Artykuły

Performer walczy o dusze

"Krasiński. Nie-Boska komedia. Instalacja teatralna" w reż. Pawła Wodzińskiego w Teatrze Polskim w Bydgoszczy. Pisze Michalina Łubecka w Gazecie Wyborczej - Bydgoszcz.

Obrazoburcze środki ekspresji, wiara zakurzona jak muzealny eksponat i statyści-amatorzy - czyli jak Paweł Wodziński zainstalował Krasińskiego.

Oj, nie odpoczną sobie widzowie bydgoskiej sceny! Przy okazji "Nie-Boskiej komedii" po raz kolejny otrzymujemy szansę współtworzenia przestrzeni teatralnej. Krzesła rozkładamy - jak komu wygodniej - przed wielkim domkiem dla lalek - pudełkiem, które wypełniają rekwizyty i postaci. Wygląda ono trochę jak przekrój przez biało-zielony szpitalny korytarz. Ostre światła, sterylnie czysto. Ręka reżysera umieściła w nim kilka mszalnych rekwizytów, księdza, ministranta oraz kilkunastu wiernych. Pierwsze rzędy wypełniają starsze panie i uduchowione rodziny. Z tyłu zebrała się milcząca młodzież. To pudełko to kościół - dla osób przebywających w środku. To miejsce to dziwny muzealny eksponat - dla publiczności przyglądającej się mu zza czerwonych pasów odgradzających od bohaterów. Zgodnie z tradycyjnym porządkiem obecność w kaplicy, odprawiane tam kolejne rytuały, wyznaczają rytm ludzkiego życia. Na początek - ślub. Cicha Panna Młoda i niespokojny Pan Młody. To Maria i hrabia Henryk. Ona w białej sukni i wianku, on w trampkach, wytartych spodniach i narzuconym niechlujnie wymiętym fraku. I to prawdziwy początek teatru w teatrze i gry grą.

Jak rozgryźć przedziwny romantyczny dramat misteryjny? Jak w dziele sprzed prawie dwóch wieków uchwycić współczesność? Paweł Wodziński zaopatrzył się w arsenał obrazoburczych środków. Męczeńską krew romantycznego bohatera zamienił na puszkę z czerwonym sprayem. Wyjątkowość poety, jego nieprzystosowanie do społeczeństwa zrównał z wbiciem w ortopedyczny kołnierz. Wiarę w wielkość przodków obrazował zalatującymi stęchlizną portretami rodzinnymi, a religię sprowadził do odklepanego pacierza. I chwała mu za to!

Marek Tynda wciela się postać hrabiego Henryka. Ale prawdziwym aktorem staje się dopiero jego bohater. Nie jest to performer ledwie odkrywający swoje możliwości. To szaleniec i kreator, który podstępnie wykorzystuje swój talent. Kpi ze świętości, a jednocześnie odkrywa w nich wartość, dzięki której może rządzić ludźmi. Po raz pierwszy na scenie Teatru Polskiego pojawili się statyści odgrywający rolę nie tylko tłumu, ale i znaczących bohaterów. To w ich różnorodności publiczność miała zobaczyć siebie - i to dzięki swojej przeciętności, czasem niewyraźnej artykulacji, ale niezwykłemu czarowi byli tak wiarygodni. Szczególne brawa należą się 13-letniemu Pawłowi Klimkowi, który wcielił się w rolę Orcia.

W ten poukładany stary świat wkracza nagle Pankracy (bardzo dobry Jerzy Pożarowski) - przypomina wymuskanego amerykańskiego pastora bądź przywódcę sekty, który ciepłym, świetnie modulowanym głosem opowiada o szansie na lepsze jutro.

Zderzają się więc dwa światy i dwaj performerzy. Jak bardzo obłudna wydaje się ich walka i jak miałkie są wartości, w imieniu których walczą! Prawdziwym cackiem jest scena zilustrowana muzyką Boba Marelya, kiedy nagle statyści przekraczają granicę muzealnego pudełka i pomiędzy widzami ilustrują najdziwniejsze mody - kolejne złudy szczęścia. I jeśli ktoś zarzuci, że na scenie już nic z prawdziwego Krasińskiego się nie ostało, to najwyższy czas pomyśleć, jak wiele ze starego świata nie ma żadnego dla nas znaczenia i jakich zmian naprawdę oczekujemy.

- To nie jest sztuka, a instalacja teatralna - tłumaczył przed premierą reżyser. Sztuką jednak było zobaczyć w przebrzmiałych tekstach tak bolesną prawdę o współczesności zawieszonej w niebycie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji