Artykuły

Na poważnie i na wesoło

"Nauka latania"w reż. Adama Ziajskiego z Teatru Strefa Ciszy w Poznaniu i "Nordost" w reż. Grażyny Kani z Teatr im. Konieczki w Bydgoszczy na XXXIII Krakowskich Reminiscencjach Teatralnych. Pisze Joanna Targoń w Gazecie Wyborczej - Kraków.

Dwa spektakle pokazywane w drugi dzień Reminiscencji nieoczekiwanie się zrymowały. W obydwu publiczność została sterroryzowana. Tylko że w pierwszym niegroźnie i zabawowo, w drugim - przeciwnie.

Teatr Strefa Ciszy zafundował nam, pod mylącym tytułem "Nauka latania", godzinę w czymś w rodzaju więzienia. Już od wejścia widzowie byli sztorcowani, dzieleni, numerowani. Dostaliśmy po tabliczce z numerem - po wejściu do sali Łaźni okazało się, że numery wyznaczają nam miejsca na rozchybotanych łóżkach. Ściśnięci po parę osób na łóżkach, zagrodzeni łańcuchami, musieliśmy wykonywać to, czego chcieli od nas umundurowani strażnicy. Nic groźnego - trzeba było składać papierowe samolociki, jeść chrupki, nadmuchiwać baloniki, rzucać poduszkami, wytwarzać bańki mydlane. Zapewne nasze posłuszeństwo wobec głupawych rozkazów miało udowodnić, że człowiek w sytuacji przymusowej jest gotów zrobić wszystko, co mu każą, ale na sali panował nastrój niezobowiązującej zabawy, niesubordynacja (np. obrzucenie chrupkami strażników, niezłożenie samolociku) nie była karana, a rozchichotani widzowie ani na chwilę nie zapominali, że to tylko teatr, w którym nic złego się nie może stać. Po spektaklu zostały nam piórka z rozprutych poduszek we włosach i rozgniecione chrupki na ubraniach, a nie refleksje na temat gotowości do poddania się presji władzy.

Po łaźniowo-strefowych figlach pojechaliśmy do Rotundy na "Nordost" [na zdjęciu]. Oczywiście serio porównać tego przedstawienia z "Nauką latania" nie można - tam zabawa (z ambicjami), tutaj prawdziwa historia z prawdziwymi ofiarami. Torsten Buchsteiner rozpisał historię czeczeńskiego ataku na teatr na Dubrowce na relacje trzech kobiet: Czeczenki Zury (Dominika Biernat), Rosjanki Olgi (Beata Bandurska) i Łotyszki Tamary (Anita Sokołowska). Wszystkie są wdowami - mąż Zury zginął we własnym domu, zastrzelony w oknie, mąż Tamary po powrocie z Czeczenii popełnił samobójstwo, mąż Olgi zginął w teatrze na Dubrowce; wybrał się na "Nord-Ost" z żoną i córeczką.

Dlaczego Buchsteiner wybrał kobiety na bohaterki swojej sztuki? Pewnie dlatego, że chodziło mu o osobiste, rzec można prywatne, spojrzenie na wojnę. Kobiety nie mówią o polityce, ale o życiu przez nią złamanym. Trochę to podejście jest schematyczne, ale akurat w tym wypadku skuteczne. Pozwala na ostrzejsze - bo z pozycji wykluczonych z politycznych gier - spojrzenie na wojnę. Bojowniczka Zura szybko orientuje się, że i ona, i pozostałe "czarne wdowy" biorące udział w ataku, traktowane są przez towarzyszy instrumentalnie. Tamara, lekarka uczestnicząca w akcji odbicia zakładników, widzi głupotę, nieudolność i pychę mężczyzn prowadzących negocjacje i całą akcję, co doprowadza do śmierci zakładników.

Grażyna Kania wyreżyserowała ten potrójny, przeplatający się monolog skromnie i surowo. Czarna scena, trzy czarne krzesła, trzy mikrofony i trzy telewizyjne ekrany. Na ekranach oglądamy ekspozycję: Olga, Zura i Tamara opowiadają o sobie, o tym co zdarzyło się w ich życiu przed fatalnym wieczorem w teatrze. Gdy przechodzą do relacji z owego wieczoru, wychodzą na scenę, siadają na krzesłach. Zmienia się też sposób opowiadania na bardziej ekspresyjny; aktorki grają, nie opowiadają. Chwilami ten naddatek teatru przeszkadza, sama relacja ma przecież wystarczającą siłę. Ale mimo to spektakl trzyma w napięciu, także dzięki aktorkom, którym po obejrzeniu przedstawienia wybacza się te parę momentów sentymentalnego aktorzenia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji