Artykuły

Prezent na jubileusz

I Festiwal Teatrów Muzycznych w Gdyni. Podsumowuje Katarzyna Fryc w Gazecie Wyborczej - Trójmiasto.

Gdyński Festiwal Teatrów Muzycznych za nami. Nie wszystkie zaproszone sceny pokazały klasę, ale warto było zobaczyć wszystkie spektakle, by móc porównywać je ze sobą.

Zorganizowany po raz pierwszy Festiwal Teatrów Muzycznych, prezent gdyńskiego teatru dla swojej widowni z okazji jubileuszu półwiecza tej sceny, zakończył się owacjami po wtorkowym koncercie "Najlepsze z Romy - show". Wyjątkowo ciepło przyjęty przez publiczność koncert artystów stołecznego Teatru Roma (wśród nich są aktorzy wywodzący się z gdyńskiej sceny i absolwenci naszego studium wokalno-aktorskiego, np. Tomasz Steciuk), którzy wystąpili z piosenkami z najlepszych inscenizacji Romy ("Grease", "Akademia Pana Kleksa", "Upiór w Operze", "Miss Saigon" i inne), był najlepszym zwieńczeniem cyklu festiwalowych prezentacji.

Trwały one od 28 marca do 22 kwietnia. W ich trakcie warszawska Roma, jako jedyny teatr, pokazała się aż dwukrotnie. Poza wtorkowym koncertem zobaczyliśmy także brawurowo zagrany monodram "Moja mama Janis" ze świetną rolą Jolanty Litwin-Sarzyńskiej [na zdjęciu] w roli dziewczyny z małego miasteczka zafascynowanej charyzmą Janis Joplin. Aktorka, obdarowana znakomitym jazzowym głosem i scenicznym temperamentem, z łatwością komunikowała się z gdyńską widownią, która od razu dała się uwieść historii Joanny w czerwonym płaszczu. Z pewnością też Litwin-Sarzyńska zasługuje na miano najlepszej aktorki tego festiwalu. Ale o tym, czy dostanie ten tytuł, zadecydują głosy widowni, która wrzucała kupony do urn. Wynik plebiscytu poznamy w połowie maja na koncercie z okazji 50-lecia gdyńskiej sceny. Ja trzymam kciuki za Litwin-Sarzyńską.

Z dobrej strony pokazali się artyści Teatru Studio Buffo, którzy przywieźli do Gdyni legendarny spektakl "Metro". Może jego świeżość i sława trochę już zwietrzały, a niektóre aranżacje muzyczne zaczynają trącić myszką, ale widowni nadal podobają się kolejne pokolenia wyjątkowo zdolnych wykonawców i energia, z którą wychodzą na scenę. "Metro" to jedyny festiwalowy spektakl, który pokazano dwa razy, bo bilety szły jak woda.

Musical "Człowiek z La Manchy", przywieziony przez Teatr Muzyczny z Łodzi, trójmiejska publiczność porównywała z pewnością z gdyńską inscenizacją, którą przed laty wyreżyserował tu Jerzy Gruza. I choć spektakl Gruzy do dziś ma swoich wielbicieli, przedstawienie z Łodzi również przyjęto bardzo ciepło (z uwertury do "Człowieka z La Manchy" pochodził motyw muzyczny, witający widzów przed każdym festiwalowym przedstawieniem). A dysponujący mocnym głosem i dużym doświadczeniem odtwórca tytułowej roli, Zbigniew Macias, wyrasta na faworyta nagrody za najlepszą rolę męską.

"Zemsta nietoperza" w wykonaniu artystów z Poznania zgromadziła głównie starszą widownię. Sala pękała w szwach, bo klasycznej operetki - nawiązującej do XIX-wiecznej tradycji scenicznej - nie wystawiano w Gdyni od lat. A widać, że starsze pokolenie jest jej spragnione.

Na drugim biegunie teatralnej konwencji jest poszukujący i eksperymentalny musical "Śmierdź w górach" Teatru Capitol z Wrocławia, który miał iskrzyć niebanalnym dowcipem i bawić do łez. Mnie nie ubawił, raczej wynudził.

Słabo wypadł też "Rent" Teatru Rozrywki w Chorzowie w reżyserii samego Ingmara Villqista. To spektakl, z którego uleciała energia, część artystów nie dorównywała wokalnie powierzonemu im zadaniu, a tłumaczenie tekstu z pewnością wymaga poprawek.

Ale czym jest prawdziwy kicz i amatorszczyzna w teatrze, przekonałam się dopiero na przykładzie inscenizacji, niezłego skądinąd, materiału scenicznego, jakim jest "42nd Street" w wykonaniu Gliwickiego Teatru Muzycznego. Zgroza! Część publiczności nie dotrwała do końca.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji