Artykuły

Dobrze skrojony "Dowód"

"Dowód" w reż. Andrzeja Seweryna Teatru Polonia z Warszawy gościnnie w Krakowie. Pisze Joanna Targoń w Gazecie Wyborczej - Kraków.

Sztuka zręczna, wykonanie profesjonalne - "Dowód" wyreżyserowany przez Andrzeja Seweryna zapewnia pewną przyjemność. I komfort - nic tu nie zaskakuje, wszystkie zwroty akcji przy odrobinie wysiłku dają się przewidzieć. David Auburn wie, jak napisać sztukę atrakcyjną - jego bohaterowie borykają się z licznymi problemami życiowymi, są zwyczajni jak my, a jednocześnie niezwyczajni. Mamy tu więc trudną miłość ojca i córki. Córkę opiekującą się chorym ojcem i poświęcającą dla niego swoją młodość i ambicje. Drugą córkę, która nie opiekowała się ojcem, tylko robiła karierę (wizerunek zimnej bizneswoman zostaje w odpowiednim momencie złagodzony). Ojca kochającego córkę, ale despotycznie żądającego od niej poświęcenia i podporządkowania. To życiowe problemy, które dotyczą (albo mogą dotyczyć) każdego z nas. Auburn nie uczynił jednak bohaterami ludzi takich jak my, a geniusza chorego na schizofrenię, nazywaną - słusznie czy nie - "królewską chorobą", na którą zapadają jednostki wybitne.

Geniusz jest matematykiem, co większość ludzi napawa zabobonnym szacunkiem. Taki bohater generuje kolejne tematy: córka odziedziczyła po ojcu talent, może więc i schizofrenię? Pojawia się też problem trudnych relacji między człowiekiem genialnym a człowiekiem tylko utalentowanym. Za sprawą tytułowego dowodu (błysku matematycznego geniuszu) i wątpliwości co do jego autorstwa mamy do czynienia jeszcze z kwestią kobiecą: doktorant profesora, przeglądający jego notatki, nie wierzy, że to córka, młoda i nienależąca do świata akademickiego, mogła być autorką genialnego dowodu, którego on sam nie rozumie...

Takie są tematy "Dowodu" - nie wszystkie, bo sztuka składa się z samych atrakcji. Każda strzelba wypali, każda postać ma możliwość pokazania, że w jej duszy drzemie coś innego, niż myśleliśmy, każda myśl jest obejrzana z paru stron i parę razy powtórzona, każdy dialog jest starciem racji. Nic się nie marnuje, inaczej niż w życiu i sztukach mniej broadwayowskich autorów.

Andrzej Seweryn wyreżyserował spektakl starannie i zgodnie z regułami gatunku - oglądamy dobrze skrojoną konfekcję: nic nie uwiera, nic nie ciągnie, nic nie zaskakuje. Aktorzy mają okazję stworzyć postaci krwiste i mięsiste, mogą też pokokietować publiczność (z umiarem), w czym nic złego, bo przecież przyszliśmy na występ gwiazd. I dostajemy to, czego oczekujemy. Z pewnym nawet naddatkiem - wiemy przecież, że ojca geniusza i jego równie genialną, znerwicowaną córkę grają ojciec i córka, możemy więc obserwować rodzinny duet, to, jak Seweryn uważnie partneruje córce, jak oddaje jej pole, wysuwa ją na pierwszy plan. Jak dopełniają się dwa rodzaje aktorstwa - nieposkromiona emocjonalność Marii Seweryn i profesjonalny dystans Andrzeja Seweryna.

Jeżeli zaakceptować reguły, "Dowód" ogląda się dobrze. Co prawda Łukasz Simlat (doktorant zakochany w Catherine) mógłby subtelniej pokazać targające nim emocje, a nie wylewać je kubłami w każdej sekundzie swojego istnienia na scenie. Andrzej Seweryn mógłby pilnować detali. Muzyka jak z horroru niepotrzebnie zapowiada to, co miało być niespodzianką (że Seweryn gra ducha, a nie żywego człowieka). W retrospekcji widzimy Seweryna trzęsącego się z zimna, bosego i w podkoszulku, pracującego w mróz na werandzie. Ale za chwilę, gdy wejdzie córka i zajmą się konwersacją, przestaje się trząść (choć mówi, że zimno mu jak cholera). Realizm też ma swoje wymogi.

Porządnie uszytej konfekcji teatralnej wcale nie jest w naszym teatrze wiele - zwykle ogląda się nieśmieszne farsy, koślawe dramaty z życia, niewydarzone wersje zagranicznych przebojów. "Dowód" na tym tle korzystnie się wyróżnia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji