Nowy Mrożek
TWÓRCZOŚĆ Sławomira Mrożka wyraźnie da się podzielić na dwa okresy, różne zarówno pod względem podejmowanej przez pisarza problematyki, jak i pod względem tonu, wymowy poszczególnych utworów, a także pod względem formy. Punktem szczytowym okresu pierwszego jest "Tango". Drugiego - jak dotąd - "Emigranci" i chyba "Rzeźnia".
Napisałem ,,chyba". Niepewność bierze się stąd, że zarówno przynależność gatunkowa ,,Rzeźni" (słuchowisko), jak i stosunek autora do niej (wyrażony w liście do Konstantego Puzyny, drukowanym uprzednio w "Dialogu", obecnie w programie teatralnym) pozwalają domyślać się w utworze jakiegoś wewnętrznego skłócenia, pęknięcia, które nie może pozostać bez wpływu na jego kształt ostateczny. W słuchowisku brakuje tego, czego u Mrożka było zawsze dużo: dziania się. Jest natomiast bardzo dużo tego, czego u Mrożka również nigdy nie brakowało, ale nie do tego stopnia, słów. "Rzeźnia" zbudowana jest w całości ze słów, a wiemy, jak kruchy to budulec. Wie to również sam Mrożek, a łatwo to wyczytać ze wspomnianego wyżej listu.
"Rzeźnia" - cały czas mówię o utworze "pisanym" - nie jest za bardzo wesoła To już nie jest ten Mrożek z "pierwszego okresu". Mrożek pysznego humoru "Tanga", olśniewających igraszek słownych "Indyka", absurdu sytuacyjnego "Strip-tease'u". To jest ten ściszony, nieco nostalgiczny Mrożek ze "Szczęśliwego wydarzenia" (które jeszcze usiłowało być komedią na wzór tradycyjny), z "Emigrantów"... Czymże więc jest "Rzeźnia", skoro nie jest komedią?
"Nowy Mrożek" chce pisać wprost. "Zdaje mi się - powiada w "Liście" - jakoś mi się wydaje, że obecnie ludzie chcą słuchać o sprawach poważnych serio, chcą mieć wrażenie, że ten, kto mówi, bierze odpowiedzialność za to, co mówi". Pragnąc przywrócić te elementarne prawdy pisarskie, od których cała niemal literatura jak gdyby się odżegnała, Mrożek chce mówić serio. Ale z drugiej strony jakby się tego wstydzi. Bo wie dobrze, że "Tu oczywiście czyha patos i nudziarstwo. A także grafomania bo grafoman to taki kto pisze "całym sercem" i sam płacze, kiedy pisze smutno".
Sławomir Mrożek jest nadto pisarzem z prawdziwego zdarzenia, dramaturgiem z krwi i kości, by się dać złapać w tę pułapkę. Starannie odmierza więc patos i owija go w surrealistyczną sytuację, dawkuje powagę i tonuje ją sarkastycznym żartem, aplikuje nieco moralistyki, i zaraz pokrywa ją ironią... A więc jednak komedia? Chyba tak: ale jakaś dziwna, nostalgiczna, trochę nawet smutna komedia. Dla mnie "Rzeźnia" jest rodzajem moralitetu. Jest przypowieścią o drodze, jaką przebyła sztuka (a może kultura w ogóle?) europejska (a może światowa?) w ciągu wcale niedługiego czasu: od uświęcenia do profanacji, od wzniosłości do podeptania, od wszechmocy do bezsilności.
"Rzeźnię" wysławia w Teatrze Dramatycznym Jerzy Jarocki. Przede wszystkim więc okrawa ogromny tekst tego niescenicznego w zamyśle autora dramatu.
Okrawa, jakby w kierunku z grubsza powyżej zarysowanym, z jednym wszakże wyjątkiem: reżyser pozbawił prawie całkowicie należnego mu znaczenia - Paganiniego. W przedstawieniu Paganini pojawia się zaledwie na chwilę i znika - jego wpływ na losy Skrzypka (głównego bohatera) wydaje się znikomy. Płynie stąd sugestia, że najważniejszym faktem w życiu Skrzypka była umowa o utworzeniu spółki między Rzeźnikiem (skądinąd dawniej Paganinim) a Dyrektorem Filharmonii.
"Rzeźnia" Mrożka i Jarockiego w Dramatycznym jest przedstawieniem, które wskrzesza magię teatru, przypomina jego możliwości, jest tym z czym zawsze kojarzy mi się twórczość tego reżysera: wielką pochwałą sztuki teatru.
Już pierwsza scena jest znakomita, zarówno dzięki kunsztowi aktorów, jak i ukrytych muzyków (niebywała mematycznie precyzyjna synchronizacja!), ale czekają nas dalsze: moment podniesienia się tylnej kurtyny i ukazania orkiestry symfonicznej jest pierwszym zaledwie przypomnieniem, jakie możliwości kryje teatr. Potem przychodzi niesłychany obraz destrukcji Filharmonii (te rozpadające się organy!) - a potem jeszcze: akt drugi rzeźnia z całym arsenałem rzeźnickich instrumentów oraz dwiema paniami, których wyglądu opisać się nie podejmę.
Jarocki zdaje się bawić tym wszystkim, traktuje od niechcenia elementy z których niejeden zrobiłby całe przedstawienie i byłby zadowolony. Na dodatek ma znakomitych aktorów: Skrzypka gra niezwykle finezyjnie (szczególnie w pierwszych scenach I aktu) Gustaw Holoubek, świetnie zarysowaną postać Paganiniego-Rzeźnika stwarza Zbigniew Zapasiewicz, wszech-matką i arcy-matką jest Wanda Łuczycka, Dyrektorem Filharmonii - Andrzej Szczepkowski, zaś rolę Flecistki gra Janina Traczykówna.