Artykuły

Zlepy słowno-lalkowe

"Sklepy cynamonowe" w reż. Franka Soehnle w Białostockim Teatrze Lalek. Pisze Paweł Brylski w Teatrze.

Nie było lepszego momentu w roku na premierę "Sklepów cynamonowych". Właśnie "nadeszły żółte, pełne nudy dni zimowe. Zrudziałą ziemię przykrywał dziurawy, przetarty, za krótki obrus śniegu" ("Ptaki"). "Tygodnie te stały pod znakiem dziwnej senności" ("Manekiny"). To o tej porze roku Jakub, ojciec Józefa, domorosły demiurg, podejmował swoje najbardziej dwuznaczne przedsięwzięcia i najdziwniejsze eksperymenty z materią. Również o tej porze niemiecki reżyser i twórca lalek Frank Soehnle, we współpracy z austriacką scenografką Sabine Ebner i zespołem Białostockiego Teatru Lalek, dał premierę spektaklu opartego na opowiadaniach zawartych w pierwszej książce Brunona Schulza.

Frank Soehnle studiował w Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej i Teatralnej w Stuttgarcie. Był współtwórcą i, w latach 1987-1990, dyrektorem artystycznym Teatru Lalkowego w Karlsruhe. W 1991 roku założył Teatr Lalkowy w Tybindze. Gościnnie pokazywał przedstawienia w wielu krajach Europy, w Azji i obu Amerykach. Ma na koncie szereg nagród, w tym Grand Prix IV Międzynarodowego Festiwalu Solistów Lalkarzy w Łodzi (2005) za przygotowany z Vanessą Valk spektakl "Seule au bain" na podstawie tekstów Jeana Cocteau.

Ograniczona warstwa fabularna opowiadań Brunona Schulza może stwarzać wrażenie nieteatralności. Uscenicznienie tego rodzaju prozy może stanowić trudne zadanie, jednak wszystko zależy od sposobu uprawiania teatru - dla niektórych proza Schulza staje się wymarzonym punktem wyjścia scenicznej pracy. Takim teatrem może być teatr przedmiotu, plastyczny czy lalkowy. Wtedy opowiadania Schulza mogą okazać się tekstami ekstrateatralnymi.

Lalka jest świetnym narzędziem inscenizacji "Sklepów cynamonowych" poprzez swój połowiczny status, poprzez swoiste stanie-w-pół-drogi między przedmiotem a człowiekiem. Lalka istnieje na zetknięciu człowieka z materią - i wszelkie fantastyczne pomysły, jakie wynikają z tego zetknięcia, da się odczytać w akapitach prozy Schulza. Zacieranie granicy między człowiekiem a materią, panmaterialność świata, umowność rzeczywistości czy, że tak się wyrażę, gramateria świata, czyli taka natura świata, w której materia podejmuje permanentną grę - to genius literatury drohobyckiego pisarza, który teatr lalkowy może wydobyć.

Za trafny uważam pomysł reżysera, by w teatralnych "Sklepach cynamonowych" wydobyć na pierwszy plan temat przemijania, utraty ojca, a szerzej - bliskich. Panmaterialność w prozie Schulza ma (między innymi) sens eschatologiczny. Falująca, zmienna materia, która tymczasowo przybiera różne formy, również formy nas i naszych bliskich, stanowi odmianę życia wiecznego. Śmierć, znikanie z oczywistej płaszczyzny codziennego obcowania, przechodzenie na tamtą stronę, jest powrotem do obiegu wiecznie żywej materii. Świadomość parareligijna - obcowania naszych zmarłych wokół nas, we wszystkim, co nas otacza - uspokaja, oswajając ze śmiercią.

"Sklepy cynamonowe" Franka Soehnle to spektakl o Jakubie, jego przemijaniu, zanikaniu. Za scenariusz posłużyły te opowiadania z książki Schulza, które dzieją się zimą i w których obecny jest ojciec i jego przedsięwzięcia/eksperymenty. Zrezygnowano zatem z opowiadań letnich, dziejących się pod nieobecność ojca. Jakub jest animowany przez aktorów za pomocą kilku rodzajów i wielkości lalek: marionetek, przedmiotów i quasi-jawajek. To zresztą, co się na scenie BTL-u dzieje z Jakubem, stanowi walor spektaklu.

Lalkowe rozwiązania i poprowadzenie postaci ojca, jak również plastyczne przedstawienie jego zanikania robią świetne wrażenie. Początkowo naturalnych rozmiarów twarz Jakuba wyłania się z ruchomych, podwieszonych u pułapu, przypominających płaszcze fałd materiału, samoistnie ożywających sukien. Wkrótce sylweta Jakuba jest poruszana (grana) przez dwóch aktorów. W kolejnych sekwencjach ten hieratyczny starzec będzie coraz częściej przedstawiany przez dwóch, trzech aktorów, w kilku postaciach jednocześnie. Jakub występuje zawsze w kontekście wielości, jakby to, co niepojęte i przekraczające powierzchowne postrzeganie, musiało wykraczać poza jednostkowy byt. Pojawia się marionetka ojca, w ten sposób zostaje zasygnalizowany proces malenia, zanikania. Zaraz potem reżyser wprowadza na scenę kolejne wcielenie Jakuba, poruszaną przez dwóch aktorów lalkę przypominająca jawajkę. Dzieje się coś intrygującego: jawajka zaczyna animować marionetkę, wzmaga się lalkowatość i sztuczność. Jakub jest zdziwiony swoją lalkową naturą, bawi się sobą-marionetką. Podczas wygłaszania "Traktatu o manekinach" Jakub jest obecny na scenie w trzech postaciach. W ten sposób Frank Soehnle i jego aktorzy plastycznie, metaforycznie i sugestywnie pokazują złożoność, meandryczność wyobraźni Jakuba, bawiący się zestawieniami różnych koncepcji umysł twórcy, a także odnajdywanie przez Jakuba swojej materialnej istoty.

Zanim ojciec zniknie wemknięty w mieszek, jako czynią łątkom, z głowy największego, realnej wielkości upostaciowienia Jakuba - wychodzi najmniejsza, mniejsza od występujących dotąd, laleczka. To już nie marionetka, lecz właściwie przedmiot. Mieszczący się w dłoni Jakub - uprzedmiotowiony i zdeformowany, zrobiony z komiwojażerskiego krawata, schowa się w podłodze; stając się częścią materii, spotka się z przeznaczeniem każdego bytu.

Godzinny spektakl zaczyna się i kończy zdaniem otwierającym ostatnie opowiadanie cyklu, "Noc wielkiego sezonu": "Każdy wie, że w szeregu zwykłych, normalnych lat rodzi niekiedy zdziwaczały czas ze swego łona lata inne, lata osobliwe, lata wyrodne, którym jak szósty, mały palec u ręki, wyrasta

kędyś trzynasty, fałszywy miesiąc".

Scenografią spektaklu, dziejącego się w wyabstrahowanym i ułomnym skrawku czasu, czasie poza czasem, jest nieduży pokój. Sceną, na której dzieją się wydarzenia, jest rodzaj podestu: drewniana podłoga z wysuwanymi wertykalnie szufladkami, co w sposób nieco uproszczony, jednak trafny, odsłania ukrytą pod pozornie jednolitą powierzchnią złożoność.

Z tyłu sceny, w ramie okiennej, wyświetlane są subtelne wizualizacje: tytuły kolejnych opowiadań, zapis fragmentów opowiadań recytowanych przez aktorów, a także elementy scenograficzne, jak na przykład żółte skrawki sypane przez aktorki na samym początku spektaklu. Te skrawki to jednocześnie ptasie piórka, ścinki materiału, ale i fragmentaryczne kadry wspomnień.

Frank Soehnle reżyseruje zimowe opowiadania "Sklepów cynamonowych" w kolejności znanej ze zbioru Schulza, w tekst interweniuje rzadko i, z nielicznymi wyjątkami, są to interwencje wytłumaczalne rytmem przedstawienia, a nie redystrybucją sensów. Do każdego opowiadania reżyser dobiera rekwizyt: główki ptaków, manekina krawieckiego z dowieszonymi, umożliwiającymi animację rękami, plastikowe półprzezroczyste prostokąty spełniające rolę ekscytujących wystaw sklepów "cynamonowych". Wszystkie te rozwiązania są atrakcyjne wizualnie i sprawiają, że spektakl dobrze wychodzi na zdjęciach.

W przedstawieniu bierze udział sześć osób: trzy aktorki i trzech aktorów. Taki skład pozwala na eksploatowanie zawartych w tekście Schulza napięć między tym, co kobiece, a tym, co męskie. Jeżeli można uznać, że ten pierwiastek odgrywa rolę w spektaklu Białostockiego Teatru Lalek, to dzieje się tak dzięki świetnej Izabeli Wilczewskiej, występującej gościnnie w roli Adeli. Pomysłowo rozegrano perwersyjny antagonizm Adeli i Jakuba. W "Ptakach" Schulz opisuje, jak Jakuba do śmiechu graniczącego z ekstazą doprowadzał ruch palca Adeli symulujący łaskotanie; w białostockim spektaklu aktorka łechta sznurki marionetki. Takie koncepty zostają w pamięci i pobudzają wyobraźnię.

Reszta obsady sprawuje się nienagannie we fragmentach lalkowych i plastycznych. Gorzej, że spektakl momentami zbliża się niebezpiecznie do formuły teatru lekturowego, przywodzi na myśl spopularyzowane ostatnio książki audio. Obszerne fragmenty opowiadań recytowane, a wręcz czytane przez aktorów drażnią swoją kanciastością, arcytrudną do uniknięcia, gdy nad niezwykle subtelną materią języka Schulza pracują artyści lalki, nie słowa - w dodatku pod kierownictwem reżysera z innego kręgu językowego. Przyjąłbym tę pałubowatość jako coś adekwatnego do świata opowiadań Schulza. Mam jednak nieodparte wrażenie, że chropowatość narracji nie jest zamysłem, ale wypadkiem przy pracy.

Tam, gdzie teatr jest w pełni lalkowy, gdzie rozwiązuje sploty narracji za pomocą plastyki i gry przedmiotem, maską, suknem i wspomnianymi kilkoma rodzajami lalek - białostocki spektakl jest świetny. Cóż, kiedy są spore fragmenty spektaklu, w których lalek wydaje się za mało, a za dużo jest czytanego z kartek słowa. Kiedy ze sceny pada znany postulat Jakuba: "mniej treści, więcej formy", chciałoby się dobrodusznie zażyczyć tego samego od przedstawienia. Frank Soehnle znalazł klucz do Schulzowskiej

prozy, wykazał się niebywałą zdolnością inscenizacji tych tekstów; szkoda, że z tej zdolności nie skorzystał bezwarunkowo i do końca.

***

Paweł Brylski - literaturoznawca, poeta, grafik. Zajmuje się twórczością Brunona Jasieńskiego i Brunona Schulza. Był sekretarzem Jerzego Ficowskiego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji