Artykuły

Niech zostanie w rodzinie

"Powrót do domu" w reż. Barbary Sass w Teatrze Ateneum w Warszawie. Pisze Henryk Izydor Rogacki w Teatrze.

Pierwsza generacja polskich adeptów pintcrologii i pinteromanii wychowała się na książce Bolesława Taborskiego, która w połowie lat sześćdziesiątych ukazała się pod zuchwałym i komplementującym tytułem "Nowy teatr ełżbietański". Ściślej, na rozdziale "Młodzi Gniewni" zczęści drugiej: "Harold Pinter czyli Absurd pozorny". Pierwszego przekładu dramatu Pintera na język polski dokonano w roku 1960, a Pinterowska prapremiera odbyła się u nas w sezonie 1962/1963.

Praca Taborskiego-monografia angielskiego eksperymentu teatralnego lat sześćdziesiątych (przedstawiająca genealogię tego zjawiska, opisująca i interpretująca różne jego oblicza, a także wyrokująca na temat, zaskakujących czasami, jego konsekwencji) - była na tyle sugestywna, że jej gorliwi czytelnicy przyjęli, po kilkudziesięciu latach, wieść o Nagrodzie Nobla dla tego dramaturga niczym akt dziejowej sprawiedliwości. W czasach ich młodości literatura ta pełniła w polskim teatrze osobliwą funkcję: repertuaru o ludziach i dla ludzi, ale o głębszym znaczeniu. Bo chyba tylko "Kochanka" otaczał nimb arcydzieła i co najmniej majstersztyku sceniczno-intelektualnego.

Sztuki Pintera, mimo wszystkich swych dziwności i absurdów, wydawały się mieścić w zmodyfikowanej fabule "realizmu bez granic". Kategorię tę, rozumianą jako obraz rzeczywistości poprzedzającej egzystencję pojedynczego człowieka i trwającej, gdy tego człowieka już zabraknie, ogłosił w latach sześćdziesiątych Roger Garaudy. Przede wszystkim jednak dramaty ukazywały ludzi, których życie było determinowane całym zespołem faktów (historią, polityką, realiami społecznymi, ekonomicznymi, socjalnymi) całkiem odmiennych od naszej polskiej rzeczywistości, a więc wyraźnie egzotycznych. Bohaterowie Pintera, mimo że pochodzący z warstw pracujących, a nie ze sfer próżniaczych, wydawali się nam dysponować dużą ilością wolnego czasu i sporym ładunkiem życiowej beztroski. Mogli więc skupiać się na kontemplacji własnego wnętrza, probierń atyzować swój los i egzystencję, zastanawiać się nad ukrytym znaczeniem, nawet trywialnych i banalnych, zdarzeń. Czyniło to z nich postaci fascynujące i uprzywilejowane. Ich szara codzienność, ubarwiana przejawami dziwności istnienia, dowodziła, że dola człowiecza może mieć w sobie tajemniczość i niepokojącą głębię. Odkrywane przez Pintera zagrożenia czyhające na wolność jednostki często wiązały się z uwikłaniami rodzinnymi.

Do takich właśnie zmór domowych odwołuje się, przypomniana w Teatrze Ateneum, sztuka Pintera z roku 1965 - "Powrót do domu". Oto do rodzinnego domu, który stał się sadybą samotnych mężczyzn, powraca po latach jeden z synów. Teddy jest amerykańskim naukowcem, ma młodą i atrakcyjną żonę, trzech synów. W szalonej konfrontacji ze swoim ojcem, stryjem i dwójką młodszych braci przegrywa jednał- i do własnego świata odchodzi samotnic. Zaś Ruth, nawiązawszy intymne stosunki z oboma szwagrami, pozostaje w rodzinnym domu męża. Mężczyźni postanawiają urządzić ją na stałe w Londynie jako prostytutkę, która nie tylko zarobi na siebie oraz dorobi na rodzinę, ale stanie się także dostarczycielką usług seksualnych dla wszystkich lokatorów rodzinnego gniazda. Ta nowa Kobieta-Żona-Matka-Kurwa najwyraźniej dziedziczy tradycję wszystkich tych ról po swej zmarłej teściowej, wciąż będącej obiektem tęsknoty i wzgardy, uwielbienia i nienawiści, pożądania i odrzucenia.

Historię tę, równie nieprawdziwą, co prawdopodobną, przyrównywano do koszmaru, w którym wszystko jest możliwe. Uważano, że dramat sięga głęboko w sferę rzeczywistości międzyludzkiej, kształtowanej tak przez podświadomość, kompleksy i obsesje, jak przez archetypy. W Teatrze Ateneum zaś "Powrót do domu" wystawiono jako rodzajowe studium socjologiczne oparte na sytuacji życiowej nietypowej, ale znamiennej. Jako historię naturalistyczną z życia realnego społeczeństwa.

Fabuła akcentująca prymat seksualności w życiu ludzkim mogłaby wyglądać jak historia modna, jedna z tych opowiadanych z zapałem przez dzisiejszy teatr. A jeśli lak nie wygląda, to skutkiem wyboru konwencji kabaretowego skeczu. Zastąpiono nią schemat sztuki konwer-sacyjnej, którą w gruncie rzeczy jest "Powrót..." (choć sygnalizowane są głębsze znaczenia wypowiadanych stów i kwestii). Mistrzem ceremonii tego kabaretowego obrządku jest stary Max - pan domu, wdowiec, ojciec i teść. W wykonaniu Mariana Kociniaka jest komicznym despotą, męczącym erotomanem - gadułą, bożyszczem amatorów pieprznych dowcipów i anegdot. Magdalena Wójcik w roli synowej usiłuje nas przekonać, że prostytutka to charakter a nie zawód. Zjawiskowy jest Marian Opania w roli brata pana domu. Sukcesy zawodowe (szofer) dla lego zniewieściałego safanduły są rekompensatą nieszczęśliwej miłości -wielkiej i ponad życie, którą obdarzył kobietę udzielającą swych wdzięków wszystkim chętnym, za wyjątkiem oczywiście zadurzonego w niej Sama. Trzej bratankowie Sama wypadli za to jakoś mizernie i mało wyraziście. Scenografię zaplanowano tak, że w przestrzeń domu włączono sklepik masarza - mówi to swoje i porządkuje przestrzeń gry.

Tylko na pytanie posłyszane na widowni, czy dla widzów spragnionych ponoć normalnego teatru "dla ludzi" jest to spektakl, dla którego warto ubrać się do teatru w białą koszulę, żadną miarą odpowiedzieć nie potrafię.

Henryk Izydor Rogacki - historyk teatru, krytyk, kustosz Muzeum Teatralnego w Warszawie; wykłada w warszawskiej Akademii Teatralnej. Wydal min. "Mgłę i zwierciadło" (2001).

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji