmy w Polaku człowieka! W Polsce trudno jednak uwierzyć, że zawieszenie sporów historycznych i politycznych trwa dłużej niż... długi weekend.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji