Artykuły

Humor z małżeńskiej alkowy

"Trzy razy łóżko" w reż. Piotra Dąbrowskiego w Teatrze im. Węgierki w Białymstoku. Pisze Monika Żmijewska w Gazecie Wyborczej - Białystok.

Godzinkę z kłócącym się małżeństwem w tle - szczerze polecamy na wieczór. Będzie całkiem zabawnie, niekiedy sentymentalnie.

Że tekst Jana Jakuba Należytego "Trzy razy łóżko" ma wszelkie znamiona dobrej, zręcznie napisanej jednoaktówki, widzowie mogli przekonać się kilka miesięcy temu, kiedy Teatr Dramatyczny ogłosił I Ogólnopolski Konkurs Małych Form Teatralnych 1-2-3. Wtedy to okazało się, że konkursowa frekwencja przeszła najśmielsze oczekiwania - 77 autorów nadesłało 125 tekstów. Dowiedzieliśmy się też, że teatr w tym przypadku jest prawdziwie demokratyczną instytucją, bowiem decyzję o tym, który tekst aktorzy powinni wystawić - oddał w ręce widzów. Jurorzy z powodzi sztuk wybrali trzy najciekawsze i z pomocą studentów naszej Akademii Teatralnej pokazali je publiczności. A ta wstępne inscenizacje obejrzała i głosując miała zdecydować, którą z jednoaktówek chce zobaczyć na scenie już w wykonaniu profesjonalnych aktorów i w całym scenograficznym entourage'u. Decyzja widzów była niemalże jednogłośna: "Trzy razy łóżko".

To było kilka miesięcy temu, ale głosujący się doczekali: sztuka Należytego zyskała właśnie odpowiednią oprawę sceniczną i weszła na afisz. To kolejna premiera w Dramatycznym, który ostatnio produkuje spektakle w błyskawicznym tempie: tydzień temu - "Samotny zachód", za tydzień - "Monologi plemnika".

I premiera udana. "Trzy razy łóżko" to po pierwsze: zgrabny, zręcznie napisany, dowcipny tekst. Należyty kpi z najróżniejszych stereotypów, rejestruje humorystycznie mechanizmy funkcjonujące w świecie celebrities i seriali. Ma też wprawę w pisaniu zgrabnych, nierozłażących się tekstów, gdzie każdy wątek ma ręce i nogi, a bohaterowie (choć jednoaktówka wprowadza pewne ograniczenia) są wyraziście zarysowani.

Po drugie: "Trzy razy łóżko" - to młodzi, grający z lekkością, aktorzy Agnieszka Możejko i Maciej Radziwanowski. Niczego nie przerysowują, nie przekombinowują, tekstowi nie przydają ciężkości. Są naturalni, zabawni i raczej sympatyczni. Dokładnie tacy, jak bohaterowie tekstu.

Po trzecie: wymiar kabaretowy spektaklu, który reżyser Piotr Dąbrowski uzyskał wyprowadzając przedstawienie na pierwsze piętro do foyer. To miejsce, w którym Dąbrowski wystawił wszystkie niemal przedstawienia kabaretowe, gdzie skecz przeplata się z piosenką, a widzowie siedzą wokół sceny przy stolikach, popijając kawę albo wino. Wszyscy czują się niezobowiązująco i mile. Nawet gdy spektakl bywa średni, aranżacja przestrzeni rozchmurza widzów.

Tu akurat takich prób uwodzenia widzów nie trzeba było stosować. Spektakl o uroku teatralnej błahostki broni się sam. Dodajmy jeszcze zabieg wydłużający przedstawienie: piosenki śpiewane przez innych aktorów Węgierki między poszczególnymi scenami. Wszystko jest na wyciągnięcie ręki: aktorzy śpiewający wstają nagle spośród widzów, wchodzą na podest, śpiewają do muzyki na żywo (całkiem nieźle), znów wracają na miejsce. Ot, ni to teatr, ni to kawiarnia.

W tej przestrzeni mamy małżeńską aktorską parę w trzech okresach swojego życia. Na początku małżeństwa, po kilku latach, i wreszcie z ponaddwudziestoletnim stażem.

Zaczyna się nieźle. Ona nadchodzi w seksownym dessous, on robi maślane oczy. Ona mówi: "To ja, twój schabik" (taki żarcik, w związku z jego ubieganiem się o rolę w reklamie schabu bez kości), on się cieszy. Ona namiętnie szepcze: "W lodówce są truskawki i szampan...", on: "Oszalałaś, truskawki w zimie!". I tak czar pryska, ona się wścieka, ściera szminkę, wkłada rozciągnięty sweter, nici z namiętnej nocy... Zaczyna się kłótnia, ale śmieszna, w stylu: "Czy truskawka to rzeczywiście produkt pierwszej potrzeby?" (on). "To może lepiej było kupić kaszankę?" (ona rozżalona).

Dylematów pojawia się więcej, głównie ze świata początkujących aktorów zabiegających o rolę. Próbują ustalić: lepiej jest pokazać piersi w antynowotworowej kampanii społecznej, czy być twarzą taniej wieprzowiny? Za chwilę ona zaraz coś powie nie tak o jego rodzicach, on będzie o nią zazdrosny, ona wypomni jego skarpetki, on jej - zmarszczki... I tak to się plecie, a widz bynajmniej nie traci dobrego humoru. Bo to codzienność, nie ma co kryć, podana w nieco przesłodzonym sosie (jakoś trudno uwierzyć, że rozwiedzeni bohaterowie po siedmiu latach do siebie wracają). A jednak ją kupuję.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji