Artykuły

Teatr Konrada Swinarskiego

KONRAD SWINARSKI od kilku lat reżyseruje dużo za granicą. Reżyseruje od czasu do czasu w telewizji. Natomiast od momentu odejścia z Teatru Dramatycznego nie inscenizował nic w Warszawie. Związany jest obecnie z Teatrem Starym w Krakowie, ale nie repre­zentuje on typu reżysera, który "ma swój teatr". Swój zespół, bu­dynek, widownię, krąg teatralnych kibiców. Swinarski, to reżyser przyzwyczajony od dawna do pracy z bardzo różnymi zespołami aktorski­mi, w różnych miastach, w coraz to nowych warunkach. A przecież, mimo że Swinarski nigdy nie był dyrektorem teatru, można już z pewnością mówić o tym, co two­rzy, jako o drębnym typie teatru. Nie inscenizacji, nie reżyserii, ale właśnie teatru.

Swinarski jest reżyserem maksy­malistą. Pracuje w gruncie rzeczy przy pomocy narzędzi dość delikatnych. Ale rzeźbi nimi cały bez reszty spektakl. Cały teatr. Pracuje z wieloma scenografami, ale scenografia jego przedstawień zawiera w sobie zawsze tylko jemu właści­we elementy, przede wszystkim, za­wiera zawsze najważniejsze zało­żenie estetyki Swinarskiego - po­szukiwania piękna w brzydocie. Oczywiście nie jest to założenie nowatorskie i oryginalne. Zaważył pod tym względem na Swinarskim wpływ brechtowskiej i przedbrechtowskiej niemieckiej myśli teatralnej. Jednakże Swinarskiego różni od jego poprzedników i współcześ­nie z nim działających innych uczniów Brechta, niezwykle funk­cjonalne traktowanie plastycznej strony teatralnego widowiska. Teatr Swinarskiego, to nie tylko teatr najrozmaitszych ożywionych na scenie karykatur i pokrak, brutal­nych, naturalistycznych efektów i wszelkiego rodzaju obrzydliwości, tak spotęgowanych i tak paskud­nych, że aż wyobcowanych, aż pięk­nych. Teatr Świnarskiego, to stałe zestawianie składników pochodzą­cych z krańcowo na pozór różnych stylów i estetyk. Brzydota obok pięknego rysunku, udawanie obok naśladowania, taniec przemieszany z normalnymi scenami dialogowy­mi, deklamacja z potoczną rozmo­wą. Te antynomie uzupełniających się nawzajem przeciwieństw sięga­ją u niego głębiej. Do najbardziej ukrytych, najbardziej wewnętrznych założeń spektaklu teatralnego. O ile zewnętrznym przejawem je­go estetyki jest "piękna brzydota" dekoracji, kostiumu i gestu sce­nicznego, o tyle wewnętrzną pod­stawą jego teatru jest nieustanna dwuznaczność, oboczność stylu. Wszystkie przedstawienia Swinar­skiego są ambiwalentne, gorzko słodkie, tragiczno śmieszne, nasta­wione na nieustanną kompromitację patosu, i wzniosłości, ironiczne i przewrotne. A mimo to, jak głoś­na inscenizacja "Nieboskiej komedii", jak pokazany ostatnio w Warsza­wie "Woyzeck", nawet jak z pozoru bardzo komediowy "Arden z Faver-sham", nie są to nigdy uproszczone popisy w ramach uświęconego już stylu teatralnej groteski. Swinarski szuka w wystawianych przez siebie dramatach czegoś więcej niż mod­nego pomieszania elementów tra­gicznych i komicznych. Jeśli jego teatr można zaliczyć do ustalonego nurtu groteski, jeśli można znaleźć w nim cechy "teatru okrucieństwa", to leży to bynajmniej nie w ze­wnętrznej warstwie estetyki jego teatru.

Wystawiając "Woyzecka" wziął Swinarski do ręki dramat, który musiał stać się wykładnią jego własnego stylu inscenizacyjnego. Powierzchniowe cechy teatru Swi­narskiego - korowody przewalają­cych się po scenie postaci, jeżdżące tam i z powrotem kurtyny i kurtynki, wetknięte obok całkowicie umownych dekoracji autentyczne przedmioty, czerwona krew plamią­ca kostiumy, przemieszanie poezji z obrzydzeniem, wszystko to, w za­lążku - tkwi w pozornie suchym i nieatrakcyjnym inscenizacyjnie tekście króciutkiej sztuki przed­wcześnie zmarłego niemieckiego pi­sarza - tworzącego równolegle z naszymi romantykami. Swinarski, rozciągając kilkanaście niezwykle ciekawych, ale wątłych scenek "Woyzecka" stworzył pełnospektaklowe widowisko. Widowisko oparte przede wszystkim na ruchu, na nie­ustannej zmienności miejsca, na­stroju, światła i barwy. Jego "Woyzeck" jest nie kończącym się pocho­dem, nieustającym tańcem w za­klętym kręgu, pośrodku którego błąka się niezgrabny, niezręczny, zamknięty w sobie, obcy wobec innych, a jednocześnie szukający zbliżenia z ludźmi tytułowy boha­ter (Franciszek Pieczka).

Ale nie w tym, scenicznie na pewno doskonałym inscenizacyjnym tańcu postaci, dekoracji i rekwizy tów, leży największa wartość przedstawienia. Pod tym względem jest może ono zanadto trochę rozbudo wane i nadbudowane. To na pewno popis i pokaz indywidualności i i stylu Swinarskiego. Ale pokaz aż zanadto dosłowny, za bardzo oczywisty.

Jest przede wszystkim w jego "Woyzecku" warstwa o wiele głębsza. O wiele istotniejsza. Jest dążenie do uzewnętrznienia sprawy dla tej sztuki najważniejszej. Problemu, który Swinarski obnaża ostatecznie dopiero w ostatniej scenie. Scenę tę wziął on z nieobjętych zasadni­czym tekstem sztuki - "Paralipo-men" do Woyzecka - nieukończonego, niedopowiedzianego do koń­ca epilogu historii wojskowego fry­zjera, który z zazdrości zamordował swoją kochankę. Na łożu leżą tru­py Marii i Woyzecka. Do ciała Woyzecka zbliża się Doktor i za­czyna rozkrawać je skalpelem. Te­go wszystkiego nie ma w didaska­liach tekstu Buchnera. Jest tylko jedno zdanie: "Dobry mord, praw­dziwy mord, piękny mord. Tak pięk­ny, jak tylko wymarzyć sobie moż­na. Już dawno nie mieliśmy rów­nie pięknego". I z tego zdania zbu­dował Swinarski wstrząsającą scenę. Stworzył finał najważniejszego motywu tragedii Woyzecka, ciągną­cej się przez całą tę sztukę wiwi­sekcji człowieka.

W przedstawieniu Swinarskiego wszystkie postaci otaczające Woyzecka, jego antagonista Tamburma-jor, jego przyjaciel Andrzej, nawet jego niewierna kochanka Maria (bardzo dobra rola Izabeli Olszewskiej) to tylko tło. Właściwa akcja rozgrywa się tu pomiędzy dwiema osobami, pomiędzy Woyzeckiem, tak dobrze granym przez Pieczkę i równie świetnym Doktorem (An­toni Pszoniak). Stałym motywem jeżdżącej w górę i w dół kurtynki jest stylizowana, stara plansza ana­tomiczna. I stałym, najważniejszym motywem akcji sztuki jest tu lekarska analiza - zakończona sek­cją - dokonywana przez Doktora na Woyzecku. Można na jej temat snuć tysiące porównań, metafor, paraleli. Ale najistotniejsze w tej historii kolejnych lekarskich ob­dukcji, od analizy moczu począwszy, na rozpatrywaniu psychiki Woyzecka skończywszy, jest zimne i obiektywne rozpatrywanie czło­wieka jako takiego. Związane nie­rozerwalnie z jego jednostkową, ca­łościowo pojmowaną egzystencją. Bez rozdzielenia psyche i ciała. Z całym brudem, nędzą i wspania­łością ludzkiej myśli, uczucia i cie­lesnej powłoki Buchner w przeciwieństwie do romantyków, podjął trud zupełnie do ich usiłowań od­wrotny. Zapragnął na nowo wtoczyć ludzką duszę do ciała i do­piero wtedy pokazać całą nędzę i całą wspaniałość człowieka, ani tragiczny, ani śmieszny, istotny obraz ludzkieeo bytowania. I to do końca, zrozumiał i wsnaniale pokazał Swinarski. Bo taki jest w ostatecznym rozrachunku wewnętrzny sens i najgłębsze założenie jego teatru.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji