Artykuły

Godziny nicości

"Factory 2" w reż. Krystiana Lupy w Starym Teatrze w Krakowie. Pisze Tomasz Mościcki w Dzienniku - dodatku Kultura.

Najczęstsze pytanie zadawane przez tych co "Factory2" nie widzieli brzmi: "Ale o czym to jest?". Można ciekawych zbyć pewnym żartem - o dwóch filozofach...

To już nie jest Lupa odkrywający dla polskiej kultury wielką literaturę, wnikliwie penetrujący zakamarki ludzkiej duszy, badający rozciągliwość teatralnego czasu, Lupa hipnotyzujący, Lupa sarkastyczny. Po "Factory 2" kółko różańcowe lupistów i lupistek zdążyło już co prawda napisać o "improwizacji, magnetyzm" ącym współistnieniu aktorów i widowni według błyskotliwego scenariusza", o "znakomitym i przejmującym spektaklu". Te powtarzające się frazesy mają w sobie niepokojącą monotonię, warto więc ją zakłócić, zadając i Lupie, i jego aktorom, i wreszcie dyrekcji Starego Teatru kilka pytań.

Czy postacie ze słynnej Factory Warhola pokazane przez Lupę są fascynujące, czy odkrywają przed nami jakieś nowe horyzonty, nieznane światy? Nie. Od piątej minuty przedstawienia wiadomo, że mamy do czynienia z grupą życiowych potrzaskańców, ludzi głęboko nieutalentowanych, głupio zesnobowanych, powierzchownie zafascynowanych odległymi kulturami, a w gruncie rzeczy ogarniętych jedynie chorobliwą erotomanią. Ich ekscesy przywodzą na myśl "gry i zabawy ludu młodopolskiego", co to gorszyły stateczny Kraków równo 100 lat temu - za Przybyszewskiego. No, jest jedna tylko jedna różnica - w "Factory 2" często rzuca się k...ami, czego za wujka Przybyszewskiego jeszcze chyba nie czyniono. Sławetny filmik z twarzą pacholęcia, któremu kolega dostarcza poza kadrem 20 minut zapomnienia, już nie bulwersuje ani nie zmusi do protestów nawet najzagorzalszych dewotek. Kogo to dziś wzrusza? Nic nas to towarzycho od Warhola nie obchodzi po kilku minutach. Nic w nich się nie dzieje, nic się nie stanie przez dwa wieczory. To samo z Warholem.

Piotr Skiba przez siedem godzin jest dokładnie taki sam - nudny, niewyrazisty, niesłyszalny... Niechżeby na początku był to demon skandalu, wielki prowokator. Bogać tam. Smutny wymoczek, nudniejszy od samego Warhola, który już sam z siebie jak każdy niemal awangardzista był ucieleśnieniem nudy i nijakości. To po co aż tak długo? To trwa siedem godzin, a mogłoby niespełna godzinę. Przez ten czas oglądamy nieodzowny obecnie ekran, a na nim występy aktorów, których "improwizacje" reżyser nagrał na wideo. Aż chce się zapytać artystów, czy nie widzą, że Lupa zwyczajnie ich wykorzystuje, traktuje instrumentalnie i wywleka prywatność? Czy nie żenują ich te wyznania, że nie mają nic do powiedzenia, prywatne łzy, siąkania nosem, jąkanie się? W efekcie nie mają w sobie żadnej tajemnicy - wystarczy popatrzeć uważnie na te nagrania, posłuchać ich rzucających mięsem i zrozumieć, że tylko to mają w tym przedstawieniu do powiedzenia. Jako jedyna od gwałtu zadanego kamerą wybroniła się Iwona Bielska, ale to stara wyga i swój gigantyczny monolog beztalencia ogarniętego nerwicą natręctw, nieustannym sprzątaniem, spuszczaniem wody w klozecie zrobiła środkami bardzo tradycyjnymi i sprawdzonymi - to znaczy zbudowała żywą i prawdziwą psychologicznie postać. Aktorka wywinęła się zgrabnie Lupie-wampirowi i zwyczajnie zagrała rzecz z innego teatralnego porządku. I tym wygrała.

Czy ten amorficzny twór musiał powstawać w mękach aż przez ponad rok? Ogromne koszty, szumne zapowiedzi, tysiące godzin prób, mierny artystyczny rezultat i powracające pytanie - "o czym to jest". Wybitny krytyk Andrzej Hausbrandt zwykł mawiać w takich razach: "O dwóch filozofach - o kancie i niczem".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji