W wielkim stylu
Premiera "Pluskwy" w warszawskim Teatrze Narodowym znalazła oddźwięk w polskiej prasie. Dziś, w związku z przyznaniem Konradowi Swinarskiemu (pośmiertnie) za inscenizację utworu Włodzimierza Majakowskiego i Tadeuszowi Łomnickiemu za rolę Prisypkina dorocznej nagrody teatralnej tygodnika "Przyjaźń", pragniemy przypomnieć opinie polskich krytyków i recenzentów o tym przedstawieniu.
Cóż jest największą silą tego przedstawienia? Przede wszystkim wierność Majakowskiemu. Jak zawsze, Swinarski uszanował każde prawie słowo autora. Nie kreślił, nie zmieniał, nie "interpolował" i nie przestawiał. Zagrał to, co zostało napisane, lecz przeczytał tekst z największą uwagą i wnikliwością. Dzięki temu "Pluskwa" nabrała zupełnie innych wymiarów niż to dotąd w wielu przedstawieniach bywało. Jak wiadomo, pierwsza jej część rozgrywa się w roku 1929 i stanowi satyrę na drobnomieszczańskie ciągoty robotników, odrywających się od swej klasy. Dotychczasowi inscenizatorzy "Pluskwy" kładli zwykle największy nacisk na tę część sztuki. Tymczasem dla nas najważniejsza jest jej druga część, która rozgrywa się w roku 1979, w 50 lat po weselu Prisypkina, vel Pierre Skrypkina. (...)
Swinarski nadaje drugiej części "Pluskwy" wymiary szekspirowskie, rozgrywa ją w "wielkim stylu". Epicka scena odmrożenia Prisypkina przypomina scenę przebudzenia Julii w grobowcu rodzinnym. Czujemy wszyscy, że oto jesteśmy świadkami wielkiego wydarzenia: człowiek sprzed pół wieku ma zostać skonfrontowany z nową rzeczywistością. To nie tylko problem Pierre Skrypkina. To problem samego Majakowskiego, jego lęków o to, jaki będzie ów nowy świat, o który on także przecież walczył.
(Roman Szydłowski)
Spoza tego przedstawienia wygląda raz po raz twarz człowieka, który je stworzył, a którego nazwisko obwiedziono w programie teatralnym czarną ramką. I nie sposób - choć może byłoby to najwłaściwsze - traktować warszawskiej "Pluskwy'' jako zwyczajnej realizacji, a więc dzieła, odrywającego się w jakimś momencie od artysty, dającego mu życie, dzieła poddającego się analizom mniej czy bardziej głębokim, przekonywającym i sprawiedliwym, lecz zawsze w założeniu bodaj - "zobiektywizowanym".
Odbijają się w ..Pluskwie" wszystkie zwycięstwa Swinarskiego, a także trudności, z jakimi musiał walczyć, a nawet klęski.
(Marta Fik)
(...) Z wielu drobnych spostrzeżeń, z życiowej dosłowności, będącej równocześnie źródłem widowiskowych efektów, zaczyna wyrastać teatr. Jego zasadniczymi elementami są muzyka i rytm, organizujące (...) "życiową dosłowność" i przekształcające ją w rzeczywistość sceniczną. Melodie paru starych, popularnych piosenek, powracające w paru wariantach kompozycyjnych, mają wpływ i na strukturę przedstawienia, i na jego nastrój. Tony sentymentalne bywają ośmieszone, a czasem pobrzmiewają czymś prawdziwym i niepokojącym. Ten sam motyw przy każdym powtórzeniu znaczy właściwie trochę co innego. Zawsze przecież znaczy, a nie służy ku ozdobie.
(Elżbieta Wysińska)
Swinarski uszanował prostotę utworu, wagę jej gęstego, celnego, żyjącego prawdą dowcipu słowa, nośnego w wytrawnym przekładzie Seweryna Pollaka. Przedstawienie, bez przerostów formy inscenizacyjnej, jest pieczołowicie i precyzyjnie aktorskie. Toczy się w świadomie zwolnionym tempie, pauzy w grze mają swój teatralny sens prowokowania na widowni psychicznych napięć, wszystkie małosłowne epizody mogą się aktorsko wypowiedzieć, współtworzą charakter przedstawienia i jego artystyczną rangę.
(St. Witold Balicki)
Wszyscy - i ja swego czasu także - uważaliśmy drugą część "Pluskwy" za mało udaną i spłowiałą. Swinarski pokazał, jak mocno można fajerwerkowe efekty, które przesłaniają tekst, rozjarzyć tak, by do reszty prześwietliły nicość Prisypkina. Także Łomnicki w tej drugiej części spektaklu znalazł pełne pokrycie dla swej koncepcji gry i dał wpisujący się w pamięć popis aktorskiego kunsztu.
(JASZCZ)
Są w warszawskim przedstawieniu dwie sprawy, które decydują o tym, że jest ono nie tylko wstrząsającym dokumentem pokazującym pracę przerwaną przez śmierć, ale że jest też dziełem sztuki. Pierwszy, a przede wszystkim trzeci (wesele) obraz pierwszej części i rola Łomnickiego.
(...) całe to przedstawienie jest teatrem jednego aktora. Łomnicki nie wszędzie i nie zawsze pokazuje rolę do której nie można by nic dorzucić, od której nie można by przede wszystkim czegoś, po troszczę, odjąć. U Swinarskiego zagrał znowu tak, jak naprawdę umie. Choć i tu chwilami może zabrakło jeszcze jakiejś uwagi, jakiejś korekty, którą reżyser podrzuca aktorowi na przedostatniej próbie. Ale ten Prisypkin, to duża rola.
(Jan Kłosowicz)
Jest to wielka rola tego wybitnego artysty, a jej specjalne bogactwo tkwi w przekonywającym obrazie owej dwoistości postaci, jej rozdarcia między chciwym chamstwem a zwykłym ludzkim cierpieniem. Między Prisypkinem - konkretnym człowiekiem a "prisypkinowszczyzną" - zachodzi właśnie taki dialektyczny, pełen sprzeczności związek wzajemnego uzasadniania się i wykluczania zarazem, którego unaocznienie jest wielką zasługą aktora i reżysera. Rola Łomnickiego jest wielką wartością tej premiery.
(Michał Misiorny)
Nie zapominajmy (...) że szczególnie II akt cały swój wielki dramatyzm zawdzięcza kongenialnej z reżyserią roli Tadeusza Łomnickiego - Prisypkina. Należałoby ją opisywać scena po scenie - bo jest to równie potężny rozdział historii polskiego teatru, jak całe przedstawienie "Pluskwy".
(Elżbieta Morawiec)