Artykuły

Kryminał na wesoło

Być może udałoby się - mimo zwolnienia widzów z obowiązku używania wyobraźni - spełnić funkcję teatru eskapistycznego, w którym można się bez reszty oddać dochodzeniu "kto zabił", gdyby nie fakt, że aktorzy poszli w stronę farsy - o "Pajęczej sieci" w reż. Wojciecha Malajkata w Teatrze Syrena w Warszawie pisze Jan Czapliński z Nowej Siły Krytycznej.

Przyjemność czerpana z lektury kryminału jest zbudowana, jak sądzę, na małej czytelniczej perwersji - to lektura z jednej strony eskapistyczna, pozwalająca nam na zaangażowanie emocji i pogrążenie się w świecie fikcji, a z drugiej - bardzo trzeźwa, świadoma banalności kryminału, łatwości, z jaką można go rozłożyć na czynniki pierwsze i zanalizować jako konfigurację stałych elementów właściwych gatunkowi. O tej, skądinąd zdrowej, perwersji trzeba w teatrze zapomnieć, bo inscenizacja poważnie zmienia zasady gry, można natomiast z powodzeniem szukać innej. W wyreżyserowanej przez Wojciecha Malajkata "Pajęczej sieci" znajduję ją przede wszystkim w połączeniu kampowej przebieranki z zacięciem próbującej oddać atmosferę miejsca z serwowaną przez aktorów sztampą, godną niezgorszej farsy.

Kiedy kurtyna odsłania scenę, naszym oczom ukazuje się nie tyle teatralna scenografia, co raczej plan filmowy. Twórcy, kierując się ambitnym założeniem zniesienia różnic między czytaniem, a oglądaniem kryminału, szlachetnie podsunęli nam kompletne wyobrażenie świata "Pajęczej sieci". Allan Starski, budując salon dworku Copllestone, zadbał o każdy szczegół. W posuniętym do granic realizmu wnętrzu widzimy więc zestaw angielskich mebli (z obowiązkowym sekretarzykiem ze skrytką), kominek, wypełnioną książkami biblioteczkę (oczywiste podejrzenie, że ściana książek winna - jak w każdym przyzwoitym pałacyku - kryć przejście do sekretnego pomieszczenia nie każe długo czekać na swoje potwierdzenie), wiodące na piętro schody, a nawet zieleniejący za szklanymi drzwiami ogród. Nie zawodzą również kostiumy Wiesławy Starskiej - najdrobniejszą spinką do mankietu spełniające wymogi outfitu brydżowo-golfowych elit Londynu połowy XX wieku. W takim miejscu obowiązują podwyższone standardy zachowań, ogłada i ogólne "ę, ą" - miłe słówka dla pań, całowanie w rękę, zapowiadający przybyłych gości kamerdyner, rytualna szklaneczka koniaku, itd. Popełnione w salonie morderstwo nagle łamie tę sztywną elegancję. Gospodyni, Klarysa (egzaltowana Magdalena Wójcik), w trosce o reputację domu namawia najbliższych przyjaciół, by ukryli zwłoki Oliviera Costello (Rafał Cieszyński) w schowku - a jakże - za biblioteczką. I prawie udaje się wszystko zamieść pod dywan, ale ktoś dzwoni na policję... Od tego momentu zaczyna pracować znany mechanizm kryminałów Christie: jedno pomieszczenie, wszyscy podejrzani w środku, kolejne przesłuchania, powolne i uparte dochodzenie do prawdy.

Być może "Pajęczej sieci" udałoby się - mimo zwolnienia widzów z obowiązku używania wyobraźni - spełnić funkcję teatru eskapistycznego, w którym można się bez reszty oddać dochodzeniu "kto zabił", gdyby nie fakt, że aktorzy poszli w stronę farsy. Większość kreuje role jednej cechy - jak Tadeusz Borowski w roli sędziego, który do znudzenia powtarza zagubione "oczywiście, oczywiście", czy grany przez Piotra Polka inspektor, który zaczyna każde zdanie od "mhm". Gorzej, że na "ogrywaniu" - już nie tylko farsowych cech postaci, ale też schowka, sekretarzyka, czy nawet samego trupa - polega właściwie cały spektakl, który, dryfując w stronę niewyszukanej zabawy, nie czerpie z tekstu Christie ani krzty swojej wartości i uparcie przykrywa fabułę kolejnymi zagrywkami aktorów. Właściwie nie mam nic przeciwko temu - niech reżyser traktuje tekst, jak mu się żywnie podoba. Ale w przypadku tej inscenizacji okazuje się jednocześnie, że właściwie nie było sensu robić kryminału - bardziej w zabawie przeszkadza, niż pomaga. Dobrze, że chociaż trup ma sporo farsowego potencjału - bo choć wypada ze schowka w ten sam sposób po raz czterdziesty ósmy, śmiechu nadal co nie miara. Paradoksalne wydaje mi się w związku z tym, że twórcom aż tak bardzo zależało na odtworzeniu realiów dyktowanych przez tekst - stąd rozmach scenografii i kostiumowy pietyzm. W konsekwencji obserwujemy wydobycie znaczenia kontekstu - u Christie, było nie było, społecznego - dla opowiadanych wydarzeń i jego jednoczesne zanegowanie ostentacyjnym ukierunkowaniem spektaklu na niewyszukaną zabawę.

Jedyne ogrywanie, które w "Pajęczej sieci" rzeczywiście mnie bawi, to ogrywanie konwencji teatru - wciągnięcie do spektaklu prośby o wyłączenie telefonów komórkowych (genialnie prosty chwyt, który mógłby posłużyć jako inspiracja dla męczących się z komunikatem "skonsultuj się z lekarzem, lub farmaceutą" copywriterów), czy krzyk zabezpieczającego miejsce zbrodni inspektora - "proszę niczego nie ruszać!", gdy na początku drugiego aktu kurtyna sunie w górę. Ale to znowu perwersyjne - szukać dobrego żartu poza farsą...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji