Artykuły

Łucja śląsko-holenderska

"Łucja z Lammermoor" w reż. Berta Bijnena w Operze Śląskiej w Bytomiu. Pisze Józef Kański w Ruchu Muzycznym.

Niezmiernie trudno jest dzisiaj znaleźć tenora zdolnego dobrze śpiewać repertuar z epoki belcanta" - powiada Zdzisław Supierz, polski szef znanej holenderskiej agencji artystycznej, od ćwierci wieku z górą regularnie sprowadzający do Kraju Tulipanów polskie operowe zespoły. "Co najwyżej pięciu śpiewaków na całym świecie jest w stanie wykonać na przyzwoitym poziomie partię lorda Artura w Purytanach Belliniego" - wtóruje mu impresario z Gdańska Daniel Kotliński. Mimo to jednak zdecydował się ostatnio p. Supierz na koprodukcję z Operą Śląską podejmując ryzyko wystawienia jednego z najwspanialszych belcantowych właśnie arcydzieł operowego repertuaru, tj. "Łucji z Lammermoor" Gaetana Donizettiego, z myślą o jej prezentacji także na holenderskich scenach.

Nie była to zresztą pierwsza realizacja tego dzieła na śląskiej operowej scenie. Poprzednia jednak miała tu miejsce wiosną roku 1960, a więc blisko pół wieku temu, kiedy Opera Śląska rozporządzała innym zupełnie aniżeli dzisiaj zespołem wykonawców; warto tu może wspomnieć, że w niespełna dwa miesiące po owej kwietniowej premierze debiutował w przedstawieniu Łucji... partią Edgara młody Wiesław Ochman...

Teraz, za sprawą agencji Supierz Musie Management i przy wsparciu fundacji Stichting Internationale Opera Producties do przedstawienia dzieła Donizettiego w Operze Śląskiej pozyskano międzynarodową obsadę wykonawców i realizatorów. I tak, niezmiernie trudną - nie tylko pod względem technicznym - partię tytułowej bohaterki (w której ongiś na scenach świata odnosiła triumfy nasza wielka rodaczka Marcelina Sembrich-Kochańska, a po niej Ada Sari) kreowała w spektaklu na scenie Teatru Śląskiego w Katowicach błyszcząca od kilku lat na scenach niemieckich koreańska śpiewaczka Gaseul Cecilia Son, ujmując słuchaczy ciepłym, aksamitnym brzmieniem swego głosu, krystaliczną czystością koloraturowych biegników oraz swobodą w atakowaniu najwyższych dźwięków sopranowej skali. Partie potomków dwu zwaśnionych szkockich rodów - brata Łucji Henryka Ashtona i jej ukochanego Edgara Ravenswooda

- powierzono z kolei Włochom: barytonowi Alfio Grasso i tenorowi Francescowi Verrecchia, których nasycony gwałtownymi emocjami duet w trzecim akcie opery (pomijany w wielu innych przedstawieniach) wywarł bez wątpienia duże wrażenie. Pierwszy z nich w potężnej arii Gruda, furtesta smania na początku opery wydawał się jeszcze niedostatecznie rozśpiewany i dopiero w dramatycznym duecie Henryka z siostrą (w którym ten przymusza ją do zawarcia potrzebnego mu z politycznych przyczyn związku małżeńskiego z niekochanym lordem Bucklawem) pokazał, na co go stać; drugi od razu w pierwszym swym wejściu i duecie z ukochaną Łucją podbił serca słuchaczy, a w wielkiej finałowej arii Tombe degl'avi miei dowiódł, że istotnie jest tenorem zdolnym śpiewać prawdziwe bel canto. Mniej ciekawy (choć nie bez zalet) wydał się niemiecki bas Michael Brieske jako zamkowy kapelan i powiernik Łucji Rajmund; zwróciła natomiast uwagę walorami swego głosu polska śpiewaczka Magdalena Spytek w skromnej partii towarzyszącej bohaterce Alicji.

Rozpisałem się nieco obszerniej o śpiewakach, ale to chyba zrozumiałe w przypadku dzieła z epoki belcanta, jakkolwiek to akurat dzieło jest chyba pierwszym w dorobku tej epoki - a może i w całych dziejach operowego gatunku - gdzie z tak wielką intensywnością dochodziłby do głosu element dramatu, odzwierciedlający się także w muzyce (wystarczy przypomnieć sobie brzmienie pierwszych taktów orkiestralnego wstępu do opery). Zrozumiał to dobrze holenderski reżyser Bert Bijnen budując szereg scen o silnym dramatycznym napięciu, a w wytworzeniu właściwego klimatu całej ponurej historii (wywiedzionej z bardzo niegdyś poczytnej powieści Waltera Scotta) wspomógł go skutecznie niemiecki scenograf Marc Thurow. Można by co prawda zastanawiać się, czy potężne rusztowanie z drewnianych belek przywodzi na myśl stary zrujnowany zamek (jak być powinno), czy raczej rezydencję w budowie? Można by spytać czy córka starego arystokratycznego rodu powinna na spotkanie z ukochanym w zamkowym ogrodzie wybierać się... boso, albo dlaczego dary przynoszone nowożeńcom przez weselnych gości mają postaci przezroczystych pustych wewnątrz sześcianów? Pytań takich można by pewnie postawić więcej, ale -jak się wydaje - bez różnego rodzaju udziwnień żadne przedstawienie obejść się dziś nie może jeśli nie ma się spotkać z zarzutem staroświecczyzny. Te w Operze Śląskiej i tak nie wyglądały zbyt groźnie, a cały spektakl, jeżeli dodamy tu jeszcze pięknie śpiewające chóry oraz sprawne i kulturalne kierownictwo muzyczne Tadeusza Serafina, stanowi z pewnością cenną eksportową pozycję w repertuarze tego teatru.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji