Bajka samograjka
"Jaś i Małgosia" w Teatrze im. Węgierki w Białymstoku. Pisze Jerzy Szerszunowicz w Kurierze Porannym.
"Jaś i Małgosia" w reżyserii i ze scenariuszem Janusza Hamerszmita to przedstawienie skazane na sukces. Komercyjny, bo artystyczny tej inscenizacji raczej nie zagrozi.
Scenarzysta wyszedł z założenia, że dzieciom okropności pokazywać nie należy. Przedszkolaki nie zobaczą w teatrze palenia żywcem Baby Jagi, ani okrutnej macochy wypędzającej dzieci do lasu.
Biznes rodzinny
Pomysłowi Janusza Hamerszmita patronuje Jan Brzechwa, który lat temu kilkadziesiąt popełnił wierszowaną bajkę "Jaś i Małgosia", zaczynającą się od słów: "Posłuchajcie, oto bajka,/ Stara bajka-samograjka,/ Ale dla was, daję słowo,/ Wymyśliłem ją na nowo"... Wzorem Brzechwy Hamerszmit zamienia mroczną baśń w pouczającą bajeczkę o miłości, przyjaźni i biznesie. U Brzechwy Baba Jaga jest kontrolerem z fabryki słodyczy - bohaterowie Hamerszmita zakładają w finale rodzinny biznes cukierniczy. Hamerszmit, w przeciwieństwie do klasyka, nie rezygnuje całkowicie z magii: Baba Jaga skutecznie rzuca czary, a gałązka z jej miotły staje się gwarantem biznesowej pomyślności rodziny drwala.
Można zapytać, co to wszystko ma wspólnego z baśnią braci Grimm? Niewiele. Można się obrażać na takie traktowanie klasyki, ale można też dostrzec jego walory: brak okrucieństwa, pochwała przyjaźni i miłości rodzinnej (infantylna, ale bezdyskusyjnie wychowawcza), spora porcja praktycznych informacji o lesie (z której strony rośnie na drzewach mech, które grzyby są trujące, a które jadalne, itp).
Oceniając "Jasia i Małgosię" pod kątem walorów edukacyjno-wychowawczych, trudno zaiste cokolwiek tej bajce zarzucić.
Od kilku lat podobnego przedstawienia, nastawionego na bawienie i edukowanie najmłodszej widowni, w białostockich teatrach nie byto. W tej sytuacji sukces kasowy bajki Janusza Hamerszmita wydaje się nieunikniony.
Zielone szaraki
Wyczyny aktorów grających w "Jasiu i Małgosi" zasługują w pełni na miano profesjonalnej chałtury. Chodzą, gadają (w zasadzie bez pomyłek), kostiumy noszą - jak trzeba podbiegną, skoczą, zatańczą. Śpiewają też kiłka piosenek, a w zasadzie dośpiewują do nagrania płynącego z głośników. Dźwięk jest takiej jakości, że trzeba mieć dobrą wole, żeby usłyszeć piosenki Andrzeja Jacobsona do niezłej (tradycyjnie) muzyki Krzysztofa Dziermy.
W tym wszystkim tyle jest prawdy i sensu, co w zielonych szarakach.
Oto bowiem Szarak Skoczek, Szarak Droczek i Szarak Loczek są zielone jak żabki. Pomysł pani scenograf, Magdaleny Gajewskiej zbija z tropu. Tym bardziej, że reszta zwierzaków ubarwiona jest "po bożemu" - misiek brązowy, wilk szary, wiewiórka ruda M.
Jednak nie szata zdobi człowieka. Znacznie gorsze od zielonych szaraków jest to, że zwierzaki dają się odróżniać w zasadzie tylko po kostiumach. Z wyjątkiem Szaraka Droczka Bernarda Macieja Bani i Jeża Tuptusia Jolanty Borowskiej reszcie aktorów nie udało się wypracować sposobu poruszania charakterystycznego dla swoich postaci. Wszystkie zwierzaki chodzą lekko
przygarbione i szeroko rozstawiają nogi - na tym inwencja twórcza się wyczerpuje.
Znacznie lepiej wypadają postaci ludzkie. Za scenę porannych harców (ciąganie za włosy, straszenie, deptanie po palcach) Jasia i Małgosi należą się słowa uznania reżyserowi i aktorom - Piotrowi Półtorakowi i Justynie Godlewskiej-Kruczkowskiej. Ta scena jest tak dynamiczna i prawdziwa, że aż nie pasuje do reszty przedstawienia.
Podsumowując: inscenizacja "Jasia i Małgosi" chwały Teatrowi Dramatycznemu nie przyniesie, ale finanse powinna podratować. Dobre i to.