Artykuły

Współczesnego Konrada droga do wyzwolenia

"Wyzwolenie" w reż. Waldemara Zawodzińskiego w Teatrze im. Jaracza w Łodzi. Pisze Anna Szymonik w Teatrze.

Na pustej, ciasnej scenie, w otoczeniu widzów, stoi dziesięciu młodych chłopaków. Jedni rozmawiają, inni zdają się głęboko zamyśleni. Wszyscy trzymają w dłoniach tabliczki z numerami. Panuje nastrój oczekiwania. W pewnej chwili na scenę wchodzi elegancka kobieta i słowami Wróżki z jedenastej sceny pierwszego aktu dramatu prowadzi casting na Konrada. Atmosfera staje się nerwowa, po twarzach młodych aktorów widać, że każdy z nich bardzo chce być wybrany do tej roli.

I nic dziwnego. Mickiewiczowski Konrad z III części "Dziadów" u Wyspiańskiego ma odegrać niebagatelną rolę. Ma wyzwolić ducha narodu z pęt tradycji romantycznej, która, lokując swe ideały w sferze ducha, odciąga naród od teraźniejszości, od życia, sprawia, że Polska staje się dla niego dziedzictwem przeszłości otoczonym kultem duchowym, przestaje istnieć i przemienia się w marzenie. Oznacza to dla narodu bezwład, unicestwienie woli, brak jakiegokolwiek czynu, a w rezultacie - śmierć. Dlatego Konrad walczy o nową sztukę - współczesną, będącą czynem i rzeczywistością, sztukę prawdziwą, która obudzi wolę, i odrodzoną, bo wyniesiona na ołtarze poezja w rezultacie stała się powtarzanym bezmyślnie przez wszystkich bogoojczyźnianym frazesem.

Do tak poważnej misji Wyspiański nieprzypadkowo wybrał postać stworzoną przez Mickiewicza. Konrad to wieszcz pragnący władać duszami ludzkimi, Prometeusz odpowiedzialny za losy ojczyzny i cierpiący za miliony. Tylko on jeden mógł spełnić rolę wyznaczoną przez Wyspiańskiego.

Inaczej jest w spektaklu Waldemara Zawodzińskiego. Casting na Konrada tak naprawdę wygrywają wszyscy kandydaci i wszyscy będą próbowali podołać misji. Postać Konrada staje się w ten sposób przedstawicielem całego młodego pokolenia, które buntuje się przeciwko przekazanej mu tradycji ojców. Ma przy tym jednak mniej wewnętrznej siły. W drugim akcie, jedynym pozostawionym w całości, bez skrótów, Konrad nie dyskutuje z Maskami, lecz z sobą samym rozszczepionym na dziesięć postaci. Sam ze sobą się kłóci, siebie samego przekonuje i sobie samemu skacze do gardła. W toku gwałtownej, burzliwej rozmowy wydaje się coraz bardziej zagubiony i jakby coraz mniej pewny swoich racji. Może dlatego, że dyskusja toczy się nad ciałem Ojca, który w jednej z wcześniejszych scen przestrzegał przed miłością do Muzy i kazał podążać zawsze za jego myślą i słowem.

Ten centralny akt "Wyzwolenia", który, można by rzec, rozgrywa się w umyśle bohatera, Zawodziński ubiera jedynie w meta teatralną ramę, którą tworzą zakulisowe rozmowy Konrada z Reżyserem i Muzą w akcie pierwszym oraz zakończenie przedstawienia Polski współczesnej. Finał ten zada Konradowi poważny cios. Oto spektakl, który miał być nową, odrodzoną i prawdziwą sztuką, okaże się zwykłym udawaniem i fikcją. Po występie aktorzy pójdą do domu, wrócą do prawdziwego życia, Muza będzie wdzięczyć się do oklaskujących ją widzów, a reżyser skwituje sztukę słowami: "Chwila złudy. / Teraz wieńce nagrodzą nam fikcyjne trudy". Konrad zostanie w teatrze sam. Porażkę bohatera odczuwa się dotkliwie dzięki nietypowej aranżacji przestrzeni spektaklu. Przypomnijmy: akcja dramatu Wyspiańskiego rozgrywa się "na scenie teatru krakowskiego" i wprowadza widza w świat teatru zazwyczaj mu niedostępny. Zawodziński podkreśla to, umieszczając widownię na scenie. Krzesła dla widzów ustawione są w głębi sceny i po jej bokach w taki sposób, że aktorzy grają na tle rzeczywistej, pustej widowni. To w jej kierunku kłania się Muza po przedstawieniu Polski współczesnej. Dzięki takiemu zabiegowi przestajemy być widzami, stajemy się raczej świadkami wydarzeń rozgrywających się wśród nas. Tu, niemal między nami, w pierwszym akcie siedzi Muza w jedwabnym szlafroku. Tu pojawia się Reżyser sporadycznie wydający przez mikrofon polecenia oświetleniowcom. Co jakiś czas przez scenę przechodzi Rekwizytor lub jakiś aktor w dziwacznym kostiumie. Jesteśmy niczym chór robotników z pierwszego aktu dramatu. Zdaje się, że zaraz ktoś zapyta słowami rozpoczynającymi "Wyzwolenie": "Kto ci ludzie pod ścianą? Cóż tu czynić im dano?".

Pomysł teatru w teatrze zyskuje u Zawodzińskiego dodatkowe znaczenie, kiedy uświadomimy sobie, że do roli Konradów reżyser zaangażował studentów trzeciego roku Wydziału Aktorskiego łódzkiej Filmówki, a przeprowadzającą casting w pierwszej scenie Wróżką jest Zofia Uzelac - dziekan tego wydziału. Studenci czasem się mylą, czasem przekrzykują, a czasami któryś potknie się o stołek pozostawiony na scenie przez Reżysera. Ale chyba właśnie o to Zawodzińskiemu chodziło: Konrad-Maska z drugiego aktu to właśnie taki student - młody, twórczy, pełen wzniosłych ideałów, nowatorskich pomysłów i chęci działania. Jednak jego myśli są jeszcze nieuporządkowane, dlatego nie mają szansy przeistoczyć się w czyn, nie wyzwolą ducha narodu. Zwłaszcza po tym, jak zachowanie aktorów po zakończeniu spektaklu brutalnie sprowadzi Konrada na ziemię.

W interpretacji Waldemara Zawodzińskiego "Wyzwolenie" staje się więc dramatem o duchowym i umysłowym dojrzewaniu. Myśli Konrada dopiero się kształtują, ścierają się różne zakorzenione w nim postawy. Konrad próbuje wyzwolić samego siebie - ma wolę, ale nie potrafi przemienić jej w czyn.

Ostatnia scena sztuki przyniesie ostateczną klęskę bohatera. To jeden z najbardziej niesamowitych momentów spektaklu. Bohater znów jest sam, i znów wprowadza nas w świat swojego umysłu. Niespodziewanie spod ziemi wynurza się wielka przypominająca kontener na śmieci łódź kierowana przez Widmo Ojca (Roman Komassa), ze stosem nagich ciał dziewięciu młodych Konradów. Widmo przybywa, by zabrać ze sobą ostatniego z nich. Bohater jednak nie podda się łatwo. Dochodzi do brawurowej walki modelowanej kolorowym światłem, toczonej w rytm żywiołowej muzyki. Walki jakby żywcem przeniesionej ze współczesnych filmów sensacyjnych, w której bohater nieraz ląduje na ziemi lub jest brutalnie ciskany o ścianę, a jednocześnie przypominającej trochę wojowniczy taniec. Konrad walczy, lecz coraz wyraźniej widać, że nie ma szans na zwycięstwo. Widmo-Charon to zarazem Geniusz, który ma moc sterowania ludzkimi umysłami - takiej sile Konrad prędzej czy później będzie musiał ulec. I rzeczywiście - Widmo triumfuje, a ciało ostatniego Konrada również ląduje na łodzi. Zawodziński kończy więc sztukę inaczej niż Wyspiański. Czwarty wieszcz dawał nadzieję na wyzwolenie, tu nie jest ono możliwe.

***

Anna Szymonik - absolwentka polonistyki Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji