Uroki Zmierzchu
Wyłóżmy z miejsca karty na stół: prapremiera polska "Zmierzchu" Izaaka Babla - na scenie Starego Teatru - jest wydarzeniem artystycznym. Sztuka o środowisku żydowskim przedrewolucyjnej Odessy - która jednocześnie przestaje być dramatycznym obrazem tylko tego środowiska. Zmierzch władzy patriarchalnej starego, ale jeszcze w pełni sił, Mendla Krzyka - półwozaka i pół przedsiębiorcy, niby tkwiącego w getcie, lecz szanowanego wśród rosyjskiego otoczenia w roli gospodarza, ten zmierzch patriarchy-osiłka przybiera niemal na oczach widowni postać przenośni: oto początek końca starych czasów, w których nie liczą się już tradycje i przyzwyczajenia grup ludnościowych, ani przesądy rasowe. Przeżyła się cała epoka w tej części Europy, pomieszanej ze Wschodem - skąd niebawem nadpłynie gwałtowna fala nowego.
Sztuka Babla nie zawiera ani jednego słowa o rewolucji, tak - jak nie zawiera, pozornie, drapieżnych znamion konfliktów społecznych o szerokim wymiarze. Specyficzny koloryt obyczajowości żydowskiej i równie specyficzny humor "żydowskich mądrości" - nie ogranicza jednak tzw. wielkiego oddechu pisarskiego Babla. Ten mały światek rodziny Krzyków staje się czymś więcej, aniżeli często spotykany u twórców pochodzenia żydowskiego - liryczny opis biedoty z getta w każdym zakątku kuli ziemskiej. Postacie "Zmierzchu" są wtopione w rosyjski grunt; choć ów grunt staje się u Babla terenem penetracji ogólnoludzkich. Stąd też nie spotkamy w odeskiej Mołdawance potulnych, przerażonych antysemickim nastawieniem - małych kramikarzy - ani oderwanych od rzeczywistości myślicieli, zatopionych w świętych księgach. Autor przekaże obraz ich postaw i działania - w formach mitologicznych. Bez żadnej sztuczności, bez naruszania prawdopodobieństwa psychologicznego.
Mendel, Benia i Lowka Krzykowie - czyli właściciel przedsiębiorstwa przewozowego, jego syn - szef przyszłej bandy, a później dowódca dość dziwnego pułku rewolucyjnego oraz drugi syn - kawalerzysta carski, to zupełnie nietypowe sylwetki tradycyjnej literatury żydowskiej. Głowa rodziny, legendarny siłacz, gospodarz całą gębą - królujący w półwiejskiej zagrodzie i na miejskiej ulicy portowej - i Benia, podmiejskt elegant, ale już prawie gangster - to dwie główne osoby dramatu, dwie podobizny jednego człowieka - przedzielone epokami. Zmierzch jednego, jako reprezentanta siły rozpoczyna dzień i noc drugiego, młodszego.
"ZMIERZCH" jest próbką świetnej literatury. W zdawałoby się prościutkich formach i niewymyślnym toku fabularnym, złożonym z luźnych epizodów. Krótkie opowiadanie stanowi bowiem najmocniejszą stronę warsztatu pisarskiego Babla. Ale te, jakby niescementowane cegły - tworzą przecież zastanawiającą budowlę dramatyczną. Nawet, jeśli bardzo wymagającemu krytykowi zabrakłoby w tworzywie sztuki kilku lub kilkunastu kwestii dopełniających tu i ówdzie przerzedzoną konstrukcją poszczególnych wątków - dla mocniejszej wymowy całości.
Znakomicie rozegrał Babel sprawę folkloru żydowskiego, w którym nikt nie może się doszukać cienia kompleksów rasowych. Rzecz jest poprowadzona tak czysto, że aż budzi podziw dla pisarskiego kunsztu. Nawet partie komediowe nie wpadają w ryzykowne koleiny deformacji.
Tu, zresztą należą się niezdawkowe słowa uznania reżyserowi spektaklu w Starym Teatrze - Jerzemu Jarockiemu, właśnie za uniknięcie groteskowych przegięć inscenizacyjnych i za reżyserskie propozycje modelowania postaci sztuki. Wiadomo bowiem, jak łatwo można się ześliznąć po modnych dziś gładziznach groteski społeczno-obyczajowej w pogoni za tanim efektem satyrycznym. Jarocki, moim zdaniem, wyczuł bardzo trafnie aluzyjno-dowcipny zamysł Babla, spowijający trochę, egzotycznym muślinem - tragiczność losów ludzkich, które są podbudowane jednak humanistyczną wiarą w człowieka. Dzięki temu spektakl zachował swą ostrą charakterystyczność, ale nie uległ wulgarnym pogrubieniom.
Potwierdzeniem tego była kapitalna scena w knajpie, z lampami i chórem, jakby żywcem wyjętym z Brueglowskich malowideł, lecz zarazem zręcznie zaadaptowanym do rosyjskiego pejzażu obyczajowego. Dwie kontrastowe sceny: w sypialni Krzyków i u Marusi - celnie przyczyniały się do podkreślenia charakterystyki postaci Mendla i obu kobiet z jego życia. Były ilustracją dwu biegunów prozy i liryki człowieczego zmierzchu. No i niezapomniany obraz synagogi: mądrej ironii sceptyka wobec uświęconych miejsc - gdzie toczy się odwieczna walka pozorów, i gdzie zwycięża rzeczywiste życie.
Do reżyserskiego sukcesu przyczyniła się wierna zaleceniom Babla, choć unowocześniona technicznie - scenografia - Urszuli Gogulskiej - oparta na systemie dekoracji-zapór, szczególnie jasna dla tych wszystkich, którzy mogli zapoznać się ze scenariuszem filmowym "Benia Krzyk" drukowanym w "Dialogu". I aczkolwiek nie są ważne dzieje rodu Krzyków, których dalszy ciąg rozgrywa się poza konkretną sztuką, jaką jest "Zmierzch" - to jednak dla lepszego zrozumienia utworu i wyciągnięcia pełniejszych wniosków nie obojętną staje się ta dodatkowa lektura. Tłumaczy ona dlaczego tak, a nie inaczej - kształtowały się losy Beni Krzyka, który wprawdzie przy użyciu siły fizycznej, ale na gruncie moralnym - zmusił swego ojca do uległości. Gdyż pozycja Mendla w okresie jego młodych lat i dojrzałości - to przecież odbicie postawy syna w zmieniającej się sytuacji Bablowskiego świata.
Główną rolę Mendla grał Wiktor Sadecki. Bardzo przekonywająco, choć więcej było w nim starego Artamonowa z powieści Gorkiego, niż schłopiałego i nieco biblijnego Goliata. Nie sądzę jednak, żeby to miało zasadnicze znaczenie dla artystycznego wyrazu roli. Choć, gdyby może mniej reprezentował siłę fizyczną w pierwszych scenach - więcej prawdopodobieństwa zyskałaby jego moralna porażka w finale sztuki. W każdym razie tę rolę ma prawo zaliczyć Sadecki do rzędu kreacji wysokiej rangi. Benię odtwarzają w spektaklu, na zmianę dwaj artyści: Franciszek Pieczka i Marek Walczewski. Ich interpretacje są też różne.
Więcej dramatycznej oschłości z domieszką intelektualizmu zaprezentował Walczewski. Był groźny, lecz w wymiarze chyba nie przewidzianym przez Babla. Bardziej rosyjski charakter postaci demonstrował Pieczka. Natomiast lepszą scenę "nowego kierownika" przedsiębiorstwa po klęsce ojca - w moim odczuciu - stworzył Walczewski. Jako całą postać, wybrałbym chyba Pieczkę. Choć nie bez zastrzeżeń. Tu właśnie przydałby się dalszy ciąg - z innych utworów Babla dopełniających historię Beni Krzyka.
Z ról drugiego planu wyróżniłbym Kazimierza Fabisiaka, za jego pastiche eleganckiego kupca konfekcyjnego, operującego znakomicie dawkowanym komizmem; następnie - bardzo stylowego w swojej charakterystyczności Avie-Leiba, swata i gospodarza synagogi (Jerzy Nowak), a także Antoniego Pszoniaka - wyrazistego kantora i Ryszarda Filipskiego: ponurego Lowkę - kawalerzystę na urlopie.
Wśród postaci kobiecych wręcz doskonałym epizodem błysnęła Anna Seniuk, jako Marusia. Osiągnęła rzadko oglądaną naturalność i wdzięk w ogromnie trudnej scenie erotycznej, gdzie co krok czyhają niebezpieczeństwa strywializowania sytuacji. Dużą klasę aktorską zaprezentowała w niezbyt wdzięcznej roli żony Mendla - Maria Bednarska, zaś Celina Niedźwiecka (Potapowna) i Halina Kwiatkowska (Dwojra Krzyk) stworzyły na zbliżonych, lecz inaczej interpretowanych zasadach panopticum - dwie pełne ekspresji sylwetki, wyrażające niewyżyte tęsknoty osobistego "wewnętrznego getta".
"Zmierzch" przełożył na polski z prawdziwym wyczuciem ducha języka - Jerzy Pomianowski co również jest niemałym przyczynkiem do sukcesu literackiego, przy pozostałych wartościach tej udanej w pełni, prapremiery Starego Teatru.