Artykuły

Urok wiedeńskich salonów

"Zemsta nietoperza" w reż. Tomasza Janczaka w Teatrze Muzycznym w Lublinie. Pisze Adam Czopek w Naszym Dzienniku.

Najnowsza inscenizacja tej popularnej operetki Johanna Straussa - syna to barwne, roztańczone przedstawienie o wartkiej, dynamicznej i prowadzonej z humorem akcji. Na scenie króluje duch dobrej zabawy zrealizowanej zgodnie z autorskimi didaskaliami i szacunkiem dla tekstu Juliana Tuwima. Ten świetny tekst, mimo że liczy ponad 70 lat, nie stracił nic ze swojej atrakcyjności.

Spektakl z pozoru może wydać się zbyt tradycyjny. Tomasz Janczak, debiutujący w roli reżysera, niczego na siłę nie unowocześnia. Pozostaje w Wiedniu w czasach, gdy frak był męskim strojem obowiązkowym, a panie nosiły gorsety i piękne, kolorowe suknie. Cyzelując teatralne szczegóły, wykreował świat wiedeńskich salonów, sali balowej księcia Orlowsky'ego i cesarsko-królewskiego więzienia. Na szczęście niczego nie realizuje dosłownie, ale traktuje to wszystko z dużym dystansem, więc widz nie ma wrażenia, że przenosi się w zamierzchłą przeszłość. Udało się też reżyserowi uniknąć mocnych przerysowań tak częstych w wielu inscenizacjach "Zemsty nietoperza". W sumie całość urzeka lekkością i wyraziście zarysowaną intrygą, która jest motorem napędowym akcji szalonej nocy, podczas której dochodzi do nieprawdopodobnych zdarzeń. Warto jeszcze choćby tylko wspomnieć o efektownej scenografii i kostiumach oraz scenach baletowych w drugim akcie.

Jednak lubelska "Zemsta" to przede wszystkim galeria barwnych i zabawnych typów wiedeńskiej arystokracji realizowanych z pełnym powodzeniem i lekkim dystansem przez odtwórców głównych ról. W ich zachowaniach widać zupełnie współczesne odniesienia. Bohaterką wieczoru była Renata Drozd w roli Rozalindy, która nie tylko świetnie śpiewała, ale również zaprezentowała się z jak najlepszej strony jako obdarzona wdziękiem i niemałą vis comica aktorka. Dzielnie dotrzymywała jej kroku dysponująca srebrzyście brzmiącym sopranem Iwona Socha, która była urokliwą, pełną wdzięku i temperamentu pokojówką Adelą. Tomasz Janczak (reżyserując sam siebie) ujmował jako uwodzicielski Gabriel Eisenstein. Krzysztof Marciniak wykreował postać Alfreda, któremu w głowie tylko amory i śpiew. Interesującą kreację stworzył Grzegorz Szostak jako Frank, dyrektor więzienia. Katarzynie Żychowskiej w roli ekscentrycznego księcia Gigi Orlowsky'ego zabrakło przekonania do kreowanej postaci.

Trzeci akt to przede wszystkim wspaniały popis aktorstwa Romana Baranowicza, który z roli Froscha, zapijaczonego więziennego dozorcy, zrobił autentyczną perełkę. Każdy jego ruch i kwestia wywoływały salwy serdecznego śmiechu. Przedstawienie bardzo rzetelnie i w dobrych tempach prowadził od dyrygenckiego pulpitu Artur Wróbel, debiutujący w roli kierownika muzycznego. Uznanie budziła precyzja prowadzenia scen ansamblowych. Jednak pięknej muzyce Straussa (szczególnie w uwerturze) przydałoby się nieco więcej lekkości, tanecznej finezji oraz bardziej wyrazistego rubata i straussowskich smaczków. Premiera zakończyła się wielominutową owacją na stojąco, z czego należy wnosić, że magia klasycznej operetki nadal ma swoich zaprzysięgłych wielbicieli.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji