Artykuły

Operowanie Ameryki

Działalność polskich oper nijak ma się do mocy przerobowych oraz prestiżu Metropolitan Opera. Nie tylko ze względu na pieniądze. Także dlatego, że dominuje w nich model teatru etatowego, który - zdaniem Ewy Podleś - sprzyja atmosferze zawiści, pretensji i nerwów (w Metropolitan nawet do epizodu podpisuje się kontrakt z artystą). Gdzie tu miejsce na promowanie nietuzinkowych osobowości? - o polskich gwiazdach w nowojorskiej operze pisze Michał Mendyk w Newsweeku Polska.

Istnieje dziedzina show-biznesu, w której polscy wykonawcy odnoszą światowe sukcesy, występują na najważniejszych scenach i stają się gwiazdami. To opera.

Zamiast wpadać w kompleksy z powodu kolejnych klęsk na festiwalu Eurowizji, możemy je podleczyć, obserwując sukcesy naszych śpiewaków operowych. Występują regularnie na największych scenach, takich jak mediolańska La Scala, londyńskie Covent Garden czy nowojorska Metropolitan Opera. W tym sezonie na deskach najbardziej prestiżowego amerykańskiego teatru pojawi się aż pięcioro Polaków. Trzy wielkie role przypadną w udziale tenorowi Piotrowi Beczale, któremu w "Łucji z Lamermooru" Donizettiego towarzyszyć będzie, od kilku lat związany z Metropolitan, Mariusz Kwiecień, zaś w "Rigoletcie" Verdiego - sopranistka Aleksandra Kurzak [na zdjęciu]. Nie zabraknie też barytona Andrzeja Dobbera (pierwszoplanowa rola w "Trariacie") oraz Ewy Podleś, triumfalnie powracającej do Nowego Jorku po trwającej blisko ćwierć wieku przerwie.

Sezon polski

Tak polskiego sezonu nie było w Metropolitan nawet w epoce Jana Kiepury, który debiutował tutaj w 1938 roku, ani w latach 80., kiedy sukcesy świecili Wiesław Ochman i Teresa Żylis-Gara. W tej samej dekadzie debiutowała przed amerykańską publicznością Ewa Podleś, przecierając przed młodszymi kolegami szlaki transatlantyckiej kariery. - Spotykałam się wówczas z niedowierzaniem, że jestem z Polski - wspomina nasza wybitna kontralcistka. - W Ameryce otacza się kultem śpiewaków pochodzących z Rosji, Bułgarii czy Włoch. Często żartuję, że gdybym nazywała się Podlessini, o wiele szybciej osiągnęłabym dzisiejszą pozycję.

Być może polski sezon w Metropolitan sprawi, że również paszport RP stanie się przepustką na operowy Olimp. Piotr Beczała wydał właśnie monograficzną płytę w prestiżowym austriackim wydawnictwie Orfeo (w świecie opery jest to wyróżnienie spotykające wyłącznie gwiazdy, tak jak wśród wirtuozów filharmonicznych album w Deutsche Grammophon), a za Ewą Podleś ciągną po świecie tłumy fanów. Jeden z nich, hodowca kwiatów Howard Bushnell, ochrzcił nawet nazwiskiem idolki nową odmianę irysa - ponoć intensywna fioletowa barwa oraz kapryśny kształt płatków wywołały u niego skojarzenia z charakterystycznym tembrem głosu kontralcistki. Nieco bardziej wymierną wartość miał prezent, który od swojej wielbicielki otrzymała Aleksandra Kurzak. Bo któraż z diw pogardziłaby futrem z norek?

W gorszej sytuacji znajdują się polscy fani opery, bo nasze eksportowe gwiazdy trudno spotkać na rodzimych scenach. Najbliższą okazję, by ujrzeć nad Wisłą Piotra Beczałę czy Aleksandrę Kurzak, stanowić mogą... spektakle Metropolitan Opera transmitowane od początku roku na telebimie w Filharmonii Łódzkiej. Przyczyną takiego stanu rzeczy nie jest bynajmniej kapryśny charakter śpiewaków, którzy zgodnie twierdzą, że nie przepuszczą żadnej okazji, aby wystąpić w ojczyźnie. Problem tkwi w organizacyjnej niewydolności polskich teatrów: główne krajowe sceny - warszawska oraz wrocławska - planują przedstawienia z rocznym wyprzedzeniem, co trudno pogodzić z zapisanymi nieraz na kolejne pięć lat kalendarzami gwiazd. Mimo to zdarzają się wybitne inscenizacje.

Przykładem choćby legendarny już "Król Roger" Mariusza Trelińskiego, dzięki któremu na deskach Opery Narodowej spotkali się w życiowych kreacjach Piotr Beczała, Olga Pasiecznik oraz Wojciech Drabowicz (baryton, który zginął tragicznie, stojąc u progu światowej kariery).

Odwaga i trochę szczęścia

Trudno się jednak spodziewać, że którykolwiek światowy autorytet zawita do naszych prowincjonalnych teatrów w poszukiwaniu młodych talentów. Ale Dobber, Kurzak czy Beczała nigdy na to nie liczyli. Przed laty postanowili wziąć swój los we własne ręce i - wzorem amerykańskich pionierów - poszukać szczęścia na Zachodzie.

- Wciąż zaskakuje mnie, jak wiele wspaniałych głosów pojawia się w Polsce ostatnimi laty. Niestety, muszą walczyć z zacofanym systemem edukacji i małostkowością środowiska - twierdzi Beczała. - Jedynym sposobem na odniesienie sukcesu jest samodzielne zadbanie o rozwój kariery na Zachodzie. Ale to wymaga odwagi, wiedzy i odrobiny szczęścia.

Beczała często wspomina, że śpiewu uczył się od nowa podczas pobytu w austriackim Linzu, gdzie dostał pierwszy stały angaż. Aleksandra Kurzak też przyznaje, że swój sukces zawdzięcza raczej radom matki, primadonny Opery Wrocławskiej, niż staraniom pedagogów. Młodej sopranistce pomogło też bardzo stypendium fundacji Aleksandra Gudzowatego, Crescendum Est - Polonia, dzięki któremu rozpoczęła prestiżowe studia w Hamburgu. Właściwie dopiero wtedy zdecydowała się ostatecznie na karierę śpiewaczki - większą część życia poświęciła studiowaniu gry na skrzypcach.

Jedyną kuźnią oryginalnych osobowości jest u nas scena Warszawskiej Opery Kameralnej, ceniona - bardziej za granicą niż w Polsce - za wykonania muzyki dawnej. To tam debiutowała Olga Pasiecznik, dziś występująca z najlepszymi europejskimi orkiestrami barokowymi (w tym roku jej głos pojawił się m.in. w bestsellerowym nagraniu "Don Giovanniego" Mozarta pod batutą wielkiego belgijskiego dyrygenta Renę Jacobsa).

Ale większość polskich śpiewaków międzynarodowy sukces zawdzięcza wyłącznie własnemu uporowi. I, jak mówią, szczęśliwym zbiegom okoliczności. Kurzak opowiada o dwóch. Pierwszy wydarzył się na prestiżowym konkursie "Operalia" w Los Angeles. Sopranistka nie dotarła nawet do finału, jednak swoim śpiewem zachwyciła samego Placido Domingo i to do tego stopnia, że wybitny tenor przyszedł później na przedstawienie w londyńskim Covent Garden tylko po to, byjeszcze raz usłyszeć jej głos.

Drugi przypadek miał miejsce cztery lata temu: zaniemogła wtedy pewna amerykańska artystka występująca w nowojorskiej inscenizacji "Opowieści Hoffmana" Offenbacha. Agent polskiej sopranistki wykorzystał okazję i poparcie Domingo. W ten sposób Aleksandra Kurzak stała się naszą najmłodszą debiutantką na nowojorskiej scenie (miała zaledwie 27 lat).

Marka: Metropolitan

Ta historia brzmi niczym opowieść zaczerpnięta z mitologii współczesnego show-biznesu, co jednak nie powinno nikogo dziwić. To właśnie teatry operowe - istniejące od blisko czterystu lat - są pierwowzorem XX-wiecznego przemysłu rozrywkowego. Najbardziej znani śpiewacy nie zarabiają może tyle co gwiazdy pop, ale wysokość ich honorariów - liczonych w setkach tysięcy dolarów za sezon - i tak może przyprawić o zawrót głowy. Nic więc dziwnego, że również centrum współczesnego przemysłu operowego przeniosło się z Włoch do Ameryki, ojczyzny show-biznesu.

Występy na wielkich scenach europejskich, takich jak Covent Garden czy La Scala, należą wciąż do najbardziej prestiżowych. Jednak prawdziwym obiektem marzeń śpiewaków jest dziś Metropolitan Opera. Nowojorski teatr, który potrafił uczynić z dzieł dawnych mistrzów multimedialną rozrywkę na miarę XXI wieku, stał się marką globalną. W przeciwieństwie do większości ważnych scen europejskich nie stawia przy tym ani na teatralne eksperymenty, ani na tradycjonalizm, lecz na najwyższej próby rzemiosło i utrzymaną w dobrym guście widowiskowość. - Nawet w La Scali zdarzają się spektakle przy w połowie wypełnionej widowni. Tymczasem Metropolitan niemal na każdym przedstawieniu pęka w szwach - komentuje Ewa Podleś.

Gwiazda na etacie

Działalność polskich oper nijak ma się do mocy przerobowych oraz prestiżu nowojorskiego giganta. Nie tylko ze względu na pieniądze. Także dlatego, że dominuje w nich model teatru etatowego, który - zdaniem Ewy Podleś - sprzyja atmosferze zawiści, pretensji i nerwów (w Metropolitan nawet do epizodu podpisuje się kontrakt z artystą). Gdzie tu miejsce na promowanie nietuzinkowych osobowości?

Tymczasem opera, pomimo skonwencjonalizowanego charakteru, pozostaje domeną wielkich indywidualności. Dekadę temu biznes napędzali trzej tenorzy: Jose Carreras, Placido Domingo i Luciano Pavarotti; dziś komercyjnymi lokomotywami przedstawień są gwiazdy młodszego pokolenia, takie jak Ceciłia Bartoli, Bryn Terfel, Rolando Villazón czy Anna Netreb-ko. Do pierwszej ligi światowej należy też Ewa Podleś.

Za chwilę dzięki licznym rolom w Metropolitan Opera oraz nowej płycie do ekstraklasy wejdzie Piotr Beczała. Artysta, cieszący cię opinią znakomitego wykonawcy klasyki, zaskakuje na swoim albumie nietuzinkowym programem złożonym z zapomnianych utworów mistrzów włoskiego i francuskiego romantyzmu. Na odkrywcę czeka wciąż Jacek Laszczkowski, którego unikalny męski sopran zafascynował Krzysztofa Zanussiego (główna rola w filmie "Dusza śpiewa"), Małgorzatę Szumowską ("Ono") oraz wybitnego kompozytora Pawła Mykietyna. Ten ostatni wykorzystał głos Laszczkowskiego w swych "Sonetach Szekspira". W Warszawskiej Operze Kameralnej debiutowała też Anna Radziejewska, mogąca się dziś poszczycić współpracą z czołowymi operowymi awangardzistami, m.in. włoskim kompozytorem Salvatore Sciarrino.

Trudno nie zgodzić się z Piotrem Beczałą: wokalnych talentów faktycznie w Polsce nie brakuje. Ale w przeciwieństwie do Wiesława Ochmana młodzi śpiewacy nie muszą już zabiegać o wydanie paszportu. Dlatego tych najlepszych, niestety, rzadko będziemy oglądać w Polsce. Wschodnioeuropejskiej Metropolitan Opera prędko się chyba nie doczekamy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji