Artykuły

Martwa natura

Po napisaniu "Policji", "Indyka", "Tanga" Mrożek zamie­szkał na najwyższym piętrze polskiej dramaturgii. Byłby to Olimp - gdyby w naszych czasach coś takiego istniało. Ale autor "Śmierci porucznika'' starto­wał jako pisarz z tym właśnie prze­konaniem: żadnych Olimpów nie ma. To było jego odkrycie pisar­skie, źródło idei i konwencji, sło­wem to, co dawało oryginalność i siłę jego dramatom. Dziś Mrożek wypowiada tę myśl, od której zaczy­nał, wielokrotnie w "Małych li­stach":

"Odwróćmy się plecami do Dosko­nałości, Mądrości i Wielkich Aspira­cji" (Któż by dawniej znalazł u niego tyle krzyczących, wielkich liter?)... "Nie piszmy od mistrzostwa ku mi­strzostwu jeszcze większemu, tylko tak sobie ..". "Wróćmy do początku, do sedna, do źródła. Na pół martwi od sportowego wysiłku - wróćmy do życia".

Czy "Garbus" to powrót do życia? Jeszcze jeden z "Małych listów":

"Kultura nasza przypomina (...) układ zamknięty, w którym wszystko się wyjaśnia jedno przez drugie, jedno odnosi się do drugiego, ale sam układ pozostaje nie wyjaśniony "

W "Garbusie" podobnie - niby wszystko jasne w działaniach posta­ci, ale sam układ "pozostaje niewy­jaśniony". Jakaś wilegiatura, gdzieś w Europie, sielski pensjonat prowa­dzony przez Garbusa. Zjeżdżają go­ście wykwintni. Baronostwo ze Stu­dentem, dziwny trójkąt - niby z dyskretnych ogłoszeń w prasie sexy, mieszczańska para - Onek i Onka. Potem pojawia się Nieznajo­my - agent rządu? policji? Zabity w "tajemniczych okolicznościach". W ogóle w "Garbusie" wszystko rozgrywa się w tajemniczych okolicznościach. Każda z postaci pro­wadzi własną podwójną grę, lub sta­je się jej przedmiotem. Jest tu na­wet hierarchia przebiegłości w grze, najwyższy stopień osiągnął w niej Baron. Ale zarówno wyrafinowane intrygi Barona, jak naiwne gierki Onka czy zamaskowane spiskowanie Studenta nie wpływają na finalną katastrofę, Mrożkowy koniec świa­ta. Student zastrzelił Nieznajomego, ale czy to naprawdę nienawiść Stu­denta sprawiła, że świat trzasnął w posadach? Przecież symptomy końca widoczne były już wtedy, kiedy Student ani na chwilę nie opuszczał sceny... I czy możemy rzeczywiście uwierzyć w siłę jego nienawiści, w miłość Baronowej do męża? Bohate­rowie "Garbusa" przypominają postacie z "Dyskretnego uroku burżuazji" Bunuela, niezdolne ani do miłości, ani do nienawiści. Porusza­ją się jak kukły napędzane siłą bez­władności, gry. Oprócz Garbusa, który po prostu trwa, jaki jest: nieukrywalnie wynaturzony, napię­tnowany dwuznacznością ("garbaci są złośliwi") i całkowicie jednozna­czny w działaniach scenicznych. Kimże więc jest naprawdę - alego­rią natury czy znakiem niezmienne­go bytu, co trwa mimo katakliz­mów?

W "Garbusie" wszystko podobne jest do wszystkiego - sceneria do luksusowej Europy, student do anar­chisty lat sześćdziesiątych, koniec świata do Beeketta, nastrój ni to do Czechowa ni do Rittnera, Baronowe intrygi - wzięte z "Fantazego", Witkiewicza i Gombrowicza razem. Mnożenie pokrewieństw nie na wie­le się przyda. Wszystko jest ze wszy­stkim tożsame i nic nie ma tożsamo­ści. W "Garbusie" mówi się o po­dwójnej tożsamości jako regule re­guł współczesnego świata: trzeba udawać kogoś, kim się nie jest, aby ocalić swoje ja prawdziwe. Czy wśród takiej gry "ja" może prze­trwać? Oczywiście nie - i tę odpo­wiedź znamy już z Gombrowicza. Ale dla Mrożka dramat wszystkożernej formy jest bezbolesny, moralnie obojętny, rozgrywa się wobec nieubłaganego milczenia absolutu.

Oba teatry, które wystawiły "Garbu­sa", Stary w Krakowie i Nowy w Ło­dzi, wykazały niezwykłą lojalność wo­bec autora. I Kazimierz Dejmek (reżyser spektaklu łódzkiego) i Jerzy Jarocki (reżyser przedstawienia w Starym Teatrze) dopuścili się nieznacznych tylko skreśleń tekstu, drobnych retu­szów sytuacyjnych (grę w szachy Ba­rona z Onkiem Jarocki zastąpił ele­ganckim, wielkoświatowym golfem). Andrzej Majewski w Łodzi zbudował różowo-niebieski dworek ściśle we­dług wskazówek Mrożka - frontal­nie, z gankiem na filarach; od siebie dodał przeskakujący godziny zegar pod wieżyczką, jakieś marmurowe dzieło sztuki we wnętrzu. Dworek Ewy Starowieyskiej w Krakowie, równie baj­kowo różowy, otoczony był soczystym żywopłotem, ściany odbijały grynszpanową zieleń trawy. Przedstawienie Jarockiego oprócz jednego motywu mu­zycznego (zgodnie z wolą Mrożka nie była to muzyka romantyczna) rozgry­wało się wśród naturalnego piękna mu­zycznego - śpiewu ptaków, grania świerszczy i cykad. Do łódzkiego spek­taklu Anna Płoszaj (opracowanie mu­zyczne) wprowadziła ponadto pozytywkowego menueta. Pisząc to mam świa­domość, że inwentaryzacja pomysłów inscenizacyjnych nie ma sensu. W obu przedstawieniach wywołują to samo poczucie obcowania ze światem w sta­nie znieczulenia, z przestrzenią, wobec której żaden opór nie ma znaczenia, z mglistym, niczyim czasem. Po skom­plikowanych, rozgrywanych au ralenti intrygach, quasi-politycznych zabój­stwach, ukrytych perwersjach, nieja­snych eksplozjach i rewoltach - zo­stał na scenie Garbus z tacą. Na tacy filiżanki po ostatniej herbacie i para zapomnianych butów - absurdalna martwa natura. Czy mamy w niej poznać nasz świat po kataklizmie, jak mieliśmy odnaleźć własną tożsamość wśród postaci bez tożsamości? Przy­puśćmy, że rozpoznajemy. Ale ten świat ani nas ziębi, ani grzeje. Nie boli. A jeśli nie boli - to jakaż racja bytu sztuki? Czy doprawdy obojętne są wszystkie nasze zabiegi - rewolu­cje, demokracje i romanse? Czyj to wzrok czyni je podobnymi przestrzen­nemu bytowi przedmiotów? I skąd się u Mrożka racjonalisty bierze ta tęsknota za magicznym zaklęciem, Pier­wszym Słowem - wszechwiednym Lo­gos? Czy wynika z filozoficznego od­czucia bezsilności całej kultury ludz­kiej, czy z rozczarowania do konkre­tnego jej modelu?

W obu przedstawieniach krakow­skim i łódzkim aktorzy ocalają przy­najmniej swój niepewny byt sceni­czny. Mieczysław Voit (Baron) i Bar­bara Krafftówna (Onka) w Łodzi to para wykonawców, od których le­pszych trudno by znaleźć w całym kraju. Zmysł intelektualnej prze­wrotności w połączeniu z "demoni­czną" urodą i sceniczną elegancją Voita sprawiają, że postać Barona w łódzkim "Garbusie" nabiera cech zimnego satanizmu, Mannowskiej ironii, to Naphta i Adrian Leverkuhn w jednej osobie. Onka Krafftówny szczebioce jak nakręcana amerykańska lady na wycieczce w Europie. Żadnej naturalności - eg­zaltacja minoderyjna, czysta gra, karykatura bożego głupiątka. Naj­większą niespodzianką łódzkiego spektaklu jest jednak Andrzej May (Onek). To prawdziwy fenomen po­dwójnej tożsamości: mieszczańska duszyczka podglądacza świństw, oportunisty, za fasadą liberalizmu, praworządności, demokracji powszechnej. Duszyczka, która nie bardzo nawet potrafi się ukryć. Budując postać, jaskrawo charakterystyczną aktor przywraca jej ciepło ludzkie­go życia. Ten Dulski XX wieku w łódzkim "Garbusie" jest prawdzi­wym dzieckiem natury!

W spektaklu Jerzego Jarockiego nad wszystkimi rolami góruje Baro­nowa Ewy Lassek. Znów - jak u Voita - najwyższa elegancja sce­niczna, świadomość wagi każdego gestu, skinienia głową, tekst podawa­ny z leniwą nonszalancją; kapryśne pauzy w kwestiach - tyleż kompromitujące partnera, co podnoszące zagadkoweść inteligencji tego sfink­sa salonów. Dzięki tak prowadzonej grze Ewy Lassek nabierają ciała Mrożkowe aluzje do seksualnej de­wiacji obu bohaterek. Jedno podnie­sienie głosu, na Onkę (Renata Kretówna) w scenie przed odjazdem - i już wiadomo, że to zazdrość, nie zwykłe chamstwo przedarło się przez tę elegancką psychikę. Powie­rzenie roli Barona Jerzemu Bińczyckiemu miało może w intencji Jarockiego satanizować Mrożkową po­dwójną grę: za pozorną prostodusznością - popatrzcie ile wyrafinowanej perfidii! Ale Bińczycki porusza się w roli Barona jak w za ciasnym ubraniu. Więc może podwójne życie wymyśliła mu Baronowa, a on, po­tulny nuworysz, tańczy, jak mu za­grają? Kiedy Bińczycki-Baron scho­dzi ze sceny w finale, jest w tym przez krótką chwilę poruszenie mar­twej natury żywym ludzkim uczu­ciem: świat się skończył, a on nie zdążył się do niego przystosować.

I wreszcie Garbus. W wykonaniu Bogusława Sochnackiego w przed­stawieniu łódzkim jest anomalią - natrętną, karykaturalną, acz dobro­duszną i poczciwą: Garbus Józefa Onyszkiewicza (debiut na krakow­skiej scenie) - bezlitosny jak me­chanizm, nienaganny, bystry, wszechobecny - ma w sobie taje­mnicę i zimną grozę postaci z inne­go wymiaru. Może nawet jest nieśmiertelny w tym świecie, który zapomniał o bólu? Interpretacje roli Garbusa u Dejmka i Jarockiego decydują o znaczeniu całości - obie niejako pod prąd konwencji spekta­kli. W realistycznym przedstawie­niu Dejmka partie aktorskie roze­grane są groteskowo, zimno - tyl­ko poczciwy Garbus i Onek przy­pominają nasz stary ludzki zwierzy­niec, jakiż bezradny wobec nowego wspaniałego świata Baronów; u Ja­rockiego przeciwnie - Garbus z ro­dziny Abramowskich. Towarzyszy X, tych, którzy w każdym finale przy­chodzą sprzątać i zajmować scenę, sam przeciwko wszystkim, jest triumfującym, rzeczywistym zwy­cięzcą nowego porządku. Porządku, który rozegra się bez nas.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji