Artykuły

"Mrok" z liryczną watą

"Mrok" w reż. Artura Tyszkiewicza w Teatrze Narodowym w Warszawie. Pisze Janusz Majcherek w Gazecie Wyborczej - Stołecznej.

Porażki poniesione ze szlachetnych pobudek zasługują na szacunek, więc o premierze "Mroku" w Teatrze Narodowym piszę z powściągliwym szacunkiem, choć z drugiej strony znam powiedzenie, że dobrymi intencjami brukowane jest piekło.

"Mrok" Mariusza Bielińskiego sytuuje nas w przestrzeni symbolicznej, poniekąd między piekłem i niebem, a to z racji podjęcia zasadniczej problematyki religijnej, szczęśliwie zresztą w sposób wolny od dewocyjności. Sztuka wygrała ogłoszony przez Centrum Myśli Jana Pawła II konkurs na tekst teatralny inspirowany życiem, myślą i twórczością papieża. Znając niewątpliwe kompetencje jurorów, wierzę, że była najlepsza, przynajmniej w sensie dramaturgicznym. Co do inspiracji, to nie widzę żadnych, przynajmniej gdy idzie o biografię patrona konkursu; nawiązania do jego myśli wydają się na tyle ogólnikowe, że równie dobrze mógłby im patronować każdy obdarzony autorytetem chrześcijanin. Gdy zaś chodzi o twórczość Karola Wojtyły, to skłonny jestem sądzić, że Bieliński coś z niej uszczknął dla siebie. Mam na myśli pewną specyficzną formę, którą Wojtyła, jako Andrzej Jawień, posłużył się w opublikowanym w roku 1960 na łamach miesięcznika "Znak" utworze pod tytułem: "Przed sklepem jubilera. Medytacja o sakramencie małżeństwa przechodząca chwilami w dramat". Nie wiem, czy tym tekstem interesowali się amatorzy tak zwanego postdramatu, sądzę, że znaleźliby tam dla siebie pożywkę i to avant la lettre. Wojtyła odstąpił od tradycyjnej zasady prezentacji działań i zbudował równoległe monologi kilku osób, które opowiadają o pewnej zaszłej sytuacji, ale nie wchodzą ze sobą w żadne aktualne relacje. Seria narracji wypiera akcję, a całość historii czy choćby jej zarys składa się dopiero w wyobraźni i myśli odbiorcy. Dwa lata później formę równoległych monologów w sposób genialny zradykalizował Beckett, pisząc "Komedię". Wielokrotnie do tej formy wracał w miniaturach dramatycznych aż po ostatnie "Co gdzie". Technikę Becketta próbowała na swój ekshibicjonistyczno-histeryczny sposób powtórzyć Sarah Kane w sztuce "Łaknąć". Na naszych oczach spospolitowali ją autorzy postdramatów.

Przypisuję Bielińskiemu niezłe parantele, ale tak naprawdę chodzi o to, że jego chwyt formalny nie jest w najmniejszym stopniu odkrywczy. Co zresztą nie musi oznaczać, że nie ma żadnej nośności. Myślę, że ma. Nawet więcej: mimo wtórności to właśnie forma "Mroku" przykuła moją uwagę w lekturze. Pierwsze niezłe wrażenie popsuł dopiero teatr, a dokładniej próba doinscenizowania tego, co autor pozostawił jako niedookreślone. Sztuka Bielińskiego zbudowana jest na temacie ogołocenia, to znaczy poddawania człowieka kolejnym doświadczeniom utraty - ludzi, uczuć, wiary, poczucia sensu, nadziei etc., aż po stan bliski unicestwienia. Tak postawionemu tematowi odpowiada ogołocenie teatralne. Sześć głosów niezależnie od siebie prowadzi monologi, które z czasem składają się na historię rodzinną, zrazu pospolitą i banalną, od jakiegoś momentu nabierającą wymiaru krwawo mitologicznego z jawnymi odwołaniami do Biblii. Na dodatek nie jest do końca jasne, w jakim stopniu poszczególne narracje i cała historia są realne, a w jakim zmyślone, czy przywołują jakąś faktyczną przeszłość, czy też aktualizują się tu i teraz w realnym czasie scenicznym, wreszcie czy to wszystko razem nie jest aby projekcją jakiegoś nadnarratora, którego status ontologiczny też jest zresztą niepewny. Tak czy inaczej widz/słuchacz postawiony jest przed rzeczywistością w istocie swojej enigmatyczną, stworzoną wedle formuły "tak jest, jak się państwu zdaje". Ale właśnie z wszystkich wymienionych powodów sztuka aż się prosi o maksymalnie ascetyczne sformalizowanie.

Tymczasem reżyser Artur Tyszkiewicz, gdzie może z pomocą aktorów, wypełnia szkielet tekstu liryczną watą i życiowym gestem. Grają na małej, pustej scenie laboratoryjnej, za przesłoną z tiulu, która sprawia, że światło z lekka odrealnia przestrzeń i łagodzi kontury, dając efekt sfumato. Taka forma wydaje się za miękka, za ładna. Rozmazuje tekst, który im bliżej końca, tym bardziej osuwa się w patetyczny kicz.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji