Artykuły

Żeby nam przypadkiem nie odbiła palma

"Słodki ptak młodości" w reż. Grzegorza Wiśniewskiego w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku. Pisze Jarosław Zalesiński w Polsce Dzienniku Bałtyckim.

Okazała, z bujnym listowiem i pniem w charakterystyczne łuski, wystrzela w górę prawie ze środka sceny.

Wydaje się tu równie niedorzeczna jak sztuczna palma, postawiona niegdyś przez młodą rzeźbiarkę, Joannę Rajkowską, na skrzyżowaniu Alej Jerozolimskich i Nowego Światu w Warszawie. Tamta była rodzajem artystycznej prowokacji. Ale co u licha robi palma w przedstawieniu "Słodkiego ptaka młodości" Tennessee Williamsa, wyreżyserowanym przez Grzegorza Wiśniewskiego na scenie Malarnia teatru Wybrzeże?

Mnie skojarzyła się z okładkami folderów biur turystycznych, zapraszających na niezapomniane wakacje na tunezyjskich plażach. Banalny symbol banalnych tęsknot za cukierkowym, miłym światem spełnionych marzeń. Brakuje tylko pary roześmianych młodych ludzi. Zresztą nie, oni również tu są. Gdy Chance Wayne (Michał Kitliński) i Heavenly Finley (Emilia Komarnicka), młodzi bohaterowie dramatu, prowadzą ze sobą telefoniczną rozmowę, przedzieleni pomostem, z którego wyrasta wspomniana roślinność, reflektory rzucają cień palmowych liści na ustawione po bokach sceny wielkie "okna". Młodzieńcze marzenia znów przesłaniają tej parze cały świat.

Tyle że sztuka Williamsa opowiada o gorzkim rozczarowaniu, jakie czeka tych, którzy w młodzieńczej niedojrzałości szukają recepty na szczęśliwe życie. Chance, który wyjechał z rodzinnego miasteczka, bo wydawało mu się, że szkolne aktorskie sukcesy otworzą mu drzwi do hollywoodzkich studiów, stał się w tym świecie boyem, świadczącym usługi, również seksualne, gwiazdom i milionerkom. Heavenly, która wyjechała za nim, została zgwałcona na jakiejś orgietce, a po powrocie do domu zmuszona przez ojca do aborcji. Teraz jest już tylko emocjonalnym trupem, którą jej ojciec, lokalny polityk Boss Finley (Krzysztof Matuszewski), traktuje jak manekin.

Postać Finleya posłużyła Wiśniewskiemu do mocnego wygrania jeszcze jednego wątku, obecnego w sztuce - politycznej obłudy, zatruwającej zbiorowe życie. Boss Finley swoje przestępcze sprawy załatwia szeptem na mszy, między ministranckimi dzwonkami, a przypieczętowuje je modlitwą "Ojcze nasz". Gdyby rządził jeszcze wicepremier Giertych, miałoby to swój wydźwięk, ale dziś wydało mi się przeskalowane.

Jest w tej sztuce jeszcze jedno, za to bardzo szczęśliwe przeskalowanie. Alexandra del Lago, starzejąca się filmowa gwiazda, przyjeżdżająca z Chancem Waynem do miasteczka, jest, mimo wszystko, postacią drugiego planu. W wykonaniu Doroty Kolak jest tu gwiazdą. Aktorka, dawno przez teatr Wybrzeże dobrze niewykorzystywana, pokazuje publiczności, jaką jest to dla teatru stratą. Potrafi być równie dobrze zapijaczoną raszplą i atrakcyjną kobietą, w jednym momencie odzyskującą seksapil, kiedy okazuje się, że jej nowy film odniósł kasowy sukces.

Ta przemiana w ubranego w różową suknię motyla, gotowego znów łudzić się wzlotami kariery, robi o wiele większe wrażenie niż niezmienna przez cały spektakl niedojrzałość Chance'a. W tym wieku taka naiwność... Czyżby to było w nas nieuleczalne?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji