Artykuły

Wielka balanga z CBA

"Sprawa Dantona" w reż. Pawła Łysaka w Teatrze Polskim w Bydgoszczy. Pisze Tomasz Mościcki w Dzienniku - dodatku Kultura.

"Mówiły jaskółki, że niedobre spółki" głosi przysłowie. Kto nie wierzy - niech jedzie do Bydgoszczy na "Sprawę Dantona" tercetu Stanisława Przybyszewska /Łukasz Chotkowski/Paweł Łysak.

Po co Łukasz Chotkowski zastępował pierwszą scenę "Sprawy Dantona" jakąś balangą w historycznych kostiumach do wtóru "Marsylianki" przerobionej przez Pawła Mykietyna na wczesnych Sex Pistols? W ten sposób dramat stracił ekspozycję, za to nic nie zyskał na zainscenizowanej burdzie pod drzwiami teatralnej sali, na rozdawaniu kiełbasy i wina widzom siadającym na twardych taboretach zamiast w normalnych fotelach. Chotkowski opatrzył dramat kilkoma własnymi wstawkami i zakończeniem, w którym poinformował nas, że pogromcę Dantona, czyli Robespierre'a, wkrótce po pozbyciu się zbędnego kolegi spotkał niemiły koniec kariery, a wygrała Królewna Śnieżka. O kogo chodzi dramaturgowi - nie wiadomo. Duch Przybyszewskiej powinien też zawyć ostrzegawczo, gdy ponurego przewodniczącego Trybunału Rewolucyjnego Fouquier-Tinville'a zastąpiono na scenie dwiema prukwami we współczesnych sędziowskich togach, choć reszta - a jakże - paraduje w kostiumach A.D. 1793?

Tu nie galopujące wydarzenia napędzają emocjonalną temperaturę, tu atmosferę podgrzewa się w sztucznym krzyku, co zaciera sens tego, co ma się do powiedzenia. W dodatku aktorzy krążą wśród nas w całkowicie przekonfigurowanej sali bydgoskiego teatru, nie ma ich na scenie (bo nie ma sceny i nie ma widowni), ale są wśród nas, na wyciągnięcie ręki, albo na telebimie zdradzającym każdy mimiczny fałsz, więc owa nadekspresja czyni ich nieautentycznymi. Wszystkie postaci tej "Sprawy Dantona" (kto jest kim - nie wiem, bo w programie nie ma podanej po bożemu obsady!) zachowują się identycznie, a słynna scena słownego pojedynku zimnego Robespierre'a z żywiołowym Dantonem tu zniknęła w ryku obu protagonistów. I po co komu próby wciągania do akcji publiczności? Nienowy to chwyt. Publiczność lubi oglądać, a nie wtrącać się w sprawy rozgrywane na scenie. Wydawało się, że ten etap historii teatru mamy już za sobą, a tu niespodzianka. Awangarda początku XXI wieku powtarza błędy swej poprzedniczki. Być może gdyby poczytała nieco więcej, zamiast uprawiać "dramaturgię" - wiedziałaby, że ten numer nigdy nie przechodzi. Bydgoska "Sprawa Dantona" jest żywym powtórzeniem historii warszawskich "Szewców u bram" spółki Klata - Sierakowski. Tam śmiano się z Ziobry, tu wyraźnie widać, że dwie trzecie spółki (Stanisławę Przybyszewską wykluczamy) pragnęło gorąco zaprotestować przeciwko CBA i tzw. poprzedniemu okresowi. I byłoby to nawet zrozumiałe, byłby to walczący teatr - gdyby nie to, że zabrał głos w chwili, gdy jest to już walka z tygrysami, którym jakiś czas temu powypadały zęby. Dlatego jest w tym zbiorowym wysiłku coś nieautentycznego. Nawet w rekwizytach - rozsypywane akta procesu Dantona to ksero rozporządzenia ministra gospodarki o walce z nadmiernym importem saletry. Szukając czegoś prawdziwego w tym spektaklu, podniosłem z podłogi zapomnianą butelkę wódki grającą w pierwszych scenach. Zamiast ukraińskiej siwuchy wypełniona była wodą. Smutny jest teatr odarty z iluzji - a osobliwie wtedy, gdy bardzo chce przekonać nas o swojej prawdziwości. A do przekonywania bierze się, tratując stare dobre teksty - bo ich autorzy już nie mogą zaprotestować.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji