Artykuły

Przylgnęła do mnie rola amanta

- Występy sceniczne zawsze traktowałem jako pracę całego zespołu. Bez względu na to, czy kończyły się sukcesem, czy klapą - dla mnie było jasne, że odpowiedzialność jest grupowa - mówi bydgoski śpiewak PIOTR TRELLA.

Rozmowa z PIOTREM TRELLĄ [na zdjęciu], bydgoskim śpiewakiem operowym:

W kwietniu obchodził Pan 70. urodziny - ile z tych lat spędził Pan na scenie?

- Na pewno ponad trzydzieści. Ta piękna muzyczna podróż zaczęła się jeszcze w moim rodzinnym mieście, Wągrowcu, niezwykle malowniczym. Zresztą do dziś chętnie do niego wracam. Niedawno wydałem nawet album o tej okolicy. Tam, jako mały chłopiec, należałem do chóru. W Wągrowcu ukończyłem szkoły podstawową i średnią. Pierwsze lekcje fortepianu pobierałem u profesora Bronisława Zielińskiego i organisty Jana Andrzejewskiego.

Więc można powiedzieć, że muzyka towarzyszyła Panu od dziecka...

- Dokładnie. Mama opowiadała mi, że gdy się urodziłem, wydałem wyjątkowo głośny krzyk i już wtedy pielęgniarki podobno żartowały, że będę śpiewał. Miały rację. Choć był po drodze też epizod z kościołem. Jako dziecko byłem wzorowym ministrantem i namawiano mnie, żebym został księdzem...

Na szczęście dla miłośników kultury wysokiej, stało się inaczej. Teraz ma Pan na swoim koncie 22 role operetkowe i musicalowe oraz 23 operowe. To setki, a może nawet tysiące występów...

- Moją działalność artystyczną można podzielić na trzy etapy. Pierwszy - estradowy. Tu wspaniale wspominam choćby współpracę ze Zdzisławą Sośnicka, Urszulą Sipińską i Mieczysławem Foggiem. Jeździliśmy po Polsce z koncertami pod dyrekcją Zygmunta Milhika i Jerzego Miliana. Także z Zenonem Laskowikiem, który jeszcze przed założeniem kabaretu "Tey", z pasją grał na gitarze, objechałem cały kraj. Kolejnym etapem było śpiewanie w Operetce Poznańskiej. Pamiętam swój pierwszy występ na scenie operetkowej. W 1962 roku zagrałem rolę Alwareza "Sinobrody" J. Offenbacha. Potem już dostawałem same pierwszoplanowe role. Niestety, tamto środowisko było na tyle hermetyczne, że nie chciano wpuścić śpiewaka operetkowego do opery, a to było moje największe marzenie. Na szczęście nadszedł też trzeci etap - przeprowadzka do Bydgoszczy, a wraz z nią, mój debiut operowy, umożliwiony przez dyrektora artystycznego bydgoskiej opery - Włodzimierza Ormickiego. Potem zaczęły się wyjazdy na inne sceny operowe.

I na dobre rozsmakował się Pan w śpiewaniu operowym...

- Zawsze byłem zafascynowany teatrem muzycznym, który łączył aktorstwo ze śpiewem. Pozwalał mi się wcielać w bohaterów różnych epok. Traktowałem tę moją podróż po teatrach jako wielką muzyczną przygodę. Najbardziej jednak chciałem być właśnie śpiewakiem operowym...

Tutaj ogromne znaczenie odegrała Bydgoszcz...

- Kiedy w 1971 roku przeprowadzaliśmy się z żoną nad Brdę, byłem przerażony Starym Rynkiem, bydgoskimi ulicami. W porównaniu z Poznaniem to miasto wypadało naprawdę blado. Dziś jestem zafascynowany Bydgoszczą. Potrafię długo wpatrywać się w wykończenia budynków przy ulicy Gdańskiej. Miasto pięknie się rozwija i jest wspaniale położone. Rzeka przepływająca przez centrum sprawia, że kojarzy mi się z moim rodzinnym Wągrowcem. Jednak tak naprawdę klimat Bydgoszczy tworzą życzliwi ludzie, których znam tu wielu.

Zasłynął Pan z ról amantów...

- W szkołach muzycznych, które ukończyłem, obcowałem głównie z kobietami. Może dlatego tak przylgnęła do mnie rola amanta. Występy sceniczne zawsze traktowałem jako pracę całego zespołu. Bez względu na to, czy kończyły się sukcesem, czy klapą - dla mnie było jasne, że odpowiedzialność jest grupowa.

Ma Pan na koncie wiele nagród, w tym aż trzy "Złote Maski"...

- Pierwszą otrzymałem za "Poławiaczy pereł" Bizeta, a drugą za "Toskę" Pucciniego. Trzecią "Złotą Maskę" wręczono mi za całokształt pracy artystycznej.

Z takim dorobkiem chyba może Pan poczuć się jak artysta spełniony...

- Tak, choć wiem, że jeszcze wiele mógłbym zrobić. Urodziłem się 9 kwietnia 1938 roku. Wiele lat temu numerolodzy przepowiedzieli mi, że będę wyjątkowo aktywnie żył. Tak się stało i bardzo mnie to cieszy. Uważam, że aby życie miało sens, człowiek musi się realizować. Najlepszą metodą na dobrą kondycję jest łączenie wysiłku intelektualnego z fizycznym.

Dziś największym polem do działania jest dla Pana z pewnością Klub Środowisk

- Twórczych... Bez wątpienia daje mi to dużo satysfakcji. Pomagamy emerytowanym artystom - muzykom, aktorom, plastykom - znaleźć swoje miejsce. Dbamy o ich integrację z młodymi twórcami, których również staramy się promować. Tutaj najciekawszą, jak dotąd, naszą inicjatywą jest coroczny koncert pokoleniowy.

Z okazji jubileuszu 70. urodzin urządzono Panu wspaniały benefis w pałacu w Ostromecku.

- Na pewno niejedna łza się w oku zakręciła... Otrzymałem ogrom gratulacji i niespodzianek. Najcenniejszą pamiątką tego dnia jest jednak album z wierszami napisanymi specjalnie dla mnie przez podopiecznych Domu Dziennego Pobytu "Senior". Czytając je, naprawdę się wzruszyłem. Najcenniejszą pamiątką mojego jubileuszu 70-lecia jest album z wierszami napisanymi specjalnie dla mnie przez podopiecznych Domu Dziennego Pobytu "Senior".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji