Dwa razy Garbus
Ostatnia sztuka Mrożka ma od początku powodzenie u publiczności. Tak się też złożyło, że miała podwójną prapremierę, co zdarza się nieczęsto. Zastrzeżoną przy publikacji "Garbusa" premierę w Starym Teatrze wyprzedziło de facto (o pięć dni) łódzkie przedstawienie Dejmka. Przyspieszenie premiery w Łodzi podyktowało samo życie teatru, praktyczne wymogi działania przedsiębiorstwa, i mimo iż premiery prasowe wyznaczono na połowę stycznia, obie inscenizacje były już dostępne dla publiczności od miesiąca. W łódzkim Teatrze Nowym przedstawienie zdążyło przeżyć w tym czasie drobne zmiany; podobne metamorfozy przechodziła też niedawno, jak pamiętamy "Operetka".
W zaprezentowanym na prasówce spektaklu Garbusa w Łodzi zabrakło np. ósmej sceny II aktu (numeracja według tekstu z "Dialogu"), w której Baron proponuje Once wspólny wyjazd do "Wenecji, Sieny, Sorrento... Nie mówiąc o Neapolu i Capri." Skoro mowa o skrótach, odnotujmy od razu, pominięcie w obu realizacjach sceny czwartej i części sceny piątej II aktu (numeracja według "Dialogu"), zaś scena Onka z Baronem, usytuowana w didaskaliach przy grze w krokieta, rozgrywa się u Dejmka podczas rzucania lotkami do zawieszonej na drzewie tarczy.
Scenografia w obu wypadkach oddaje zasadnicze postulaty autora. W krakowskim projekcie Ewy Starowieyskiej różowa fasada domu z niebieskimi okiennicami wznosi się na wysokość piętra, ujęta po obu stronach gęstwiną wybujałego żywopłotu. W Łodzi różowy dom Andrzeja Majewskiego zajmuje całą szerokość dużej sceny, jest parterowy (z zielonymi okiennicami!) z zegarem w szczycie (kukułka i przyspieszony rytm wskazówek w przerwach między scenami sygnalizują zabawnie upływ czasu). Pod oknami dwa drzewa, wejście z ganku obszerne, dwuskrzydłowe. W krakowskiej inscenizacji Jarockiego te same drzwi są szczupłe, przejście w nich wąskie i niezbyt wygodne. Spostrzeżenie na pozór mało znaczące ale ma ono pewne konsekwencje w różnicy obu interpretacji.
Józef Onyszkiewicz - Garbus w przedstawieniu krakowskim porusza się w sposób poddany rygorom miejsca, które dobrze zna i przemierza celowo, uważnie omijając przeszkody. Drzwi odruchowo podtrzymuje ręką, gdy znika w czeluściach domu z zastawioną tacą w niespiesznym a zdecydowanie wykonanym półobrocie. Onyszkiewicz spełnia codzienne czynności gospodarza z niezmiennym spokojem i wprawą. Oczy nie zdradzają zainteresowania rozmowami gości, zdaje się być całkowicie pochłonięty przestawianiem sprzętów, wnoszeniem i wynoszeniem naczyń, rozniecaniem żaru w samowarze, rytuałem podawania herbaty. Tylko w jednej scenie, odwrócony od swych gości plecami, odsłania przed widownią błyszczące oczy, śledząc treści obcesowej dyskusji na temat garbu, wszczętej przez Onka.
Ten moment nie będzie miał zresztą żadnych następstw w dalszej akcji u Jarockiego. Garbus z niezmąconym spokojem przetrwa wszystkie zaczepki i kaprysy towarzystwa, zbrodnie, klęski i ucieczki. Niewzruszony i obojętny postawi na koniec wysokie sznurowane buciki Baronowej na tacy obok stosu filiżanek i z pedanterią wniesie do wnętrza, starannie zamykając drzwi. Garbus Onyszkiewicza jest metodyczny i precyzyjny, przez brak emocji demonstruje całkowitą niezależność. A może obojętność? Albo, po prostu, niczym szczególnym nie wyróżnioną przeciętność. Wydaje mi się, że przedstawienie Jarockiego wsparte jest na tej ironicznej opozycji. Przy bezosobowej skromności, powszedniej normalności zachowań Garbusa wyostrzają się kompleksy, przesądy i dewiacje pozostałych osób dramatu. Zaczynają grać same dla siebie, zdradzając obciążenie swych nosicieli i postać Garbusa oddala się z pola widzenia jak tytuł popisowej mowy sofisty.
Inscenizacja Jarockiego rozgrywa się, w przeciwieństwie do Dejmkowej, jakby poza wszelkimi emocjami. Znamienne są przecież i reakcje widowni na obu przedstawieniach. W Krakowie dyskretnie przytłumione uśmiechy, w Łodzi żywe oznaki rozbawienia. "Garbus" w Krakowie ma niepochwytną aurę dramatu Czechowa, co można by tłumaczyć bliskim sąsiedztwem w czasie z "Wiśniowym sadem" ale jednak nie tylko. Prapremiery "Garbusa" różnią się dosyć istotnie w sposobie dopełnienia tekstu działaniami postaci, w sposobie określenia postaci i konkretyzacji ich wzajemnych związków. Jarocki nie odkrywa wszystkich atutów postaci Mrożka, szkicuje je zaledwie i dyskretnie rozważa potencjalne między nimi relacje. Dejmek nadaje postaciom tego samego dramatu jednoznaczny kształt i wyraźną motywację, nie pozostawiając również niedomówień co do charakteru ich powiązań.
Inscenizacja Jarockiego z pełną dyscypliną podporządkowuje sferę działań tekstowi; ważny jest w niej sposób mówienia - tonacja, tempo, ściszenia i pauzy mają tu walor pierwszoplanowy (co pozwala smakować wszystkie błyskotliwości dialogów Mrożka). Jarocki pozastawia wiele sytuacji w formie otwartej, nie komentuje ich oczywistym rozwiązaniem, jeśli autor wyraźnie się tego nie domaga w didaskaliach. Mimo szczupłej przestrzeni (mała sala Teatru Kameralnego) więcej dzieje się w jego przedstawieniu "w odległościach" między ludźmi, niż mogłoby na pozór wynikać z konwencjonalnych zachowań.
Baron Jerzego Bińczyckiego i Baronowa Ewy Lassek to doskonale obojętna sobie para, która dawną namiętność zastąpiła regułami gry. Baronowa Ewy Lassek przywodzi na pamięć smutek i gorycz Raniewskiej, aktorskie pokrewieństwo tych postaci jest wyraźnie słyszalne i trudno mniemać, by nie było świadome. Dystyngowany Baron prowadzi swoją grę (a Bińczycki robi ją aktorsko bez pudła!), wciągając bez większego wysiłku w otchłanie niepokojów i załamań prowincjonalnego adwokata (Onek - Jerzy Święch) i jego powabną żonę (Onka - Renata Kretówna). Student (Andrzej Hudziak) trzyma się na uboczu (nawet herbatę pija oddzielnie), zaciskając dłonie w skórzanych rękawicach. Wygląda niewinnie i z niewinną przewrotnością będzie rozmawiał z Nieznajomym (Wiktor Sadecki), nie zdradziwszy do końca swego incognito. Jeden z ważniejszych wątków "Garbusa", problem tożsamości i podwójnej tożsamości objawia się w spektaklu krakowskim trochę jak wymysł fanatycznego dziwaka, bo Nieznajomy nie znajduje partnera a może raczej przeciwnika.
Zgoła inaczej u Dejmka. Przedstawienie jest dynamiczne, ostre i dobitnie akcentuje motyw podwójnej tożsamości, rozgrywający się w starciu Nieznajomego (Jan Kobuszewski) ze Studentem (Leon Charewicz). Garbus (gra go w Łodzi Bogusław Sochnacki) ma w inscenizacji Dejmka postać skrzywionego karła o demonicznym uśmieszku, jowialnego Quasimodo. Powłóczy nogą i przebiegając w podskokach scenę, zagląda swym gościom w oczy, zadowolony ze spełnionej przysługi. W ostatniej scenie rzuca buciki Baronowej w kąt i pospiesznie zgarnia naczynia. Przetrwał bez wstrząsów, będzie trwać biologiczną siłą wegetacji, za wszelką cenę, pomimo wszystko. Inaczej niż w przedstawieniu krakowskim układają się również w "Garbusie" Dejmka sprawy Baronostwa i Onków. Izabella Pieńkowska gra światową nienagannie ubraną damę, zakochaną w swym mężu (Baron - Mieczysław Voit) bez cienia wzajemności. Mimo że Baran nie obdarza jej nawet jednym spojrzeniem, Baronowa aranżuje kolejne "podboje", narażając się na ustawiczne przykrości i upokorzenia (ze spoliczkowa-niem!). Baron jest natomiast widocznie pochłonięty zalotami do Onki (Barbara Krafftówna) czego oczywiście nie dostrzega jej mąż (Onek - Andrzej May), nieodparcie komiczny w słownych szarżach przeciwko Garbusowi.
Dwa różne w interpretacjach aktorskich przedstawienia, kilka interesujących, ról (Jerzy Bińczycki i Mieczysław Voit, Izabella Pieńkowska, Ewa Lassek, Andrzej May), dwie próby głębokich interpretacji nowego dramatu. Napisałam próby, bo wydaje się, że inscenizatorzy drążyli głębiej niż pozwala dramat, który jest świetnym, dowcipnym i błyskotliwym cackiem ale nie jest, no, choćby "Tangiem".