Artykuły

Rozterki Wotana

"Walkiria" w reż. Hansa-Petera Lehmanna w Operze Dolnośląskiej we Wrocławiu. Pisze Adam Czopek w Naszym Dzienniku.

Najkrócej rzecz ujmując, można powiedzieć, że premiera "Walkirii" jest powtórzeniem zeszłorocznego sukcesu "Złota Renu". Ewenementem jest fakt, że każde z czterech przedstawień w Hali Ludowej obejrzało w skupieniu kilka tysięcy ludzi, by każdorazowo po zakończeniu przedstawienia urządzić wykonawcom wielominutową owację. Okazuje się, że i u nas nie brakuje chętnych do kontaktu z dziełami Ryszarda Wagnera, pod jednym wszak warunkiem, że będą one prezentowane na odpowiednio wysokim poziomie.

Wrocławska "Walkiria" zrealizowana z wielkim rozmachem nie odwołuje się do żadnej historycznej rzeczywistości, dzieje się zawsze i wszędzie, a jej istotą jest splot losów ludzi i bogów. Reżyser w ascetycznej scenografii, składającej się z potężnych bloków pozwalających dowolnie kształtować sceniczną przestrzeń, prowadzi akcję dramatu konsekwentnie, bardzo sprawnie i czytelnie, dbając zarazem, by wyrastała ona z muzyki. Warstwę wizualną uzupełniały dobrze realizowane projekcje (świetny jesion w I-akcie) i światło nadające poszczególnym scenom właściwy klimat oraz pełne fantazji kostiumy. Jedyne, co mi się w tej kwestii nie podobało, to te błyskające niczym w dyskotece reflektory, które psuły w kilku miejscach nastrój. Finałowi III aktu też zabrakło tej wspaniałej atmosfery pełzających płomieni otaczających uśpioną Brunhilde. Sukces wrocławskiej "Walkirii" zapewniają przede wszystkim muzycy i świetna, wyrównana obsada. Orkiestra została do czekającego ją zadania przygotowana znakomicie, a jej muzycy z pełną odpowiedzialnością realizowali tę ogromnie trudną partyturę. Ewa Michnik konsekwentnie budowała klimat i napięcie dramatyczne całego przedstawienia, a muzyka Wagnera pod jej batutą nabrała większej, niż każe tradycja, miękkości i subtelności, nie tracąc nic ze swojej klarowności i dramatycznego pulsu. Znakomicie rozplanowana dynamika i tempo pozwoliły z jednej strony wybrzmieć każdemu motywowi, z drugiej - budować śpiewakom swobodne kreacje wokalne. Gwiazdą przestawienia, które oglądałem, był bez wątpienia obdarzony potężnym, pięknie brzmiącym głosem Johannes von Duisburg. Wykreował obraz Wotana, któremu wymknęły się już z rąk losy świata i który do końca nie jest przekonany, czy dać pierwszeństwo obowiązkom władcy bogów, czy posłuchać własnego, kochającego serca. Z woli reżysera postać pełna wewnętrznych rozterek bardziej jest ludzka niż boska. Głosem pełnym blasku i siły Elizabeth Werrses zaśpiewała partię Zyglindy. Z prawdziwą przyjemnością obserwowałem, jak konsekwentnie budowała swoją kreację: od kobiety zniewolonej, zastraszonej przez Hundinga, przez kobietę rozkwitającą wielką miłością, po pełny dramat, który staje się jej udziałem w III akcie. Wiele dobrego można również powiedzieć o Zygmuncie wykreowanym przez Petera Svenssona obdarzonego mocnym, pięknie brzmiącym tenorem. Oboje nasycili swoje partie właściwą ekspresją i żarem emocji. Ursuli Prem w partii Brunhildy zabrakło nieco blasku i mocy w głosie oraz napięcia dramatycznego w budowaniu kreacji.

Bardzo korzystnie zaprezentowali się na tym zagranicznym tle śpiewacy wrocławscy. Elżbieta Kaczmarzyk-Janczak była władczą, przekonaną o własnych fagach Fricką, Wiktor Gorelikow z pełnym powodzeniem zaśpiewał partię Hundinga. Panie Ewa Czermak, Jolanta Żmurko, Joanna Podlewska, Agnieszka Rehlis, Wioletta Chodowicz, Aleksandra Lemiszka, Barbara Krachel i Dorota Dutkowska stanowiły zespół doskonałych walkirii.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji