Nowa formuła teatralna
W Teatrze Muzycznym w Łodzi odbyła się premiera amerykańskiej sztuki Muzycznej "Grają naszą piosenkę". To nowa, nieznana na łódzkich scenach forma. Rozmowa z odtwórcami głównych ról AGNIESZKĄ GREINERT i ZBIGNIEWEM MACIASEM.
Wewnętrzne roztrzepanie
Rozmowa z Agnieszką Greinert
Bohdan Gadomski: Reżyser przedstawienia, Bogusław Semotiuk, powiedział, że sztuka "Grają naszą piosenkę" spodobała mu się przede wszystkim dlatego, że jest niezwykle "aktorska". Rzeczywiście taka jest?
Agnieszka Greinert: Bezwzględnie! Jest to sztuka o parze ludzi świadomych swoich zachowań, nerwic i wrażliwości. Aktor może sporo czerpać z takiego materiału literackiego przy budowaniu swojej postaci.
Na scenie oglądamy dwie indywidualności, które są niczym ogień i woda, docierając się w swoim związku, rozchodząc i zbliżając do siebie. Czy to osoby po tzw. przejściach?
- Oczywiście. Moja bohaterka, Sonia, ma nieustanne problemy z życiem dla innych, z odnalezieniem samej siebie, z życiem tylko dla samej siebie. Od pewnego czasu próbuje się rozstać z mężczyzną, ale nie potrafi tego zrobić.
Czyli jaka jest początkująca piosenkarka Sonia w pani interpretacji?
- Nigdy nie myślę o tym, jaka jest grana przeze mnie postać, lecz o tym, co ona ma załatwić. Sonia musi przeprowadzić proces wewnętrznego dorastania osoby, która nie umie ogarnąć swojego talentu z powodu wielkiego wewnętrznego roztrzepania. Spotkany kompozytor porusza w niej strunę, której do tej pory nie znała, a jednocześnie przeczuwa, że to jest coś najważniejszego w jej życiu. Poprzez rozstanie z nim staje nareszcie na własnych nogach i przestaje być uzależniona od innych ludzi.
Ten spektakl jest nową formą na polskich scenach. Czy wcześniej brała pani udział w podobnym przedsięwzięciu?
- Brałam udział w polskiej prapremierze tego samego spektaklu w Teatrze Muzycznym w Gliwicach. Wyreżyserował go Jacek Chmielnik. To on odnalazł tekst tej sztuki, zatelefonował do mnie i zapytał, czy nie przyjechałabym na przesłuchanie do roli Soni w "Grają naszą piosenkę". Pojechałam do Krakowa i zostałam wybrana.
Grała pani także w teatrze lalkowym "Arlekin" w Łodzi. Jakie zadanie tam pani powierzono?
- Tylko w jednej bajce "Czerwony kapturek", która była śpiewogrą. Z 26 piosenkami tańczonymi w zawrotnym tempie, w żywym planie. To była duża przyjemność pracować ze znakomitym zespołem tego teatru.
Jak ocenia pani studentów sztuki aktorskiej, z którymi prowadzi zajęcia z piosenki w FWSFTviT w Łodzi, pod kątem ich możliwości wokalnych i interpretacyjnych?
- Mam zajęcia z trzecim rokiem, bardzo utalentowanym, z którym praca układa mi się bardzo dobrze. Staram się ich nauczyć wydobywania dźwięków poprzez otwieranie siebie samych. Jest kilka dużych talentów w tej grupie.
Oni już byli na spektaklu z pani udziałem?
- Chyba nie, bo był zaledwie jeden premierowy spektakl.
***
Jestem sentymentalny
Rozmowa ze Zbigniewem Maciasem
Bohdan Gadmski: Poważny śpiewak operowy gra w dwuosobowym spektaklu muzycznym i śpiewa piosenki. Jak czuje się pan w takiej roli?
Zbigniew Macias: Bardzo dobrze. Gdyby nie wybrała mnie opera, to pewnie śpiewałbym w musicalach. Ale w tamtych czasach, gdy grałem w musicalu "Skrzypek na dachu", ten gatunek dopiero raczkował w Polsce, a ja po dyplomie szybko znalazłem się w operze.
Jakiego osobnika gra pan w sztuce "Grają naszą piosenkę"?
- Dojrzałego, trochę zblazowanego, który jednak czeka na prawdziwe uczucie.
Mężczyzną po przejściach...
- Vernon Gersh próbował znaleźć drugą połowę, z którą mógłby dzielić codzienność, kogoś, kto rozumiałby co on robi. On jest trochę podobny do mnie.
Vernon naprawdę kocha Sonię Walsk?
- Nawet bardzo, chociaż nie od razu to sobie uzmysławia i nawet broni się przed tym. To uczucie bardzo dojrzałe.
Dlaczego zdecydował się pan, już jako dyrektor artystyczny Teatru Muzycznego, wystawić ten spektakl?
- Powodów byłokilka, a jednym z głównych ten, że jest to spektakl kameralny, a nasz teatr obecnie potrzebuje właśnie takich z uwagi na remont dużej sceny i widowni. Spodobała mi się sentymentalna muzyka, była w charakterze, którymi odpowiada. Ja też jestem sentymentalny.
Dlaczego pana dubler Maciej Markowski do tej pory nie wszedł w rolę Vernona?
- Jeszcze nie jest gotowy, ale mam nadzieję, że osiągnie odpowiedni poziom w opracowaniu tej roli i wystąpi. Pracujemy nad tym. W tę samą rolę wejdzie później bardzo utalentowany artysta Tomasz Rak.
A co pan teraz przygotowuje?
- W Krakowie zagram Kalmana Żupana w "Baronie cygańskim", będzie to inscenizacja w Niepołomicach, na Hipodromie, wielkie widowisko plenerowe w reżyserii Laco Adamika. W Łodzi przygotowujemy operetkę "Moulin Rouge" z wyjściem poza Scenę Kameralną. Będę reżyserował ten spektakl.
Gratuluję nagrody publiczności za rolę Don Kichota w "Człowieku z La Manchy" na I Festiwalu Teatrów Muzycznych w Gdyni.
- Bardzo dziękuję. Odbierze ją dzisiaj za mnie dyrektor Grażyna Posmykiewicz na uroczystym koncercie jubileuszowym Teatru Muzycznego w Gdyni, bo ja w tym terminie jestem w Krakowie, gdzie śpiewam w "Baronie cygańskim."