Artykuły

Cisza za oknem

"Kuszenie cichej Weroniki" w reż. Szymona Kaczmarka w Teatrze Nowym w Krakowie. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

Pierwszy raz nie słychać owadów. Nocą żadnych buczeń i chrobotów nóg jak włosy, żadnych grzechotań chitynowych odwłoków i szmeru bibułek skrzydeł. Chór zamarł nagle, w całości. Jedynie Nic jest. Puchnie. Milcząca ciemność. Tyle nocy tej zostało z nieludzkiej mowy świata. To dla Weroniki (Karolina Sokołowska) góra nie do dźwignięcia. Góra lęku przed ciszą oleistą. Kiedy lęk zacznie wysysać resztki powietrza, Weronika pójdzie do Johannesa (Tomasz Nosiński), opowie o milczeniu owadów. Przyniesie niemego świerszcza w pudełku po papierosach... Ale to później, grubo później, za osiem, nawet za całe piętnaście minut dopiero.

Póki co Szymon Kaczmarek, reżyser "Kuszenia cichej Weroniki" Roberta Musila, mozolnie pichci budyń metafizyki. Najpierw snuje się Johannes. Czeka na sen... Człapanie... Mozolne ścielenie wyra w rogu pustej sceny... Smakowanie poświaty księżyca wpadającej przez drzwi werandy... Spozieranie w siną dal... Kontemplowanie stóp... Znów sina dal... Znów poświata... Badanie zapachów przez dzień cały osiadłych między palcami nóg... Dal... Księżyc... Palec... Poduszka... I - ciemność... Zapomniałbym: chwilę przed ciemnością Johannes cedzi jakieś niemieckojęzyczne frazy. Pacierz?

Pacierz to czy bluźnierstwa? Obojętne. I tak modliłem się, by dalsze gadanie w tym "Kuszeniu..." szło w obcym mi narzeczu Goethego. O to prosiłem, bo kiedy człek już musi mordować się choćby z siną dalą, zgłębiając jej dna liczne, to przynajmniej niech nie dobija się zgłębianiem den znanych sobie słów. Jak po wizycie w Nowym Jorku Białoszewski rzekł? "Obce znaczenia chcą mnie obsiąść/ obmyśleć// A ja do siebie:/ tracisz/ aleś zwierzęco/ wolniejszy// Cicho siedź/ cicho bądź". Jakoś tak. Prosiłem o niemczyznę, bom chciał być zwierzęco wolniejszy w zgłębianiu metafizyki sinej dali... Niby pacierz Johannesa zatem, po nim ciemności egipskie, a dalej światło - i Weronika małpująca Johannesa kładącego się spać.

Więc znów poświata... Sina dal... Ścielenie... Zapatrzenie... I dookoła Wojtek. Tyle że z dwiema różnicami. Jak Johannes "łowi" zapachy między palcami, tak Weronika łowi coś sprytnego w okolicach swego, że Mrożka przytoczę, punktu strategicznego. Czyżby to było polowanie na istoty obdarzone ciekawą skocznością? Strach odpowiadać. I różnica druga. Tu, w pokoju Weroniki, nie będzie snu. Weronika dostrzeże mikre życie wystygłe na podłodze, włoży je do pudełka po papierosach i pójdzie do Johannesa. Na palcach? Może.

Czemu w seansie Kaczmarka, tym przecież niedługim, trochę ponad godzinę trwającym "snuju", tak mało jest chwil, dotknięć, punktów czystych jak spotkanie Weroniki z niemym świerszczem? I czemu nocna, z ciszy owadów wyskakująca jej rozmowa z Johannesem, ta dojmująca wymiana lęków - u Kaczmarka staje się kikutem uschłym, zbędnym?

Wraca stara prawda. Dzieła podobne "Kuszeniu cichej Weroniki" - podobne tej liryce prozą, po uszy zatopionej w oniryzmie, dryfującej na krawędzi realności i iluzji, dnia i nocy, prawdy i zmyślenia, rzeczywistości i mar, skóry łaknącej dotyku i myśli samotnej, miłości i demonów miłości, możliwego seksu i niemożliwej czystości - "mgły" takie winny być młodym zakazane w teatrze, zwłaszcza młodym, jak Kaczmarek, fatalnie skazanym na tworzenie w długim cieniu Krystiana Lupy. "Mgły" winny być młodym zakazane, gdyż dają łatwy, morderczo łatwy asumpt do dziergania na scenie metafizyk niepoczytalnych. Skoro oryginał to narracyjna "mętność" - hulaj dusza, piekła nie ma! Można wszystko! Jedziemy!

Tak, można wtedy z okiem ciekawie zamglonym, statecznie prowadzić ogień ciągły inscenizacyjnych farfocli tajemniczości. A to poświata księżyca, a to sine dale, a to zapatrzenia, a to kontemplowanie łon i paluchów, a to milczenia, po czym - ciągi dalsze. U Kaczmarka - metafizyczne zamiatanie podłogi, metafizyczne obieranie cytryny, metafizyczne zżeranie cytryny, metafizyczne plucie cytrynowymi pestkami, metafizyczne wsadzanie uschłych kwiatów do wazonu ze świeżą wodą, metafizyczne zalewanie cieczą robaka wciśniętego w dziurę, co ją niepojęty duch diabli wiedzą po co na środku podłogi wywiercił ongiś bez celu, wreszcie - metafizyka brawurowej golizny. Tak, artyści rozbierają się do rosołu. No i jak ja mam to teraz zgłębić? Otóż, rad jestem, że Nosiński ma "klejnoty", Sokołowska zaś - "bobra". Rad jestem, że nie na odwrót. Oto ostoja epistemologii mego spokoju, panie Kaczmarek.

Zwyczajnie cieszy mnie, że wciąż jeszcze trwają na Ziemi punkty stałe. Kojący brak niespodzianek w goliznach aktorów, albo ta ich znamienita rozmowa o nagłej ciszy owadów, od której kronikę mą zacząłem. Ile trwała wymiana słów dygoczących? Dziesięć minut? Mało? Wystarczy. Naprawdę o nagłej ciszy owadów szeptali? Tak. I w tej samej chwili - o potwornej potędze nie odczytanych szyfrów świata. O morzu gadającym bez końca, nocach znienacka cichych, seksie nieuchronnie pączkującym, marzeniach pieprznych smakowicie, ciele czekającym na ciało, kamieniu wstydu w gardle, bezradności, która rośnie... Z "Weroniki..." Kaczmarka niech zostanie te dziesięć minut. Wystarczy. Nie pamiętałem, że można bać się aż tak krucho.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji