Artykuły

Na scenie widzimy siebie

"Niskie Łąki" w reż. Waldemara Krzystka w Teatrze Współczesnym we Wrocławiu. Ocenia Leszek Pułka w Gazecie Wyborczej-Wrocław.

Jak każdy dobry thriller, "Niskie Łąki" Waldemara Krzystka zaczynają się od próby zabójstwa i aż do gorzkiego finału napięcie rośnie.

Lubię teatr akcji. Mimo trzech godzin w fotelu wszystko mogę powiedzieć o adaptacji prozy Piotra Siemiona oprócz tego, że nuży. Kapitalne zróżnicowanie języka bohaterów, świetne, dynamiczne sceny, sugestywna czasoprzestrzeń - tyle wystarczyło, aby zaczarować w sobotę premierową publiczność i wywołać owację na stojąco.

To spektakl, w którym wreszcie oglądamy siebie. Ze łzą w oku i z przymrużeniem oka. Bo Siemion napisał groteskowy i nieco sentymentalny portret pokolenia 1981 roku, które spotykało się nad brzegiem Odry. "Niskie Łąki" tragikomicznie opowiadają o grupie rówieśników, którzy na lekkim rauszu przeszli próbę heroizmu stanu wojennego, by w Ameryce emigrantów stracić niewinność i złudzenia. Polityczna solidarność, kumpelska bezinteresowność, szczenięca miłość, z którą wyjeżdżali, śniąc o wolności, zmusiły ich w Stanach do udziału w wyścigu szczurów, konformizmu, akceptacji cynizmu.

1983, 1988, 1991...

Thriller Krzystka\Siemiona otwiera scena próby do "Niskich Łąk". Reżyser, Anglik, zaprosił przyjaciół sprzed lat na autorską wizję ich losu. Eks-kontestatorzy z Pomarańczowej Alternatywy - Dyzio (Jerzy Senator), Carlos (Maciej Tomaszewski), Gipson (Krzysztof Kuliński) i Lidka (Ewelina Paszke-Lowitzsch) - oglądają siebie-bohaterów scenicznych (jako ich młodzieńcze alter ego Bartosz Woźny, Michał Żurawski , Krzysztof Boczkowski i Anna Filusz w kronice wydarzeń sprzed lat. Wpatrują się w smutek zeszpiclowanych, wrocławskich ulic 1983 roku, wędrują przez czyściec noclegowni Manhattanu, by wrócić do Wrocławia szaberplaców i medialnych piratów z 1991 roku.

...i dziś

Są współcześni, siedzą przed nami w pierwszym rzędzie foteli i są równocześnie fantazmą snu o polskiej wolności. To bardzo nośny pomysł Krzystka, który tę sytuację dopisał. Posiwieli, utyli, wyłysieli, zgorzknieli. Patrzą na samych siebie z dramatyczną świadomością, że niczego nie mogą zmienić. Ale także - że od początku mogli być ubrudzeni, że nawet konspira, punkowa muzyka i miłość mogły być tylko zgrywą. Chyba - to sugeruje finał, gdy wychodzą ze spektaklu-próby, trzaskając w furii drzwiami, patrząc na wgapione w nich gipsowe ogrodowe krasnoludki, polski cud eksportowy - nie chcą nawet zdradzonej młodości zrozumieć. - Próbuję z nimi nie współpracować, ale być może będę musiał - mówi w 1991 roku były opozycjonista Carlos o swoich oprawcach z MO.

Przez Wrocław stanu wojennego, Manhattan i znów Wrocław po upadku komunizmu, przez groteskową i gorzką rzeczywistość prowadzi nas Anglik (Kevin Hayes). On też przygląda się sobie na scenie (Piotr Łukaszczyk). Trochę reporter, trochę uczestnik zdarzeń, który zakochawszy się w Lidce, dobrowolnie nakłada na siebie garb polskości. On jeden próbuje świat pokoleniowej ułudy zrozumieć. Tyko on postrzega miłość jako świadczenie dobra. Więc w oparach jointów i wódy bywa żałosny, nieporadny, ofermowaty.

Nie umie być ułanem. Ale tylko on ratuje kumplom skórę: Lidce, gdy seksualni zboczeńcy zmusili ją do stosunku z psem, rywalowi swojej miłości - Carlosowi - gdy ten traci pracę i gdy popada w długi. Ich faktyczny apostoł i - być może - jedynie sumienie.

Blacha, kraty, woda i dźwięki

"Niskie Łąki" zachwycą fanów kulturalnych sampli - medialne klisze łajdaków, życiowych oferm, nieudaczników i skurwionych madonn błyskotliwie tasują się na scenie Teatru Współczesnego w industrialnej scenografii Ajki Wodeckiej. Świat lśniących arkuszy blach, krat i rozświetlonych reklam błyskawicznie zmienia się ze studenckiej stancji w komendę milicji Tym zmianom udanie wtóruje klimatyczna muzyka Zbigniewa Karneckiego pełna cytatów i smaczków muzycznych epoki. Tempo nie siada ani na chwilę. Pod podłogą sceny naprawdę chlupocze woda, do której wpadają bohaterowie.

Opadanie na dno

Wszystko, co złe w spektaklu Teatru Współczesnego, da się zaniknąć w kilku zdaniach. Zbyt plakatowy rysunek charakterów. Brak społecznego tła. Niepotrzebny bałaganik czasoprzestrzenny, kiedy bohaterowie biegają wśród dekoracji, wskakują do zapadni z wodą i łykają z flaszek, udając - jak mówią młodzi - że to real. Ale ani autor "Niskich Łąk", ani Krzystek nie udają, że bliższy im jest Konwicki niż Bareja. Żal też, że ta woda niczego z nich nie spłukuje, nie ułatwia zapomnienia, nie odradza. Aż tak gorzko? Opadliśmy na dno?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji