Artykuły

Znikające miasto

237. Krakowski Salon Poezji w Teatr im. Juliusza Słowackiego w Krakowie. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

Pierwsze przepadły gdzieś czółenka na płaskim obcasie, malachitowe czółenka kruchej pani siedzącej w drugim rzędzie, w samym środku, na krawędzi przejścia wiodącego do sceny z fotelem, stolikiem i Zofią Kucówną czytającą ósmą księgę "Pana Tadeusza": "Zajazd". - Przed burzą bywa chwila cicha i ponura - mówiła, obracając głos w duchotę oleistego powietrza zamarłego pod ołowianym niebem. I już nie było czółenek na płaskim obcasie.

Że zniknęły - to jednak za mocno powiedziane. Wciąż były tam, gdzie były, nim Kucówna czytać zaczęła, lecz straciły ostrość, straciły na wadze i twardości, jakby powlokły się bibułą mgły, albo nawet stały się mgłą samą, mgłą malachitową, porzucając bycie doskonałą skórą cielęcą. Tak zniknęły. Głos nad stolikiem dalej był zamarłym, oleistym powietrzem. "Kiedy nad głowy ludzi przeleciawszy chmura/ Stanie i grożąc twarzą, dech wiatrów zatrzyma,/ Milczy, obiega ziemię błyskawic oczyma,/ Znacząc te miejsca, gdzie wnet ciśnie grom po gromie:/ Tej ciszy chwila była w Soplicowskim domie". Już nie było całej kruchej pani. "Myśliłbyś, że przeczucie nadzwyczajnych zdarzeń/ Ścięło usta, i wzniosło duchy w kraje marzeń". Już nie było całego drugiego rzędu.

Tak znikał świat, gdy ona czytała. Punkt po punkcie tracił na istotności, blakł, matowiał, czezł. Recytowała astronomię Wojskiego - głowy salonowych gości wsuwały się w mgłę, nieuchronnie, rząd za rzędem. Na uwagach Podkomorzego o kometach - pierzchały cicho plecy, ręce, nogi. Tajemnicza scena w pokoju Sędziego niczym gumka ołówkowe litery z kartki - z parkietu foyer Teatru im. J. Słowackiego wymazywała krzesło za krzesłem. Wielkie kłopoty fajtłapowatego Tadeusza odbierały ścianom złocistość, płoszyły diabełki i anioły na suficie dmuchające w trąbki i fujarki. Jazgot zajazdu starł wiszący nad salą monstrualny kandelabr na wolno opadający proch mosiężny. Gdy Hrabia zdobywał Soplicowo - drzwi machały nam na pożegnanie klamkami. Kiedy nieomylnie trzynastogłoskowy Mickiewicza napisany szturm sięgał zenitu - korytarze i schody opuszczały piaskowy gmach przy placu św. Ducha. Wreszcie gdy nieszczęsny Gerwazy zmienia się w Gerwazego piwnicznego i startuje zajazdowa uczta - kamienica naprzeciw okien foyer traci twardość, barwę, fakturę, wchodzi w epokę mlecznego budyniu. Kamienica, wszystkie kamienice, ulica każda, każda kostka bruku, pnie Plant, trawy między pniami.

Niknie, co jest. A gdy Kucówna odczytuje ostatnie takty księgi ósmej, kiedy mówi: "Lecz powoli zaczęli drzemać i poziewać,/ Oko gaśnie za okiem, i cała gromada/ Kiwa głowami, każdy, gdzie siedział, tam pada:/ Ten z misą, ten nad kuflem, ten przy wołu ćwierci./ Tak zwyciężców zwyciężył w końcu sen, brat śmierci" - już nie ma miasta.

Prawdziwą miarą aktorstwa jest sposób, w jaki świat znika, gdy aktor staje naprzeciw świata. Stare słowa Adolfa Rudnickiego się przypominają. Powiadał, że owszem, do teatru wszyscy wchodzimy przez te same drzwi, ale gdy teatr jest teatrem w pełnym tego słowa znaczeniu - każdy wchodzi doń sam, a drzwi powszechne są jakby przeznaczone tylko dla niego. Nie inaczej na widowni. 300, 500, 700 pojedynczości, co nic nie mają ze sobą wspólnego. Żadnych stadnych interesów, żadnych komityw, żadnego trzymania się za ręce. 300, 500, 700 pojedynczości, każda zatopiona w swym fotelu, a naprzeciw ten, który mówi do każdego z nas z osobna. Zawsze tylko: ty, nawet gdy mówi: wy. Zawsze tylko liczba pojedyncza. On jeden - ty jeden. Nikogo więcej wokół. Naprawdę pamiętna miara aktorstwa to gęstość samotności, co ją z widza wyciska mówienie przychodzące z tamtej strony rampy, z tamtej strony realności, z iluzji. Kto jeszcze, jak Kucówna, potrafi samotności nadać gęstość chłodnej plasteliny?

Tak, to nie jest do zapomnienia. Za chwilę koniec tygodnia, a w twej głowie wciąż ostatnia niedziela i Kucówna wciąż od nowa mówi do ciebie, tylko do ciebie, 807 wersów "Zajazdu". Z każdym słowem ubywa miasta, z każdą kolejną frazą jesteś doskonalej sam. Tylko ty i ona naprzeciw. Unosi się na mlecznym powietrzu niczym indyjscy magowie na latających dywanach i spokojnym gestem rzuca przeczytane kartki na podłogę, której coraz bardziej nie ma.

Teatr im. Juliusza Słowackiego. 237. Krakowski Salon Poezji. Księgę ósmą "Pana Tadeusza" Adama Mickiewicza: "Zajazd" czytała Zofia Kucówna. Na fortepianie grał Bartłomiej Kominek. Gospodarz salonu: Józef Opalski.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji